- Co musi się stać, aby człowiek rano obudził się z myślą, że właśnie dziś zacznie budowę statku? Dla utrudnienia dodam, że nie mieszka nad morzem ani nawet nad rzeką.
- Nic nie zdarza się tak do razu. Gdy studiowałem na Politechnice Wrocławskiej, miałem do wyboru parę specjalności. Na wydziale mechanicznym jedna wydawała mi się najbliższa dziecięcym wspomnieniom. Była to budowa statków śródlądowych. Pasja się wzięła stąd, że kiedyś - było to w latach 70. - mój ojciec kupił najmniejszą polską łódkę, tzw. maka 7, i całe swoje dzieciństwo spędzałem na tej żaglówce, początkowo na jeziorze Drawsko. To było wtedy bardzo popularne miejsce dla wrocławian. Wtedy akurat przemysł stoczniowy we Wrocławiu i w ogóle w Polsce umierał, a ponieważ generalnie jestem oportunistą, więc pomyślałem, że zrobię coś na przekór. Wybrałem właśnie budowę statków. Byłem jednym z pięciu, którzy ukończyli ten kierunek i zdążyłem nawet jeszcze rok popracować w stoczni przy Kwidzyńskiej. Ale później rzeczywistość finansowa zmusiła mnie do robienia całkiem innych rzeczy. Od pracy w pierwszej prywatnej telewizji "Echo", poprzez agencję reklamową, firmę badawczą, po pracę w korporacji. Ale po wielu latach, kiedy człowiek się zrealizował finansowo, a to, co było do osiągnięcia, już zostało osiągnięte, zaczyna realizować dziwne marzenia.
- I statek to było pierwsze takie dziwne marzenie?
- Nie. W czasie mojej pracy w korporacji, czyli jakieś 10 lat temu, brałem udział we Flisie Odrzańskim, gdzie przez 10 dni odrywałem się od codziennej rzeczywistość, typu komputer, parking, dom, praca. Postanowiłem wtedy, że trzeba sobie życie na nowo poukładać, żeby przeżyć drugą młodość. Może nie przypadkiem to się akurat zbiegło z moją czterdziestką. Pomyślałem, że jest jeszcze czas, aby coś w życiu zmienić. No i rzeczywiście zmieniłem. Sprzedałem firmę, wyprowadziłem się z Wrocławia. Żona namówiła mnie na kupno starego młyna w Witowicach.
- Fakt, nie jest to taki sobie zwykły dom. Można to uznać za realizację marzeń.
- To był przypadek. Szukaliśmy miejsca, aby zorganizować chrzciny naszego syna. Żona powiedziała, że to świetne miejsce. Rzeczywiście, potencjał w tym budynku był. Remontowaliśmy go trzy lata w koncepcji wyspy ekologicznej, gdzie ogrzewanie jest pompami cieplnymi, docelowo ma być zasilanie własną elektrownią wodną, własne ujęcie wody...
- Widzę, że pracy wam nie zabraknie do końca życia.
- Podobno przy sześćdziesiątce znów wykonuje się jakiś życiowy skręt, więc niczego nie obiecuję (śmiech). Jak mówi żona, nie potrafię poleżeć w łóżku do dziesiątej.
- No to młyn już mamy. A statek?
- Kontakt z ludźmi z Flisu Odrzańskiego, którzy budują tratwy, natchnął mnie pomysłem, aby wrócić do tradycji budowania drewnianych statków. To zupełnie zapomniana sztuka, a ja miałem szczęście spotkać ludzi, którzy jeszcze przed wojną budowali takie statki i spławiali po polskich rzekach. Od nich dowiedziałem się podstawowych rzeczy, dotyczących starej sztuki szkutniczej, o której mało kto pamięta. Może są w Polsce 2-3 osoby, które się na tym znają.
- I od razu budowa statku?
- Zaczęło się od prostych galarów - to taki protoplasta łódki, zrobiony z paru belek, wyglądający bardziej jak koryto niż statek. Spłynęliśmy czymś takim po Bugu - od granicy białoruskiej do Zalewu Zegrzyńskiego. Potem była solidna praca wśród źródeł piśmiennych, co doprowadziło mnie do odkrycia archiwum państwowego w Krakowie i szkiców austriackiego inżyniera Lossenau, który w 1730 roku zinwentaryzował flotę, która pływała po rzekach ówczesnej Galicji. Komuś, kto miał już do czynienia z budową statków, takie szkice wiele mówią. Są oczywiście pewne niedostatki inżynierskie, ale ogólna idea i proporcje dziewięciu opisanych przez niego statków dają możliwość pracy nad budową jednostki w technologii historycznej. To było moje marzenie od wielu lat. Najpierw, jakieś trzy lata temu, powstał model, który teraz wisi pod sufitem na parterze młyna. Potem powstała właściwa szkuta w proporcji 1:2. Czyli o połowę mniejsza od tych, które kiedyś budowano.
- Dlaczego akurat szkuta?
- Bo to jest najbardziej zaawansowany technologicznie statek, jaki kiedykolwiek został w Polsce zbudowany na potrzeby polskich rzek. Oryginał miał 37 m długości, był ze sterem o długości 20 m, co razem dawało ponad 50-metrową jednostkę, która musiała sobie radzić na rzece. Zawracanie takim statkiem na rzece to musiało być prawdziwe wezwanie. Moja szkuta ma 16,5 m, ster ma 1,5 m, ale szybko możemy go przedłużyć do 3 m.
- Gdy już są projekty, od czego zaczyna się taką budowę?
- Od zbierania materiałów. Źródła historyczne mówią, że powinno być "mchu dwie fury, metali i gwoździ jedna fura", drewna dębowego tyle i tyle, sosnowego tyle i tyle itd.
- Fura, czyli?
- Kiedyś to była oczywista jednostka miary. Po prostu trzeba było zebrać z pola np. dwa wozy mchu do uszczelniana statku. Dla nas największym wyzwanie było znalezienie odpowiedniego drewna. Znalezienie deski o długości 8 metrów dziś nie jest proste. Lasy są wyeksploatowane. A konstrukcja statku powinna być dębowa, choć poszycie może być z drewna iglastego.
- Czy istnieje jakiś wzór takiej szkuty, jakiś dobrze zachowany oryginał?
- Oryginalnych szkut nie ma. Są czasem jakieś fragmenty z wykopalisk, ale mocno zdeformowane, np. odcisk poszycia w glinie. Trzeba się opierać na rycinach i na tradycyjnej wiedzy fachowej.
- A ktoś próbował już zbudować coś takiego?
- Oprócz małych modeli do oglądania, w Polsce jest tylko jeszcze jeden taki statek pływający, ale o połowę mniejszy od mojego, ma 12 metrów długości. Zbudował go Wacław Witkowski, właściciel tartaku w Wieluniu. Jego wiedza bardzo mi pomogła. Tu muszę oddać mu hołd. Jest bardzo ciekawym człowiekiem, kiedyś pracował w stoczni w Gdańsku.
- Pana szkuta powstawała w Witowicach?
- Tak, ale ponieważ obawialiśmy się zimy, w stodole w Kucharzowicach rozpoczęliśmy składanie konstrukcji, formowanie dna i burt. Ponieważ zima jednak okazała się łagodna, resztę prac kończyliśmy już tutaj w Witowicach, przy młynie. Tu zrobiliśmy próbę szczelności kadłuba. W połowie kwietnia zwodowaliśmy szkutę w rzece Oławie, a właściwie w młynówce, którą tutaj mamy. Ledwo się zmieściła. Potem już na brzegu wyposażaliśmy statek i przewieźliśmy go do Oławy, aby 1 lipca zwodować go w okolicach mariny.
- A napęd?
- Statek musi mieć napęd mechaniczny. Oczywiście są wiosła, tzw. pychowe - bez tego nie da się manewrować w porcie. Silnik daliśmy jak najbardziej ekonomiczny, to jednolitrowy dieselek. Problemem było to, aby zapewnić napęd statkowi, który ma nominalne zanurzenie tylko 30 cm i żaden element nie może wystawać poza dno. Żadna śruba, żadna stopa. Spód musi być zupełnie gładki. Tylko wtedy nadaje się do pływania po płytkich rzekach. Wybraliśmy napęd strugowodny, czyli śruba pracuje w tunelu, jest powyżej linii wody, poza kadłub wystają tylko dwie rury, którymi odrzucana jest woda.
- A żagiel?
- Jest też żagiel, ale musimy go jeszcze sprawdzić na większym akwenie. Na rzece jesteśmy ograniczeni brzegiem, więc jeszcze nie próbowaliśmy. To żagiel z orłem dolnośląskim, o powierzchni 36 m kwadratowych. To dużo. Robiliśmy próby na uwięzi, taki żagiel pociągnie statek.
- Statek zwodowaliście 1 lipca i długo go nie zobaczymy w okolicach Oławy, bo płyniecie do Francji. Dlaczego akurat tam?
-W Orleanie odbywa się co dwa lata zlot śródlądowych statków historycznych. Miałem przyjemność być tam dwa razy. Francuzi bardzo dbają o to swoje dziedzictwo. Kilkanaście lat temu zabrali się za odbudowę swojej drewnianej floty. Na zlocie chcemy się pokazać w ramach takiego projektu "Wisła 2017", będziemy specjalnymi gości tego zlotu. Rejs potrwa dosyć długo, bo z przerwami aż 10 tygodni, ale to jest ok.2,5 tys. km. Płyniemy na dwie załogi, na zmianę. Statek ponownie będzie w Polsce w 2016 roku. Planujemy powrót inną trasą. Chcemy pokazać, że możliwe są nie tylko klasyczne połączenia śródlądowe przez Niemcy, ale jest możlwość podróżowania połączeniem przez słowacką rzekę Wag i Dunaj. Co prawda, przy takiej trasie brakuje 70 km kanału, aby to się udało, ale te brakujące kilometry pokonamy drogą lądową.
- Jak szybko płynie taka szkuta?
- Prędkość na rzekach i na kanałach w Europie to ok. 6 km na godzinę. Dla większości statków najekonomiczniejsze jest wolne pływanie. Po przeróbkach chcemy osiągnąć prędkość ponad 10 km na godzinę względem wody, czyli pod prąd będzie to 5 km, z prądem uda się nawet 10 km, ale więcej nie można, ze względu na trudności w manewrowaniu. To jednak dość duża jednostka. Czyli rejs ze Szczecina do Wrocławia potrwałby mniej więcej dwa tygodnie w górę rzeki, a w dół - tydzień.
- A warunki na pokładzie?
- Na statku może mieszkać 12 osób, mamy kuchnię, toaletę, coś do spania.
- A co po tym rejsie do Francji? - Chcemy się z nim pokazać w 2017 roku w Warszawie, przy okazji właśnie tego projektu "Wisła 2017". Planujemy spłynięcie Wisłą do Warszawy. Mam nadzieję, że tam szkuta znajdzie nabywcę, nowego właściciela.
*** "
Eko Agro Turystyka Młyn", prowadzona przez Monikę Drulis, powstała w murach młyna wodnego w kształcie z 1905 roku. Jednak - jak czytamy na stronie internetowej - historia młynarstwa w tym miejscu sięga trzech wieków wstecz. Obecnie w młynie, który formalnie należy do Witowic, choć leży przy drodze do Oleśnicy Małej, tuż przy autostradzie, mieszczą się hotel i restauracja, prowadzone jest agroturystyka. Można tu kupić mąkę orkiszową z własnych zasiewów. Wkrótce będzie do kupienia także własny olej lniany. - Mamy ok.7 hektarów lnu - mówi Artur Drulis,.
- To jedna z większych upraw na Dolnym Śląsku. Dlaczego akurat len? To zapomniana roślina. Jest bardzo dobrym płodozmianem dla zbóż. Jak patrzę na len, to jest chyba najbardziej skromna roślina ze wszystkich. Kwitnie tylko rano, wszystkie płatki opadają do wieczora. Jest to praktycznie jeden patyczek, który ma skromne listki, a w całości jest zużywany przez człowieka. Z ziaren wytłacza się olej, wytłoczki są doskonalą paszą dla zwierząt, a z łodygi, od korzeni po koniec, wytwarza się włókna. Na dodatek uprawa lnu jest dosyć prosta, nie wymaga wielu zabiegów. Dlaczego "Młyn Jana"? Bo tak ma na imię syn właścicieli, któremu właśnie tu zorganizowano chrzciny, a potem odkupiono obiekt od poprzedniego właściciela. Za czasów niemieckich był to po prostu młyn, bez nazwy własnej.
ot. Jerzy Kamiński
Napisz komentarz
Komentarze