Reklama
Oława
Jak pan Andrzej z Oławy próbował zrobić coś dla czterech bezdomnych mężczyzn i dlaczego tak trudno zmienić podejście do tego niewygodnego tematu
Częste podejście, wyrażane oficjalnie w poprzedniej kadencji także przez burmistrza Oławy, gdy sprawa zahaczała o samorząd, jest takie, że skoro ktoś jest śmierdzący, popija i mieszka na ulicy, to widocznie tak chce. Czasem to prawda, a czasem nie.
Zdaniem pana Andrzeja - nieprawda, że nie chcą pomocy, bo to tylko wygodne tłumaczenie urzędników i służb. Rok temu rozpoczął działania, aby pomóc trzem mężczyznom z dworca autobusowego, jesienią dołączył czwarty. Pan Andrzej tam pracował i do jego obowiązków należało wyrzucanie ich z holu.
Pewnego dnia po prostu spytał. Dowiedział się, że kiedyś była noclegownia, ale już nie ma, że nie otrzymują pomocy, a na pytanie, czy ktoś się ich sytuacją interesuje - wzruszyli ramionami: - Sporadycznie pojawiał się ktoś z Miejskiego Ośrodka Pomocy Pomocy Społecznej w asyście strażnika miejskiego i pytał: chcecie pomocy? Na czym miałaby polegać? Na pomocy w wychodzeniu z bezdomności, ale bez konkretów. Wystarczyło, że podpisali, że nie chcą i zostawiano sprawy. Uznawano, że tak lubią.
Jak mu szkoda, może wziąć do domu
I tu zaczyna się peregrynacja pana Andrzeja po urzędach. Przystanek pierwszy - Urząd Miejski - rozmowa z burmistrzem Tomaszem Frischmannem. Pan Andrzej usłyszał, że ludzie z dworca sami tak wybrali i że ewentualnie można ich odwieźć do Wrocławia, do noclegowni. Okazało się też, że można sprawę załatwić tak, aby jednemu z bezdomnych załatwić lokal socjalny i dorzucić mu w komplecie pozostałych trzech, bo i tak trzymają się razem. Pan Andrzej uczepił się tego rozwiązania, które - jak twierdzi - zaproponował burmistrz. No i poszli tak, jak radził burmistrz - do urzędu - po to mieszkanie. Ale jak bezdomny, który śpi na ziemi, w krzakach, nie ma się gdzie umyć, ma rozmawiać z elegancką urzędniczką? Koniec końców nic z tego nie wyszło.
Burmistrz nie chciał z nami rozmawiać na temat bezdomnych. Scedował to na naczelnik Wydziału Spraw Społecznych i Przedsiębiorczości.
W międzyczasie bezdomni sami chodzili do Urzędu Miejskiego. Pan Andrzej opowiada, jak to wyglądało: - Wyczekiwali w urzędzie i korzystając z tego ogrzewali się. Były jakieś spotkania. Przed świętami Bożego Narodzenia poszli po pomoc do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, ale nie otrzymali niczego, nawet żywności, powiedziano im, że już nie ma.
Zima była ciężka. Jeden z mężczyzn miał stan przedzawałowy, inny cierpi na przepuklinę brzuszną, były złamane żebra. Z przepukliną to była grubsza sprawa, bo pan Andrzej wezwał pogotowie, co nie bardzo spodobało się lekarzowi, który udzielił mu dobrej rady, że jeżeli jest mu tak szkoda bezdomnych, to może ich sobie wziąć do domu. Innym razem, gdy przepuklina znów się odezwała, lekarz był wrażliwszy, a chory trafił do szpitala.
Tak w ogóle to pan Andrzej zauważył, że podobnym lekceważeniem wykazują się także przedstawiciele innych służb - policjanci czy strażnicy miejscy.
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze