Oława. Ile to kosztowało?
- Do nas zgłoszenie o zdarzeniu dotarło o godzinie 17.53 - mówi kapitan Łukasz Słoma z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Oławie. - Dyspozytor pogotowia ratunkowego z Wrocławia poprosił nas o pomoc w zabezpieczeniu miejsca lądowania śmigłowca medycznego, bo właśnie taki zespół ratowniczy został zadysponowany do akcji. U nas, w komendzie, odbywało się wtedy szkolenie strażaków-ochotników. Dwóch z nich ruszyło do akcji wraz z siedmioma naszymi strażakami. Na ulicę Rybacką, gdzie na placu obok boiska "Orlik", miał lądować helikopter, pojechali dwoma wozami z naszej Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej oraz jednym z OSP.
Gdy strażacy dotarli na miejsce, okazało się, że helikopter już wylądował. Lekarz pogotowia lotniczego poprosił ich jednak o wsparcie przy udzielaniu pomocy poszkodowanej kobiecie. - Mieliśmy przede wszystkim pomóc przenieść ją do śmigłowca - wyjaśnia kapitan Słoma.
Tymczasem po kilku minutach, pod blok na osiedlu Chrobrego, za marketem "Kwadraciak", gdzie na klatce schodowej znaleziono poturbowaną kobietę, podjechała karetka pogotowia. Po krótkiej konsultacji między zespołami ratowniczymi ustalono, że dalszą akcję poprowadzi ekipa z karetki, bo obrażenia kobiety nie wyglądały na poważne. Po kilku minutach karetka odwiozła ją do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego przy oławskim SP ZOZ, a helikopter, otoczony tłumem gapiów, rozpędzanych przez strażaków, odleciał w stronę Wrocławia, bo wezwano go tam do innego zdarzenia.
- Przywieziona do nas w poniedziałkowy wieczór kobieta w średnim wieku była pod wpływem alkoholu - mówi dr Marek Bratkowski, szef oławskiego SOR. - Z wywiadu wynikało, że potknęła się i upadła na schodach. Obrażenia, jakich doznała, okazały się tylko powierzchowne. Po opatrzeniu w SOR poszła więc sobie do domu, żegnając nas mało cenzuralnym epitetem! Moim zdaniem, do udzielenia jej pomocy użyto totalnie nieadekwatnych środków...
- Zadysponowano helikopter medyczny, bo akurat w tym czasie nie było wolnej karetki, a ze zgłoszenia wynikało, iż istnieje zagrożenie życia osoby poszkodowanej - tłumaczy postępowanie służb ratunkowych dr Grażyna Paszkiet, rzecznik prasowy wrocławskiego Pogotowia Ratunkowego. - Takie są po prostu procedury. A zwykła karetka dotarła także na miejsce, bo akurat się zwolniła i była w pobliżu.
Krzysztof A. Trybulski [email protected]
List od ratownika medycznego
Zastanów się, zanim zadzwonisz!
Do pracy w Pogotowiu Ratunkowym przyszedłem blisko 5 lat temu. Świeżo po studiach, z głową przepełnioną algorytmami, standardami postępowania, wiedzą wpajaną przez wykładowców o wyższej idei istnienia systemu Ratownictwa Medycznego. Co zrobić w przypadku zatrzymania krążenia, zawału serca, udaru mózgu, przy wypadku komunikacyjnym? Inaczej dla dzieci, inaczej dla dorosłych. Do tej pory, styczność z karetką pogotowia miałem raz. Wtedy jeszcze pogotowie jeździło dużymi fiatami i polonezami. Dzisiaj - nowoczesne mercedesy, po brzegi wypakowane sprzętem ratującym życie. Niestety, już na pierwszym dyżurze przyszło mi brutalnie zderzyć się z rzeczywistością...
Ból brzucha, gorączka, biegunka, wymioty, skręcona kostka, krwawienie z nosa... Przez 5 lat, codziennie to samo. Nie przewidziałem, że ustawowe zmiany w systemie ratownictwa nijak się mają do postpeerelowskich przyzwyczajeń społeczeństwa. Ktoś dostał miesiączki i boli brzuch - zamiast zażyć no-spę, wzywa pogotowie. Ktoś inny dostał gorączki - zamiast wziąć paracetamol i pójść do lekarza - wzywa pogotowie. W tym samym czasie, uczeń w szkole na wuefie skręcił kostkę, ktoś dzień wcześniej zjadł garnek bigosu i popił mlekiem, ktoś nie zażył swoich lekarstw z rana, ktoś dłubał w nosie i poleciała krew, ktoś kogoś uderzył, komuś skończyły się lekarstwa i potrzebuje recepty, ktoś dostał pokrzywki na kolanach od nowego proszku do prania, ktoś upił się i położył w rowie... Powodów wezwania karetki jest tyle, ilu mieszkańców naszego miasta.
Prawie roku buntowania się przeciwko bezpodstawnym wyjazdom, przestałem się irytować. Całej mentalności społeczeństwa nie da się zmienić. Każdy wychodzi z założenia, że skoro płaci składki na NFZ, to mu się NALEŻY! Masa pretensjonalnych pacjentów, egoistów, wygodnickich i kombinatorów: - Bo karetką nie trzeba czekać w kolejce; - Bo może mi zrobią badania; - Bo ja mam receptę i nie dojdę do apteki, to wykupcie mi leki - słyszane na co dzień argumenty, skutecznie demotywują do działania każdego ratownika. Do tego dwa gorące okresy w roku - tuż przed świętami. Wtedy nagminnie wzywa się pogotowie, by zniedołężniałych dziadków oddać do szpitala "na podleczenie".
Są jeszcze młode mamy, które na dzień przed terminem porodu wzywają karetkę, jako taksówkę. Ładują się z całym bagażem i połową rodziny do ambulansu i ŻYCZĄ sobie transportu. W tym czasie, za karetką, zazwyczaj jedzie prywatnym samochodem dumny przyszły tatuś. Mama nie jest do końca świadoma, że tuż przed przyjazdem do niej, w tej samej karetce, przewożony był bezdomny, z zarobaczoną nogą, zasikany i obrzygany, ale karetka nie zdążyła się zdezynfekować, bo przecież wyjazd do porodu jest przyjmowany w K-1, czyli na sygnale, natychmiast!
Ostatnio, kiedy dezynfekowaliśmy karetkę po jakimś innym zapijaczonym potrzebującym, przechodziła obok kobieta, która na nasz widok splunęła i rzuciła: - Nieroby! Takie mamy społeczeństwo - nasza praca, to niestety - nieszczęście dla innych. Tym samym, może zupełnie nieświadomie - ta sama kobieta życzyła innym nieszczęścia. Bez komentarza.
Jest też druga strona... Wypadek na autostradzie - ktoś zakleszczony w samochodzie, ktoś nagle stracił przytomność, ktoś przestał oddychać, kogoś nagle ścisnęło w klatce piersiowej, ktoś nagle zaczął tracić równowagę i bełkotać, ktoś podczas pracy stracił rękę, a ktoś inny twarz, ktoś spadł z konia, albo wypadł z okna. Gotowość do wyjazdu w mniej niż minutę, głośne sygnały, wysoka prędkość, adrenalina. Świadomość, że ktoś naprawdę potrzebuje pomocy, działa budująco. Tylko...
Co się stanie, gdy dwa różne przypadki nałożą się na siebie w czasie? Co będzie, gdy karetka właśnie tamuje krwawienie z nosa, albo leczy bolącą miesiączkę, a w tym czasie, na drugim końcu powiatu, ktoś czeka zakleszczony w aucie? Co się dzieje, gdy karetka po raz kolejny jedzie "ratować" gorączkę, a tym czasie ktoś umiera na zawał serca? Co się stanie, gdy ratownicy znowu jadą leczyć biegunkę, a w tym czasie ktoś doznaje udaru mózgu?
Znany scenariusz - obszerne materiały w gazetach, telewizji, samosąd społeczny, upust emocji na Facebooku, wyzywanie załogi od konowałów i łapiduchów, aż po rękoczyny włącznie. Dobrze, że nasze pogotowie działa na dość szerokim terytorium. Zawsze można poprosić o karetkę z sąsiedniego powiatu lub z województwa, ewentualnie przyleci śmigłowiec. Niestety, w tych przypadkach największą rolę odgrywa czas. W każdej sekundzie obumierają bez tlenu komórki mózgu, powiększa się martwica serca, a dla tych świadomych, oczekujących ratunku, każda sekunda trwa wieczność.
Dlatego zastanówcie się, gdy po raz kolejny sięgniecie po słuchawkę, żeby wykręcić 999. Może ta karetka gdzieś będzie bardziej potrzebna. A jeśli już uparcie potrzebujecie ambulansu, to nie denerwujcie się, że nasz dojazd trwa dłużej, niż ustawowe kilka minut. Pewnie właśnie ratujemy czyjąś przysłowiową biegunkę...
A wdzięczność? Nie znam...
Ratmed (imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
Napisz komentarz
Komentarze