Mirek ma 48 lat. Jest niepełnosprawny intelektualnie. Mieszka z rodzicami. Oni się nim opiekują. W sobotę 8 lutego rano poszedł na zielony rynek przy Hali Targowej w Oławie. Często to robi. Mieszka w bloku obok.
- Spaceruje tędy sam albo z mamą - potwierdzają handlujący na targowisku. Wielu go zna albo kojarzy.
- Sam nigdzie daleko nie chodzi, nie chcę, żeby chodził, bo się o niego boję, więc zwykle tylko do pobliskich sklepików czy na targ - mówi pani Krystyna, mama Mirka. - Syn ma ograniczone zaufanie do ludzi, ale tych, których zna, sąsiadów, lubi, a oni lubią jego. Zna też kilku policjantów i z nimi nawet się wita, ale ogólnie policji od zawsze bardzo się boi.
Dlaczego? Bo - jak mówi sam Mirek - przyjechali kiedyś do niego i przesłuchiwali go w sprawie "zbrodni miłoszyckiej". Pani Krystyna dodaje, że tłumaczyła im wtedy, że jest chory, ma pierwszą grupę niepełnosprawności i sam nie chodzi nigdzie wieczorami, ale tamta wizyta tak mocno zapadła mu w pamięci, że widok nieznajomych policjantów czy radiowozu wywołuje w nim lęk. Tak duży, że chłopak ze strachu ucieka.
- Były już takie sytuacje, że go gonili - mówi Izydor, tato Mirka. - Kiedyś, gdy było jeszcze ZOMO, na ich widok zaczął biec, a oni ruszyli za nim całą grupą. Dopadli go i podarli na nim nową kurtkę. Żona chodziła wtedy do komendanta, a on tłumaczył się i przeprosił.
- Innym razem stałam w ogródku przed blokiem, a Mirek poszedł do pobliskiego kontenera wynieść śmieci - wtrąca pani Krystyna. - Nadjechał radiowóz. Mirek to zobaczył i w nogi. Policjanci za nim. Dobrze, że to widziałam, więc od razu mogłam zareagować, ale... 8 lutego lutego nie było mnie z nim. Nie wiem, co dokładnie się wtedy wydarzyło, ale po obrażeniach, jakie ma mój syn, uważam, że policjanci go pobili. Byłam wtedy z mężem w mieszkaniu. Przybiegła sąsiadka z klatki obok i mówi: - Pani Krysiu niech pani szybko idzie, bo policjanci biją Mirka!
Wspomniana sąsiadka w rozmowie z nami wyjaśnia, że nie widziała, jak biją Mirka, ale wracała właśnie ze sklepu i słyszała, jak on przeraźliwie krzyczy "mamo". Wtedy podeszła do niej inna mieszkanka pobliskiego bloku, która ponoć widziała dużo więcej. Była z psem, więc sąsiadka poprosiła ją, żeby pobiegła powiedzieć matce chłopaka, co tu się dzieje. Tak zrobiła. Gdy potem rozmawiały o całym zdarzeniu, kobieta z psem powiedziała jej, że policjanci ciągnęli chłopaka za rękę. Niestety, dotąd nie udało nam się porozmawiać z kobietą, która miała być bezpośrednim świadkiem, nie zastaliśmy jej w domu.
*
To było około godz. 10.00. Pani Krystyna wybiegła przed blok. Mirek, jak twierdzi, stał przestraszony z policjantami koło pobliskiej restauracji, między targowiskiem a blokiem, w którym mieszka.
- Sąsiadka, która mnie zaalarmowała, mówiła, że policjant ciągnął Mirka za rękę po chodniku, a syn krzyczał "ratunku!", "mamo!" - opowiada pani Krystyna. - Gdy wybiegłam przed blok, już tylko stali. Na mój widok policjanci zaczęli tłumaczyć, że Mirek uciekał. Było zimno, a ja w samej podkoszulce, więc tylko chwilę z nimi rozmawiałam. Powiedziałam im, że on od młodych lat ma uraz i ucieka na widok policji i że, owszem, można zatrzymać uciekającego, ale nie tak brutalnie. Dodałam, że nie zostawię tak tego.
- Przyszli za żoną do mieszkania i na chama chcieli wejść - dodaje tato Mirka. - Nie chciałem ich wpuścić, więc policjant zablokował drzwi nogą, ale się uniosłem, więc odpuścił. Zeszli na dół i czekali. Po chwili przyjechała karetka. Policjanci ich wezwali. Widziałam, jak pani doktor z nimi rozmawia przed blokiem. Później przyszła do nas.
Pani Krystyna mówi, że gdy rozbierała Mirka z kurtki, syn syczał z bólu. Powiedziała o tym lekarce z pogotowia, ale ta go nie zbadała. Ratownik zmierzył Mirkowi ciśnienie. Wziął za rękę i stwierdził, że "nic nie trzeszczy", więc wszystko jest dobrze.
Tymczasem w "karcie medycznych czynności ratunkowych" czytamy, że powodem wezwania pogotowia były problemy kardiologiczne, jednak z przeprowadzonego wywiadu wynikało, że Mirek ma fobię przed policją, uciekał przed radiowozem, upadł i zgłasza ból kończyny lewej. Jednocześnie na karcie zaznaczono, że brak obrażeń.
*
- W ciągu kilku kolejnych godzin cała lewa ręka syna zrobiła się granatowa, spuchła - mówi pani Krystyna. - Na barku wyrosła mu ogromna bania. Na całej klatce piersiowej miał pełno granatowych siniaków. W poniedziałek wsadziłam go do taksówki, bo swojego samochodu nie mamy, i pojechaliśmy na SOR. Opowiedziałam, co się stało, i że była karetka. Potem go zbadali i zrobili prześwietlenie.
Opis z prześwietlenia: "wieloodłamowe złamanie szyjki chirurgicznej i głowy kości ramiennej, z oderwaniem guzika większego, poszerzenie przestrzeni podbarkowej - krwiak". Chirurg, który ich wtedy obsługiwał, jak twierdzi pani Krystyna, stwierdził, że bez operacji się nie obędzie i wysłał do ortopedy. Ten powtórzył to, co chirurg, że konieczna będzie operacja.
- Ja tego tak nie zostawię, nie pozwolę, żeby moje dziecko za nic tak cierpiało i było pokrzywdzone - mówi ze łzami w oczach matka 48-latka. - Żeby tak go okaleczyć! On nic złego nikomu nie zrobił. Ci, którzy go znają, lubią go, bo jest bardzo uczynny, grzeczny. Nie ma kolegów w swoim wieku, więc przebywa głównie z osobami starszymi, którym często też pomaga. Jak można było zrobić coś takiego? Tak potraktować człowieka. Ciężko mi nawet o tym mówić.
Pani Krystyna dodaje, że zaraz po tym zdarzeniu przyszli do nich dwaj inni policjanci. Byli bardzo mili, zapraszali Mirka na komendę, żeby zobaczył, jak pracują. Mówili, że dadzą mu odznakę. W minionym tygodniu przyszedł kolejny policjant, ale nie wszedł do mieszkania. Wypytywał tylko o świadków tamtego zdarzenia, bo ponoć zbiera informacje. Raz też pani Krystyna poszła na komendę Policji razem z Mirkiem. Chciała, jak mówi, porozmawiać o tym zdarzeniu z przełożonym policjantów, dowiedzieć się, co zamierzają, i czy ten, który wyrządził krzywdę jej synowi, poniesie karę. Chciała też opowiedzieć o wizycie w szpitalu i pokazać obrażenia Mirka, ale policjant, który z nią wtedy rozmawiał, nie chciał oglądać siniaków Mirka. Pani Krystyna nie odczuła, jak mówi, zrozumienia, rozpłakała się i nic z tej rozmowy nie wynikło. Do dzisiaj też, jak twierdzi, nie usłyszała nawet słowa "przepraszam", więc jej żal jest jeszcze większy.
- Tak być nie może, oczekuję odszkodowania za to, że moje dziecko cierpi, i liczę na to, że ten, który to zrobił, poniesie konsekwencje - mówi mama 48-latka. - Zgłoszę to do prokuratury, bo ktoś taki nie powinien być policjantem.
*
Z relacji Mirka wynika, że w tamtą sobotę zbliżał się do wejścia na teren targowiska od strony ulicy Sportowej, gdy zobaczył wjeżdżający na plac radiowóz. Przestraszył się i zaczął uciekać. Co było dalej, nie umie sprecyzować. Jeden policjant miał wysiąść z samochodu i biec za nim, drugi, a dokładniej policjantka, jechać samochodem.
Początkowy przebieg wydarzeń potwierdza jeden z handlujących warzywami, który wtedy był na targu.
- Jest zima, więc sprzedających mało, zwłaszcza w dni nie handlowe - mówi mężczyzna. - Klientów też niewielu, ale wtedy akurat kilku mieliśmy. Chłopak podszedł do naszego stoiska i schował się za jednego z kupujących. Powiedział "boję się" i zaczął biec w stronę bloków. Policjanci to zobaczyli i ruszyli za nim samochodem. Nie widziałem, co było dalej, bo to działo się za rogiem hali i stąd nie widać, ale widziałem jak radiowóz po chwili podjechał od drugiej strony. Słyszałem też krzyki. Nie wiem, co dokładnie i kto krzyczał. Później dowiedziałem się od ludzi, że chłopak został pobity, tak mówią. Ale proszę zapytać innych mieszkańców tego bloku, oni widzieli.
Inni handlujący w ten wtorek nic nie widzieli, bo ich wtedy nie było, ale słyszeli. Co? - Że policjanci gonili i ponoć pobili tego niepełnosprawnego chłopaka, który często tu przychodzi - mówią.
- Wszyscy tutaj od lat znają Mirka - mówi pan Maciek, który obsługuje monitoring przy hali targowej. - Kiedyś znali go wszyscy kierowcy autobusów, bo Mirek dużo czasu spędzał na dworcu. Znają go ludzie na osiedlu i sprzedający w hali targowej. Znają go też starsi policjanci z Oławy. I wszyscy wiedzą, że on od zawsze panicznie boi się policjantów, których nie zna. Kiedyś przyjechała tu ekipa z Wrocławia. Wysiedli grupą z radiowozu. Mirek ich zobaczył i zaczął uciekać, a oni za nim. Dopiero ludzie na drugim targowisku stanęli w jego obronie i kazali policjantom zostawić go w spokoju. Po części rozumiem policję, że tak reagują, gdy ktoś ucieka, bo nigdy nic nie wiadomo, ale po co tak agresywnie? Nie wydaje mi się, żeby po przewróceniu się ktoś miał posiniaczoną całą klakę piersiową i złamany bark.
Pan Maciej nie widział, co zaszło przy hali 8 lutego, bo go wtedy tam nie było, a przychodzi prawie codziennie. Nikt jednak nie wspomniał, że w sobotę coś się działo. Wówczas na pewno nawet z ciekawości przejrzałby monitoring. Dowiedział się o sprawie dopiero 14 lutego, gdy policja zapytał go o nagrania z monitoringu. Było już jednak za późno. Nagrania kasują się po pięciu dniach. Trzymać ich dłużej nie ma potrzeby. Zwykle gdy coś się dzieje, to sprawdza się monitoring na drugi dzień po zdarzeniu. Kiedyś, gdy kradli opony na pobliskim parkingu, to policja przyszła do niego obejrzeć monitoring na drugi dzień po zdarzeniu. Tym razem zjawili się dopiero po sześciu dniach. Okazuje się, że tak samo działa monitoring w pobliskiej restauracji. Jego właściciel też chętnie udostępniłby nagranie, ale gdy o nie poproszono, nagrania już nie było.
*
Oławska Policja ma zupełnie inne zdanie na temat zdarzeń z 8 lutego. Według nich chłopak po prostu upadł.
Oficer prasowa Komendy Powiatowej Policji w Oławie Wioletta Polerowicz potwierdza, że 8 lutego około godz. 9:46, na ul. Sportowej w Oławie funkcjonariusze z Ogniwa Patrolowo Interwencyjnego zauważyli mężczyznę, który bardzo nerwowo zareagował na widok oznakowanego radiowozu i rozpoczął ucieczkę.
- Udali się za nim w pościg - pisze Wioletta Polerowcz w odpowiedzi na nasze pytania. - Z informacji zebranych w tej sprawie wynika, iż podczas ucieczki mężczyzna, co należy podkreślić, bez udziału policjantów bądź osób trzecich przewrócił się, a następnie wstał i schował się pod pobliską ławką. Wówczas policjanci podjęli próbę przeprowadzenia z mężczyzną dalszych czynności, aby ustalić, dlaczego na widok radiowozu zaczął uciekać. Jednakże mężczyzna nie reagował na próby kontaktu podejmowane przez policjantów (od red.- nie ma informacji o tym, jak wyglądała "próba podjęcia dalszych czynności", nie ma też odpowiedzi na pytanie, czy funkcjonariusz ciągnął chłopaka za rękę po chodniku). Dalej rzecznik pisze, że dopiero od matki mężczyzny, która po chwili pojawiła się na miejscu interwencji, mundurowi uzyskali informację, że zachowanie jej 48-letniego syna wynika ze stanu zdrowia, a ucieczka spowodowana była lękiem przed radiowozem i policjantami. Z uwagi na ból, na który uskarżał się mężczyzna, na miejsce wezwano Zespół Ratownictwa Medycznego, który w toku przeprowadzonej diagnostyki nie stwierdził u 48-latka żadnych obrażeń.
Polerowicz dodaje, że kilka dni po przedmiotowej interwencji, 12 lutego, matka mężczyzny, wobec którego była podejmowana interwencja, poinformowała Komendę Powiatową Policji w Oławie, że w jej ocenie, w związku z przeprowadzoną interwencją, syn doznał obrażeń ciała. Niezwłocznie po uzyskaniu tej informacji, w celu kompleksowego wyjaśnienia przebiegu i okoliczności sprawy, komendant powiatowy Policji w Oławie polecił wykonanie stosownych sprawdzeń oraz czynności policyjnym komórkom kontrolnym. Sprawdzany jest zapis z kamer monitoringu oraz rozpytywane są osoby, mogące mieć wiedzę w sprawie interwencji. Czynności te są obecnie kontynuowane, jednak dotychczas nie wykazały, aby w trakcie interwencji z udziałem 48-latka doszło ze strony funkcjonariuszy do naruszenia prawa. O sytuacji poinformowano również Wydział Kontroli Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu oraz Prokuraturę Rejonową w Oławie. Należy zaznaczyć, że w toku prowadzonych czynności kontrolnych, pomimo rozpytania wielu osób, które mogły mieć wiedzę na temat przedmiotowej interwencji, do tej pory nie potwierdzone zostały informacje przekazane przez matkę 48-latka.
Oficer prasowa KP Policji w Oławie przypomina, że policja jest umundurowaną i uzbrojoną formacją służącą społeczeństwu, przeznaczoną do ochrony bezpieczeństwa ludzi oraz do utrzymywania bezpieczeństwa oraz porządku publicznego. Do jej podstawowych zadań zalicza się m.in.: ochronę życia i zdrowia ludzi oraz mienia przed bezprawnymi działaniami naruszającymi te dobra, ochronę bezpieczeństwa i porządku publicznego, inicjowanie i organizowanie działań mających na celu zapobieganie przestępczości, wykrywanie przestępstw i wykroczeń oraz ściganie ich sprawców itp. Często już sam widok patrolu policyjnego ma działanie prewencyjne.
Wioletta Polerowicz zwraca uwagę, że ucieczka przed Policją może oznaczać nie tylko impulsywną reakcją na stres, ale w głównej mierze chęć uniknięcia konsekwencji prawnych czynów zabronionych. Prawo traktuje takie zachowanie jako naruszenie porządku publicznego oraz próbę uniknięcia odpowiedzialności: - Policja działa na rzecz przestrzegania prawa i zapewnienia porządku, a ucieczka jest próbą uniknięcia odpowiedzialności za popełnione wykroczenie lub przestępstwo, a także próbą ukrycia się lub zatarcia śladów - tłumaczy.
Napisz komentarz
Komentarze