Stajnia Ohlau
Rozwój Ohlau przez lata uzależniony był od garnizonu pruskich kawalerzystów. Był to 4. regiment huzarów im. Ferdinanda Baptisty von Schilla (1. śląski). To słynni "brązowi huzarzy", którzy w czasach wojen napoleońskich zyskali przydomek "siekaczy mięsa". Oprócz żołnierzy w mieście stacjonowało na stałe ponad 500 wojskowych koni. Jeśli dodamy do tego setkę koni dorożkarzy i konie mieszkańców, będziemy mieć pełne wyobrażenie, jak wyglądało miasto w XIX i na początku XX wieku. W każdym tygodniu "stajnia Ohlau" powiększała się o konie z karawan kupieckich stających na popas nad Odrą i Oławą w drodze do Wrocławia i w kierunku wschodniego Śląska. Kilka razy w miesiącu organizowano targi koni. Ohlau była wybitnie końskim miastem. Warto wspomnieć, że przed wybuchem I wojny światowej w mieście tylko dwóch mieszkańców posiadało samochody. Na jedno auto w Ohlau przypadało więc grubo ponad 300 koni. Ten cały "koński przemysł" wpływał na rozwój handlu, produkcji i usług. Funkcjonowało wiele restauracji, hoteli, kilka browarów nastawionych głównie na klienta z koszar i kupców.
Kawaleryjskie tradycje
We wszystkich armiach tamtego okresu kawalerzyści byli elitą. Często - tak jak w Ohlau - rekrutowali się wyłącznie z ochotników. Przy tej okazji należy wspomnieć, że wśród pruskich "brązowych huzarów" było wielu Polaków - w tym późniejszy generał Piłsudskiego, bohater Bitwy Warszawskiej, polski patriota Kazimierz Raszewski.
Za czasów Seydlitza w oławskim regimencie obowiązywała bezwzględna selekcja. Już na samym początku rekrutów wsadzano na nieujeżdżone konie i puszczano w galopie przez nierówny, pełen kamieni teren. Kto spadł, wracał do domu. Pozostali mogli z dumą wdziać elegancki brązowy mundur z żółtymi sznurami. Do tego futrzaną czapę z żółtym kołpakiem i przytroczyć szablę z wygrawerowanym napisem: Dla honoru i chwały, póki serce i miecz cały (w wolnym tłumaczeniu Przemka Pawłowicza). Każdy pułk kawalerii miał swoją własną tradycję, obyczaje i symbole, dużo bardziej rozbudowane, niż w innych rodzajach broni. Niemieccy huzarzy z Gdańska i Poznania wyróżniali się trupimi czaszkami na czako. Podobne złowrogie emblematy mieli polscy kawalerzyści z Dywizjonu Jazdy Ochotniczej - niezwyciężonego oddziału "huzarów śmierci", który najbardziej wsławili się w kampanii przeciw bolszewikom w 1920 r. W rosyjskich i polskich oddziałach kawalerii popularne były żurawiejki - krótkie, często rubaszne przyśpiewki wychwalające zalety żołnierzy własnego pułku: hej, dziewczyny, w górę kiecki, jedzie ułan mazowiecki, albo: dupy mamy jak z mosiądza, bo my chłopcy spod Grudziądza. Gdyby tradycja żartobliwych kupletów przyjęła się w armii niemieckiej, kawalerzyści z Ohlau mogliby zaśpiewać: siekane mięso brązowy huzar popija chętnie piwem z Probusa (oczywiście gdyby istniał wówczas obecny browar Probus). Zamiast żurawiejki, żywym symbolem 4. regimentu huzarów im. von Schilla stał się pstrokaty koń.
Łaciate konie
"Siekacze mięsa" z Ohlau mieli bardzo charakterystyczny i jedyny w całej niemieckiej armii pododdział trębaczy. Dosiadali oni wyłącznie srokatych koni. Koniuszy krajowy Bilke z Moritzburga w Deutsche Kavallerie-Zeitung (rocznik 13, nr 12/1940, str. 171), tak wspomina te zwierzęta i jeźdźców: - Przez całe lata oławianie mogli przyzwyczaić się do widoku huzarów, ale mimo to niezmiennie podbiegali do okien i drzwi, gdy ci nadjeżdżali. Szwadrony wkraczały do miasta zawsze od strony innej dzielnicy i innymi ulicami. Zmieniały też między sobą kolejność, z jaką wjeżdżały za kroczącym na przedzie pododdziałem trębaczy na srokatych koniach. Poszczególni rotmistrzowie mieli swe ulubione melodie - nie tylko marsze. Grano także walce i czasami po utworze muzycznym można było rozpoznać nadciągający oddział. Bawiące się lub odrabiające właśnie lekcje dzieci, słysząc stłumione brzmienie bębnów zwiastujące zbliżanie się huzarów, porzucały wszystko i biegły im na spotkanie. (...) Gdy wymarsz pułku z towarzyszeniem muzyki odbywał się wcześnie rano, chłopcy i dziewczęta rzucali się do okien. To właśnie huzarzy winni byli temu, że ten i ów spóźnił się tego dnia do szkoły. Kiedy zaś w południe huzarzy powracali z ujeżdżalni na Schloßwiese (Zamkowej Łące) lub z placu musztry w Marcinkowicach (niem. Märzdorf), a muzykę trębaczy słychać było w gimnazjum, była to dla uczniów zawsze mile widziana przeszkoda w lekcjach - większość nauczycieli przerywała wtedy zajęcia, a młodzież oblegała okna.
Wprawdzie srokacze z założenia przeznaczone były w Ohlau dla pododdziału trębaczy, zdarzało się często, że kusiły swą urodą oficerów, którzy chętnie przesiadali się na te charakterystycznie umaszczone i piękne konie. Sam "kawalerissimus" Seydlitz dosiadał tygrysiego srokacza ofiarowanego mu po bitwie pod Kunowicami w 1759 przez samego Fryderyka Wielkiego. Koń tak przypadł do gustu obdarowanemu, że kazał on malarzowi Falbemu namalować siebie na tym rumaku. Zresztą nie był to jedyny koń podarowany generałowi. Za zasługi w szkoleniu kawalerzystów z Ohlau, których konie umiały nawet skakać przez wirujące skrzydła wiatraka, otrzymał on dwa konie od cesarza Józefa II Habsburga. Niestety, były to "tylko" czystej krwi araby, a więc konie nie występujące w pstrokatym "oławskim" umaszczeniu.
Oprócz koni-doboszy kilka srokaczy służyło w oławskich szwadronach za "zapasowych trębaczy". Zapotrzebowanie na łaciate konie dla pułku w Ohlau stale rosło. Na potrzeby tutejszego regimentu w wielkich hodowlach w Prusach Wschodnich i w Prowincji Poznań.wyszukiwano rzadkie źrebięta o srokatym umaszczeniu. Kilka wyspecjalizowanych stajni, korzystających z zasobów genetycznych stadniny Trakehnen (dziś Jasnaja Poljana w Obwodzie Kaliningradzkim - przyp. tłum), wyspecjalizowało się w rozrodzie łaciatych źrebiąt wyłącznie dla huzarów von Schilla. Były wśród nich srokacze brązowe, czarne, bułane, porcelanowe, tygrysie i inne.
(Cdn.)
Opr.: Kryspin Matusewicz
Tłum. z Deutsche Kavallerie-Zeitung (rocznik 13, nr 12/1940, str. 171) - Jakub Możejko
Fotografie archiwalne: Volpert, Kuhn
Napisz komentarz
Komentarze