Artykuł nominowany w konkursie SGL Local Press 2014. Więcej:
Oskubany klient
Stanisław toczy spokojne życie emeryta ponad 10 lat. Ma ogródek działkowy, lubi jeździć na ryby i oglądać mecze piłkarskie - i te w telewizji, i te na żywo, na oławskim stadionie. Gdy jeszcze pracował, wtedy w jednym z największych lokalnych zakładów, w krótkim czasie zmarli mu rodzice - najpierw ojciec, potem matka. Mieszkali samotnie w starym poniemieckim domu jednorodzinnym, na obrzeżach miasta. Stanisław, od dawna samotny, miał w centrum Oławy małe, ale przytulne mieszkanie w bloku, do którego bardzo się przyzwyczaił. Był zaprzyjaźniony z sąsiadami, bliżej mu było na stadion, na działkę i do lekarza, do którego jeszcze przed przejściem na emeryturę coraz częściej musiał zaglądać, bo lata pracy w trudnych warunkach zrobiły swoje, więc zdrowie podupadło. Gdy odziedziczył dom po rodzicach, nie czuł się na siłach, by utrzymywać starą chałupę, krzyczącą o remont kapitalny, co wymagało nie tylko dobrego zdrowia, ale i sporych pieniędzy. Ponieważ śmierć rodziców zbiegła się z końcem jego kariery zawodowej, pomyślał, że najlepszym zabezpieczeniem na przyszłość będzie sprzedaż ojcowizny i ulokowanie pieniędzy w banku, na lokacie.
Znałem ją o dziecka
Jak pomyślał, tak zrobił. Po sprzedaży domu za 100 tys. zł (wtedy to była spora suma), umieścił pieniądze na lokacie w oławskim oddziale Banku Zachodniego. - Zaraz po założeniu pierwszej lokaty, miesięcznej, wybrałem nieco większą sumę, bo remontowałem łazienkę i potrzebowałem gotówki - opowiada Stanisław. - Na koncie zostało mi około 70 tys. zł. Dokładnej kwoty nie znam, bo nigdy nie dostałem wyciągu. Być może dlatego, że bardzo rzadko byłem w banku, bo nie miałem po co?!
Stanisław za dobrze nie potrafił się poruszać w skomplikowanych mechanizmach bankowych, więc bardzo się ucieszył, gdy kilka lat temu wprowadzono instytucję opiekuna finansowego, zajmującego się kontem klienta, a także doradzaniem, jak najlepiej korzystać z usług banku. Cieszył się tym bardziej, że jego opiekunem została córka dobrych znajomych jego rodziców, mieszkających w tej samej dzielnicy, co oni: - Gdy bywałem u rodziców, często spotykałem tam tę panią z ojcem i matką. Znałem ją praktycznie od maleńkości, bo moi i jej rodzice żyli ze sobą w przyjaźni. Miałem więc do niej pełne zaufanie!
Pierwsze lata współpracy przebiegały bez zakłóceń. Gdy potrzebował pieniędzy, zjawiał się w banku u opiekunki, a ona wypłacała mu różne drobne kwoty, z reguły nie większe niż pięćset złotych. - Mówiła, że to odsetki - relacjonuje emeryt. - Gdy kiedyś zapytałem ją, czy to dla mnie korzystne, powiedziała, żebym się nie martwił, bo nic na tym nie tracę, a jeśli w danym miesiącu nie wybieram odsetek, to one nie przepadają, tylko powiększają główny kapitał...
Zwodzony i... oskubany
Tak było do maja 2013. Stanisław bardzo poważnie zachorował i szykował się do trudnej operacji. Ponieważ formalnie był osobą samotną, a bał się, czy przeżyje szpitalny zabieg, postanowił upoważnić do konta bankowego swoją znajomą. Chciał, żeby w razie czego, gdyby na przykład potrzebował większą sumę na dalsze leczenie lub na kolejną operację, ktoś mógł wybrać pieniądze z jego konta. Gdy przyszedł z tym do banku, doradczyni powiedziała, że nie może upoważnić znajomej, bo nie jest jego krewną. Stanisław początkowo uwierzył opiekunce, ale gdy się poradził innych osób, szybko wyszło na jaw, że pracownica banku kłamie - do konta można upoważnić kogo się chce! - Parę dni później, a było to mniej więcej w połowie maja 2013, jeszcze raz odwiedziłem więc bank i poprosiłem doradczynię, żeby wydrukowała mi historię mojego konta, wraz z informacją o aktualnej wysokości lokaty i o naliczonych odsetkach - relacjonuje Stanisław. - Była bardzo zmieszana! Tłumaczyła, że to skomplikowane i że od razu nie zdąży tego zrobić. Kazała przyjść następnego dnia. Już wtedy czułem, że coś nie gra. Gdy dzień później, zamiast wyciągu, dała mi tylko zwykłe pismo, z którego wynikało, że mam na koncie 70 tys. zł, nabrałem pewności, że mnie kantuje. Poszedłem z tym do dyrektora banku. Kazał mi przyjść za tydzień, bo jak tłumaczył, "musi mieć czas, żeby to dokładnie wyjaśnić".
Gdy Stanisław zjawił się ponownie u dyrektora Jerzego Gzowskiego, okazało się, że on nadal wyjaśnia sprawę jego lokaty i stanu konta. - I tak to trwało przez kilka tygodni! - relacjonuje wzburzony emeryt. - Postanowiłem więc ponownie wyjaśnić sprawę z doradczynią, ale nagle wzięła długi urlop. Nie było jej w pracy prawie przez całe wakacje. Któregoś dnia, to było bodajże pod koniec września ubiegłego roku, przyszła do mnie, do domu, razem z matką. Zapłakana tłumaczyła, że wykorzystała moje pieniądze, żeby pokryć niedobór na lokacie innego klienta, z którego konta omyłkowo zabrała środki i ponoć wypłaciła jakiemuś biznesmenowi, a ten rzekomo wyjechał do Niemiec. Mówiła, że ma to z nim już wszystko niby wyjaśnione i załatwione. On obiecał, że jak wróci do kraju, to odda pieniądze, a wtedy ona mi zwróci moje. Powiedziałem, że ta historia mnie nie obchodzi i że moje pieniądze powinny jak najszybciej wrócić na moje konto, z należnymi odsetkami. Kilka dni później dowiedziałem się w banku, że moja doradczyni już tam nie pracuje, bo została zwolniona. Ponownie odwiedziłem więc dyrektora Gzowskiego, ale on znowu zaczął mnie zwodzić. Na początku grudnia, po kolejnej bezowocnej wizycie u szefa banku, postanowiłem pójść z tym do prokuratury...
9 grudnia 2013 policja oficjalnie przyjęła od Stanisława zawiadomienie o przestępstwie.
"Pomidor", czyli "tajemnica bankowa"
Jerzy Gzowski - dyrektor oławskiego oddziału Banku Zachodniego WBK SA, nie chciał z nami rozmawiać o tej sprawie i odesłał do warszawskiej centrali. Ewa Krawczyk z Departamentu Public Relations BZ WBK SA, nasz pierwszy list, z pytaniami o sprawę Stanisława z Oławy, zbyła dwuzdaniową odpowiedzią, że bank nie udzieli nam żadnej informacji, bo obowiązuje go tajemnica bankowa.
Kolejne wymiany maili przypominały zabawę w ciuciubabkę, albo w pomidora - tyle że hasło "pomidor" zastąpiło sformułowanie "tajemnica bankowa". Gdy zwróciliśmy uwagę, że ideą tejże tajemnicy jest chronienie klienta, a nie banku, i że są zapisy w ustawie, które umożliwiają udzielenie informacji o kliencie osobom trzecim, jeśli np. on wyrazi zgodę, zażądano, żeby pan Stanisław przyniósł do banku swoją zgodę na piśmie, z notarialnie potwierdzonym podpisem. Gdy poprosiliśmy o podstawę prawną takiego wymogu, przyznano, że wystarczy złożenie podpisu przez pana Stanisława w obecności pracownika banku.
14 marca Stanisław złożył wniosek w banku, w którym prosi o wydanie całej historii jego lokaty, wraz z informacją o stanie kapitału i odsetkach. Do chwili zamykania tego numeru gazety, Stanisław nie otrzymał odpowiedzi. Ponoć już ją wysłano z banku, ale listem poleconym, który zapewne jest w drodze. Natomiast wcześniej, na początku roku, wysłano do Stanisława, także pocztą, pismo z prośbą, żeby przyszedł do banku i wydał dyspozycję w sprawie swoich 70 tys. zł, zdeponowanych na nieoprocentowanym koncie.
- W rozmowach, które przeprowadziłem z dyrektorem i kierowniczką banku, sugerowano mi, żebym albo założył konto, albo wybrał te pieniądze, najlepiej jeszcze zanim sprawa trafi do sądu - relacjonuje Stanisław. - Powiedziałem, że nie mam co zakładać konta, bo ja je już dawno założyłem, w 1998 roku, i nigdy go nie likwidowałem. Poza tym wciąż nie podano mi, ile wynoszą odsetki za prawie 16 lat mojego oszczędzania.
Bank nie chciał nam potwierdzić faktu zwolnienia z pracy doradczyni Stanisława. - Informacje, dotyczące wewnętrznych procedur banku, jego pracowników, stanowią tajemnicę przedsiębiorstwa, w rozumieniu ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji - napisała w odpowiedzi Ewa Krawczyk, z Departamentu Public Relations BZ WBK SA.
Opiekunka finansowa Stanisława sama nam potwierdziła, że od października 2013 już nie jest zatrudniona w oławskim banku, ale o powodach rozstania się ze swoim wieloletnim pracodawcą, a także o pieniądzach znajomego emeryta, nie chciała rozmawiać.
Policja i prokuratura badają...
Podinspektor Alicja Jędo, oficer prasowy oławskiej KPP, potwierdza, że na podstawie zawiadomienia Stanisława o przestępstwie, wszczęto dochodzenie w sprawie kradzieży pieniędzy z kont bankowych, którego prawdopodobnie dokonała pracownica banku.
Kilka dni po Stanisławie podobne w treści zawiadomienie złożył w oławskiej Prokuraturze Rejonowej upoważniony do tego przedstawiciel BZ WBK SA. Poinformował o wewnętrznej kontroli, z której wynikło, iż prawdopodobnie pracownica popełniła przestępstwa na szkodę zarówno Stanisława, jak i dwóch innych klientów. Obracała ich pieniędzmi, fałszując podpisy na dyspozycjach i przelewach. Całkowicie likwidowała lokaty i po jakimś czasie ponownie je zakładała, czasami zmieniając jej rodzaj (np. z miesięcznej na trzymiesięczną). Nowe lokaty z reguły opiewały na zupełnie inne kwoty, bardzo często znacznie mniejsze od tych, jakie powinien mieć klient od momentu założenia lokaty po raz pierwszy. Wyglądało to tak, że dysponując kontami kilku klientów, doradczyni finansowa dowolnie korzystała z ich pieniędzy, na własne potrzeby. Jeśli zaś dany klient, od którego sobie "coś pożyczyła", zgłaszał się po swoje, wtedy brała ("pożyczała") pieniądze z konta innego podopiecznego. Wszyscy zawsze byli więc przekonani, że ich środki są w banku super-bezpieczne, bo gdy potrzebowali kasy, doradczyni bez większych problemów ją wypłacała. Zacięła się na Stanisławie...
- Trwają intensywne czynności w tej sprawie - już w ramach postępowania sprawdzającego policja przesłuchała wielu świadków i samych pokrzywdzonych - informuje prokurator Radosław Żarkowski, który jest czasowo oddelegowany do Oławy z Prokuratury Rejonowej Wrocław Krzyki-Zachód. - Na razie nikomu jeszcze nie postawiliśmy zarzutów, bo zgromadzony materiał jest niekompletny. Prokuratura Rejonowa w Oławie zwróciła się z wnioskiem do Sądu Okręgowego we Wrocławiu, o uzyskanie dodatkowych informacji, objętych tajemnicą bankową, mogących w sposób istotny przyczynić się do uwiarygodnienia zebranego materiału dowodowego, a tym samym pozwalających na ewentualne ukaranie osoby lub osób winnych popełnionych przestępstw.
...a Stanisław wie swoje
W polskim prawie obowiązuje zasada domniemania niewinności. Dopóki prokurator nie oskarży i sąd prawomocnie nie skaże, nie można nikogo uznawać za winnego dokonania przestępstwa. Innego zdania jest Stanisław: - Widziałem podczas przesłuchań na policji wiele dokumentów, z których jednoznacznie wynika, że moja bankowa doradczyni bezprawnie dysponowała moimi pieniędzmi, fałszując przy tym moje podpisy. Jestem tym wszystkim mocno zbulwersowany, bo znam świetnie jej sytuację życiową. Mąż ma dobry fach, często pracuje za granicą, więc dobrze zarabia. Niedawno kupili sobie starą dużą willę, a córce nowy dom w Nowym Otoku. Moja doradczyni nie robiła więc tych rzeczy z biedy, czy z powodu jakiejś ciężkiej choroby. Dobrze znała moją osobistą sytuację. Nie zgodziła się, żebym upoważnił do konta swoją znajomą, bo wiedziała, że poważnie choruję i że przede mną ciężka operacja. Czekała na moją śmierć, bo chciała całkowicie zgarnąć pieniądze z mojego konta. Liczyła na to, że jak umrę, to nikt się o to nie upomni...
* Imię bohatera, na jego prośbę, zostało zmienione
Krzysztof A. Trybulski
Napisz komentarz
Komentarze