Na godzinę 13.00 zwołano 14 kwietnia nadzwyczajną sesję RM w Oławie. Program zawierał tylko jeden punkt - zmiana wieloletniej prognozy finansowej. Jednak nie temat obrad, a ich godzina wywołała długą i ostrą dyskusję.
Rozpoczął radny Bartosz Gawlas (Wszystko dla Oławy) pytając czy konieczne było zwoływanie sesji nadzwyczajnej o porze, w której konieczne jest ściąganie radnych z pracy - tylko po to, by przegłosować jedną uchwałę. - Przecież można było tę sesję zwołać na godz 17.00 - stwierdził.
Przewodniczący RM Krzysztof Mazurek wyjaśnił, że zwołał obrady na wniosek burmistrza. Pora jest wczesna, bo - jak tłumaczył burmistrz - chce on dzień po sesji podpisać umowę z wykonawcą zadania, a jeszcze w dniu sesji w godzinach pracy powiadomić wykonawcę, że uchwała została podjęta i wezwać do podpisania tej umowy.
To nie przekonało radnych. Przeciwnie. Radny Albert Zieliński (Wszystko dla Oławy) przypomniał, że to przewodniczący rady, a nie burmistrz zwołuje sesję. - Czy państwo tutaj jesteście zawodowymi radnymi? - pytał retorycznie. - Czy wy nie macie innych obowiązków, a może są one tak niezobowiązujące, że was nikt w tej pracy nie potrzebuje? W tym miesiącu zwoływaliście komisje działające przy Radzie na g. 13.00, 14.00 i 15.00. Dzisiaj sesja nadzwyczajna o 13.00, pod koniec miesiąca sesja zwyczajna też od rana. Czy wy naprawdę nie macie nic więcej do roboty? Jak to jest, panie przewodniczący, że burmistrz wraz z deweloperem może się spotkać o godz 18.30 w czwartek i siedzieć tu z urzędnikami. Ma czas i da się. Jeżeli już marnujecie ludziom cały dzień, bo zwoływanie takiej sesji o godz. 13.00 jest zmarnowaniem całego dnia, czy nie można było przygotować przy okazji szeregu komisji, aby ten dzień w pełni wykorzystać? Szanujcie czyjąś pracę, ale i swoją, szczególnie pan panie przewodniczący, bo ma pan super robotę, więc niech pan jej pilnuje.
- Pilnuję - ripostował Krzysztof Mazurek. - Sesję zwołałem, wszystko było zgodnie z prawem. Materiały też dostaliście wszyscy, więc nie widzę tu problemu. A jeżeli chodzi o czas, to jest jaki jest. Jest potrzebny, żeby tę umowę podpisać, bo czas zrobienia tego przedsięwzięcia jest krótki, więc wydaje mi się, że takie uwagi, że nie pasuje, to panie radny... Decydował się pan być radnym i z tym się wiążą konsekwencje bycia radnym, tak, że... no sorry, ale tak to wygląda.
Kontynuując Zieliński stwierdził, że to, co radni robią na sesjach, to praca społeczna. - My mamy poświęcać swój wolny czas, umiejętności, które być może posiadamy, zaangażowanie, wiedzę temu miastu, byśmy mogli reprezentować naszych mieszkańców. Nie umawialiśmy się na to, że pan będzie dewastował pracę wszystkich ludzi w tej Radzie, dowolnie ustalając godziny sesji czy komisji. W tym nie ma żadnego ładu ani składu i przez to niczego nigdy się nie da zaplanować. Pan nie rozumie swojej roli. Panu się wydaje, że bycie radnym to jest sposób na niechodzenie do pracy. Pan to rozumie zupełnie opacznie. Panu się wydaje, że dlatego, że ktoś napisał w przepisach, że jak jest komisja, to można się zwolnić z pracy, należy się urlop bezpłatny czy obojętnie jaki. Panu się wydaje, że to jest takie alibi dla radych, że my tu jesteśmy po to, by móc nie pracować. Panu się to wszystko pomyliło, panie przewodniczący.
- Tak pan to sobie tłumaczy - kolejny raz ripostował przewodniczący, ale do "apelu" radnych Zielińskiego i Gawlasa przyłączyli się kolejni. Radna Agnieszka Mikołajek mówiła, że ustalenie sesji i komisji w godzinach południowych czy godzinach pracy jest bardzo kłopotliwe. - Rozumiem, że w tym przypadku godziny popołudniowe mogłyby zniweczyć plan podpisania umowy, ale można było zwołać sesję we wczesnych godzinach porannych, o czym wcześniej już rozmawialiśmy.
Bo, jak przypomniała, to nie pierwsza dyskusja i apel radnych do przewodniczącego w tej sprawie. Dodała, że ona może przyjść na taką pilną sesję nawet o godz. 7.00 albo późno po południu.
Do dyskusji włączył się burmistrz mówiąc, że słyszy o tym, jak jeden z radnych jest zapracowany, ale przecież on też pracuje i prosząc o sesję nadzwyczajna też musi znaleźć termin i przenosić zaplanowane wcześniej spotkania. Czasem jest to trudne, więc taka sesja nadzwyczajna może powodować dyskomfort zarówno w pracy zawodowej radnych, jak i jego. Tymczasem do apelu radnych przyłączyła się też radna Magdalena Ziółkowska (PO) i zasugerowała, że burmistrz nie musi uczestniczyć w sesjach, tylko może wyznaczyć zastępcę. Kij w mrowisko włożyła wiceburmistrz Małgorzata Pasierbowicz stwierdzając, że czasem czuje się jak w filmie, bo radni raz mają pretensję, że np. na komisji nie ma nikogo z władz miasta, by wyjaśnić problem, a teraz słyszy, że mogą być sesje bez nich. - Co do społecznej pracy radnego to nadmienię tylko, że byłam radną wiele kadencji i, owszem, praca jest społeczna, kiedy spotykamy się z mieszkańcami, ale czas, który zarywacie państwo w pracy na pełnienie funkcji radnego, jest rekompensowany dietą, teraz około 2 tys. zł. I tak, panie radny Zieliński, pracodawca ma obowiązek zwolnić pana z pracy. Jeżeli mi ten obowiązek nie pasował, bo z jakichś względów chciałam być w pracy, to zmieniłam ich godziny. Dziwię się, że państwo podnosicie takie tematy, bo albo chcecie być radnymi z pełnymi konsekwencjami tego, albo ciągle macie zarzuty co do sprawowanej funkcji.
- Ale tu nie chodzi o pieniądze - zareagowała radna Joanna Kruk-Gręziak. - My też mamy obowiązki służbowe, też wykonujemy swoją pracę i staramy się robić to jak najlepiej. Jeżeli ktoś pracuje we Wrocławiu, to musi wyjść z pracy o godz.11.30, aby zdążyć na sesję zaplanowaną na 13.00. Więc bardzo proszę, aby na przyszłość uwzględniać to, że radni pracują zawodowo i mają związane z tym obowiązki. Nasza współpraca powinna polegać na tym, że powinniśmy się dogadywać. Nie robić sobie na złość, tylko się dogadywać.
Na słowa wiceburmistrz zareagował też radny Zieliński, mówiąc że jej i przewodniczącemu rady wydaje się, że zapisy ustawowe są po to, by radni nie musieli chodzić do pracy. Dalej wyliczył, że chcąc uczestniczyć we wszystkich komisjach, do których należy, i w sesjach, to w ciągu roku wychodzi około 44 dni nieobecności w pracy, do tego urlopy i święta, czyli w sumie około 80 dni. - Czyli około 3 miesięcy nieobecności w pracy, a pani burmistrz wstaje i mówi, że dostaję 2 tys. zł. Przecież to jest jakiś żart.
Dalej dodał, że radni i sprawujący władzę w mieście nie są po to, by na tym mieście zarabiać, tylko dać mu coś od siebie w miarę swoich możliwości i zaangażowania. Głos w dyskusji ponownie zabrał burmistrz, przypominając że sesja ma jeden punkt, trwa już 40 minut, a nie padło ani jedno pytanie o żłobek, który jest jej tematem.
- Większość dyskusji to dziwne żale radnego Zielińskiego, że został radnym i musi się poświęcić dla miasta, kompletnie tego nie rozumiem - oświadczył. - Mówi pan, że możemy korzystać z pana umiejętności i innych rzeczy. Nie, nie chcę, bo takich nie widzę w ogóle. Moje pytanie, co pan tu robi, jak pan ciągle tylko narzeka, że musi przyjść i pracować dla miasta, a o żłobek nie zapytał nikt.
W ten sam ton uderzył radny Piotr Regiec (PiS) jednocześnie sugerując, że taki termin sesji też mu nie odpowiada. - Sesja nadzwyczajna o żłobku, a radny o urlopie mówi, że 40 dni nie jest w pracy. Co ma piernik do wiatraka? - pytał. - To ile ma pan urlopu, nie ma żadnego związku z tym, ile razy jest sesja. Więc doliczanie wszystkiego i robienie trzech miesięcy z tego, że sesje odbywają się nie w godzinach takich, jakie panu odpowiadają, to jest jakaś paranoja. Zupełnie bez związku z czymkolwiek. Myślę, że gdyby wszyscy na tej sali podeszli do swoich wypowiedzi skrótowo, nie powtarzali po trzy razy tego samego, to może moglibyśmy spróbować razem przekonać pan przewodniczącego, żeby sesje były później albo o innych godzinach. Tylko apeluję o odrobinę szacunku dla wszystkich
Na tym dyskusja się zakończyła. Jedni nie zabrali głosu, inni - jak radni Zieliński czy Gawlas - nie mieli już takiej możliwości, bo wyczerpali przysługujący im limit.
Napisz komentarz
Komentarze