Urodził się na Kresach Wschodnich, w okolicach Lwowa, w wielodzietnej rodzinie. Miał jedenaścioro rodzeństwa i wszyscy - jak mówi jedna z córek pan Adolfa - byli długowieczni, dożywali między 90 a 100 lat.
21 stycznia w gronie najbliższych i zaproszonych gości 100. urodziny świętował też pan Adolf. Z tej wyjątkowej okazji jednym z pierwszych, który przekazał jubilatowi ogromny bukiet kwiatów oraz życzenia w imieniu swoim oraz lokalnej społeczności, był burmistrz Tomasz Frischmann. - Mam zaszczyt pogratulować panu tak wspaniałych urodzin - powiedział. - 100 lat to coś niesamowitego w dzisiejszych czasach. To historia, wiele opowiadań i wiele przeżyć. Serdecznie gratuluję i cieszę się, że w gronie pana najbliższej rodziny mogę złożyć panu urodzinowe życzenia, przede wszystkim zdrowia i pogody ducha, oraz wręczyć grawer upamiętniający dzisiejszy dzień.
Jubilat otrzymał też od szefa miasta oławskie upominki.Wśród nich książkę o historii miasta, chociaż - jak stwierdził burmistrz - niejeden jej rozdział pan Adolf napisałby lepiej, ponieważ od wielu lat jest związany z Oławą i o wiele więcej wie na temat miasta, niż można było zawrzeć w tej książce. Burmistrz odczytał też listy gratulacyjne, które z okazji tak wyjątkowych urodzin skierowali do jubilata wojewoda dolnośląska Anna Żabska oraz premier Donald Tusk.
Przy symbolicznym lampce szampana i okolicznościowym torcie pan Adolf chętnie wspominał i opowiadał o sobie, o swoich losach, i o tym, jak trafił do Oławy. Jego historia nie jest typową jak większości Kresowiaków z naszego powiatu.
W 1942 roku, gdy Niemcy zajęli tereny Kresów, wywieziono go do obozu pracy w Niemczech. Spędził tam trzy lata, do 11 kwietnia 1945 roku, gdy obóz wyzwolili Amerykanie. Pracując w obozie poznał przyszłą żonę. Pochodziła z Wołynia. Też została wywieziona do prac przymusowych w Niemczech, ale pracowała na kuchni u miejscowego rolnika. Pan Adolf czasem tam chodził, a gdy był głody, to właśnie ona go podkarmiała. Tak się poznali. Dzięki niej skontaktowała się z nim też siostra pana Adolfa, która trafiła do pracy w fabryce konserw w Berlinie, co - jak się potem okazało - pozwoliło im przetrwać. Dziek pracy w takiej fabryce mogła mu wysyłać swoje kartki żywnościowe, więc łatwiej mu było o jedzenie.
Gdy Amerykanie wyzwolili obóz, mógł iść gdzie chciał. Mógł wyjechać do Ameryki, czego - jak się okazało - chciała jego siostra, ale uznał, że wraca do mamy. Amerykanie odwieźli go do strefy sowieckiej, a sowieci - jak wspomina - kazali iść do domu. Więc poszedł razem z przyszłą żoną.
- Po trzech tygodniach zdarłem buty "traktory", ale doszedłem do Oławy - wspomina. -Tu zgłosiłem się do rejestru ludności i chciałem iść dalej, ale ludzie zaczęli mi doradzać: "Chłopie, po co będziesz tam szedł? Tam są Rosjanie, nie ma roboty, głód i chłód. Tu masz gdzie mieszkać. Możesz sobie nawet wybrać, bo Niemcy opuścili domy, które stoją puste". I tak zostałem oławianinem.
Pytany o receptę na długie życie w tak dobrej kondycji i zdrowiu mówi, że zawsze bardzo lubił pracować. Nie było ważne dla niego, kto i ile mu za tę pracę zapłaci, czy przyzna premię albo nagrodę. Najważniejsze było, by tę pracę mieć i móc pracować. Ponad 40 lat przepracował w Jelczańskich Zakładach Samochodowych, na różnych stanowiskach administracyjnych, w tym m.in. jako kierownik na tapicerni , gdzie zarządzał 267 krawcowymi. Przez cały czas był okazem zdrowia. Mocno się dziwiono, gdy okazało się, że nie ma nawet książeczki zdrowia, ale - jak dziś mówi - nie była mu potrzebna, bo nigdy nie chorował i nie chodził po lekarzach.
- Tak. Zdrowie zawsze mi dopisywało, choć nigdy w żaden wyjątkowy sposób o nie nie dbałem - mówi. - Nie stosowałem żadnej specjalnej diety. Jadłem wszystko. Przez ostatnie lata muszę ograniczać mięso, bo nie mam zębów, więc trudno mi gryźć, ale wcześniej nie było takiej potrzeby. Teraz jem za to bardzo dużo nabiału. Mleko, masło i miód to podstawa. Czasem też jajka. Lubiłem i lubię też sobie wypić do obiadu pół damskiego kieliszka żołądkowej o smaku czarnej wiśni.
Pan Adolf zawsze też lubił czytać. Jak mówi jedna z córek, w domu zawsze musiała być "Gazeta Robotnicza", "Słowo Polskie" i "Ekspres Wieczorny" a w weekendy obowiązkowo "Kulisy". Gdy pojawiła się gazeta oławska, zawsze też kupował naszą gazetę. - Był bardzo oczytany, lubił wiedzieć, co się dzieje. Telewizji oglądał mało, ale gazety czytał zawsze. Teraz też chętnie to robi. I nic dziwnego, bo chociaż po wypadku przed rokiem jeździ na wózku inwalidzkim, to umysł cały czas ma bardzo sprawny, o czym goście mogli się przekonać słuchając jak pan Adolf recytuje fragment "Dziadów" Adama Mickiewicza.
Spory fragment jego życia dokumentują medale i ordery, które zgromadził. Wśród nich "Polonia Restituta". Pytany o nie, kwituje krótko: - Są za silną głowę, gorące serce i czyste ręce. Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że starałem się, żeby zawsze tak było.
Pan Adolf ma 5 dzieci, 8 wnuków, 13 prawnuków i jednego praprawnuka, więc - jak mówi -to już kilka pokoleń, więc czasem trudno mu już wszystkich zliczyć. - Ale mam ich tutaj - dodaje, wskazując na kolaże rodzinnych fotografii na ścianach, które stworzył z ponad 300 zdjęć.
*
Adolf Kmieć jest obecnie jedynym 100-letnim mężczyzną w Oławie. Oprócz niego są jeszcze trzy panie, które mają na koncie tak zacny jubileusz. Najstarsza ma 102 lata, dwie po 101 i jedna, której setne urodziny świętowaliśmy 11 stycznia.
Gratulujemy Panu Adolfowi, że dołączył do tego niezwykłego grona i życzymy kolejnych jubileuszy.
Więcej zdjęć w galerii niżej...
Napisz komentarz
Komentarze