Antoni Bienias był nie tylko lekarzem, miał duszę społecznika. Przez jakiś czas był radnym wojewódzkim, był też szefem Frontu Jedności Narodu w Oławie. - Wszyscy myśleli, że on był mocno partyjny - wspomina Michał Wąsiewicz, najpierw pracownik SM „Odra”, później JZS, a potem wieloletni naczelnik miasta. - A on wcale do partii nie należał, do FJN się zapisał, by partii uniknąć. Zainicjował utworzenie Towarzystwa Miłośników Oławy i został jego prezesem.
„Dni Oławy” - to jego dziecko. Bardzo poważnie tę działalność traktował, zależało mu, by był z niej pożytek. - Sam pisał i wysyłał na swój koszt zaproszenia na zebrania TMO - opowiada dalej Michał. - Ludzie przychodzili, bo „jak Bienias prosi, to nie wypada odmawiać”. Jak już ktoś się do czegoś zobowiązał, to mu Bienias nie popuścił, egzekwował wszystko, był bardzo pamiętliwy i skuteczny w działaniu. Bardzo ubolewał, gdy członkowie TMO nie pojawiali się na spotkaniach, albo nie wywiązywali się z zadań przy organizacji miejskiego święta. W TMO współpracowało z Bieniasem wielu znanych i znaczących oławian, między innymi Kazimierz Nosek, którego córka Grażyna w latach siedemdziesiątych trafiła do oławskiego szpitala na praktykę, jako studentka medycyny, po czwartym roku. - W tym czasie personel był nieliczny, lekarze mieli urlopy - wspomina Grażyna Nosek-Baran, dziś lekarz w oławskim szpitalu. - W związku z tym asystowałam przy stole operacyjnym, podczas różnych zabiegów. Poza wiedzą praktyczną i profesjonalną, zdobywałam inne informacje. Pan doktor był człowiekiem o niezwykle szerokich horyzontach, perfekcyjnie znał grekę i łacinę, używał pięknej polszczyzny, był oczytany. Przytaczał szereg różnych powiedzonek, sentencji i anegdot. Pozostał w mojej pamięci jako przykład „człowieka renesansu”.
Kolejnym naszym spotkaniem był okres mojego stażu. Był w stosunku do mnie bardzo wymagający, nie tolerował błędów, wymagał perfekcyjnej pracy, punktualności, precyzji. Początkowo odczuwałam to dość boleśnie, ale „zacięłam się”, chciałam wszystkim wymaganiom sprostać. Po „wydorośleniu” zawodowym zrozumiałam, że tak naprawdę to On przygotował mnie do ciężkiej, odpowiedzialnej pracy i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Poza tym laurkowym wspomnieniem - doktor Bienias był też „facetem z krwi i kości”. Potrafił czasem ostro zakląć i „pogonić kota” wszystkim - łącznie z siostrami zakonnymi, które w popłochu pędziły do kapliczki szpitalnej, żeby to obmodlić.
Napisz komentarz
Komentarze