- Przed wyjazdem z Białoskórki myśleliśmy, że niedługo tam wrócimy, że nasza wyprowadzka potrwa najwyżej kilka tygodni - mówi Maria. - Ja nigdy nie odwiedziłam rodzinnych stron. Jankowice stały się naszym domem. Nadal mieszkam w tym samym budynku, do którego trafiłam w 1945 roku, wspólnie z rodzicami. Tylko numer się zmienił o jeden, bo obok wybudowano nowy dom.
Bracia z Sambora
W nieco innym miejscu zamieszkali Bronisław i Franciszek Zającowie. Zajęli dom na początku wsi. Bracia przybyli tu z ojcem i matką, z Sambora województwo lwowskie.
- Życie w naszej rodzinnej miejscowości stawało się nieznośne - mówi Bronisław, urodzony w 1927 roku. - Wiedziałem, że trzeba stamtąd uciekać, chociaż rodzice na początku byli niechętni. Dopiero, gdy ja sam zgłosiłem się do wyjazdu, to ojciec podjął decyzję, że trzeba się przeprowadzić. Nie było innego wyjścia.
Najpierw transportem, wraz z 15 innymi rodzinami, trafili do Sulęcina, niedaleko Zielonej Góry. Tam mieszkali blisko rok. Później przeprowadzili się do Świętej Katarzyny, a stamtąd, 14 kwietnia 1946, do Jankowic.Większość gospodarstw była już zajęta przez Polaków. Rodzina Zająców wiedziała, że tutaj jest wielu ich znajomych z Sambora - Jak już trafiliśmy do wsi, to nie było w niej Niemców - opowiada Franciszek. - Z naszego rodzinnego miasta pochodzi połowa obecnych mieszkańców Jankowic. Gdy tu trafiliśmy, nie było już dużego wyboru gospodarstwa. Nasz dom stał pusty, splądrowany. Pamiętam, że w pobliżu prawie każda stodoła była spalona, a za płotem stał zniszczony czołg. Po wojnie wiele razy odwiedzali nas pierwotni właściciele tego domu. Od nich wiemy, że wielu przedwojennych mieszkańców Jankowic pracowało na kolei, w pobliskim Brochowie. Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z tymi Niemcami. My również byliśmy u nich jako goście. Obecnie przyjeżdżają ich potomkowie, ale rzadziej. Oni nie znają dobrze tych okolic, tu się nie wychowali.
Franciszek Zając był czterokrotnie sołtysem, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Raz pełnił też funkcję radnego gminy.
Postać Chrystusa ze śladami po kulach
Niemal na końcu wioski widać krzyż i małą kapliczkę. Do 1956 roku w tym miejscu znajdował się tylko krzyż, wzniesiony przez przedwojennych mieszkańców Jankowic. Postać Chrystusa była wycięta z blachy, a w niektórych miejscach miała ślady po kulach. Kilku mieszkańców wsi postanowiło odrestaurować krzyż i wybudować obok kapliczkę. Głównymi budowniczymi byli niespokrewnieni ze sobą, ale noszący to samo nazwisko - Jan i Józef Zającowie oraz Tymoteusz Macyszyn. Wstawiono do kapliczki obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Wykonano nową rzeźbę, a w 1957 roku wszystko poświęcił proboszcz z Marcinkowic.
Maria Zając, urodzona w 1927 roku, doskonale pamięta, jak ważne dla mieszkańców było odremontowanie tego krzyża. Od maja 1946 mieszka w domu naprzeciw kapliczki. Chata, którą zajęła jej rodzina, była bardzo uboga, dziś już tego nie ma. Rodzina Marii postawiła nowy dom w latach siedemdziesiątych. Od Niemców, którzy odwiedzali mieszkańców, wie, że wcześniej mieszkał tu grabarz.
Napisz komentarz
Komentarze