Stacja kolejowa Jaworów. To tu upłynęła jego młodość. Trasę Lwów - Stanisławów przemierzały wojska sowieckie, niemieckie i UPA. Tu, w jednym z ruchliwszych miejsc wioski, stała szopka, skrywająca tajemnicę.
85-letni Emil Róziewicz przyjechał 14 grudnia 2011 roku na uroczystą sesję Rady Gminy Oława białym fordem fusion. Przewodniczący Dariusz Witkowski wręczył mu dyplom "Zasłużony dla gminy Oława" i statuetkę, wójt Jan Kownacki bukiet kwiatów. Róziewicz wygłosił mowę, w której dziękował za uhonorowanie jego pokolenia. Na sali radni, urzędnicy i sołtysi. Oklaskom dla bohatera nie było końca.
Niewygodna historia
Po wojnie Róziewiczowie nie rozpowiadali o uratowaniu trójki Żydów. Po co mieli narażać się na zarzut sprzyjania syjonistom? Paczki przychodziły, dopóki żyli Schmuel i Fryda. Gitla pomogła tylko raz. Gdy siostra Róziewicza wychodziła za mąż, przysłała jej welon i parę słów, że chce już zapomnieć o przeszłości. Historia niechciana przez nikogo - tak było do 1989. Potem przyszły zaszczyty - przyznanie tytułu "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", uroczystość z ambasadorem, wizyta w Instytucie Yad Vashem. Parę lat temu Róziewicz zobaczył w telewizji migawkę z Pałacu Prezydenckiego. Lech Kaczyński dekorował orderami tych Polaków, którzy narażali życie, ukrywając Żydów. Zdecydował się, że prześle do prezydenckiej kancelarii relacje i dokumenty. Już za kadencji Bronisława Komorowskiego jego sprawę pilotował radny miejski Mieczysław Koprowski. Ale prezydenckie młyny długo mielą tę mąkę. Więc u schyłku życia przyjął honory z gminy, za tamte dwa lata niepewności, ryzyka i najsurowszego egzaminu z człowieczeństwa.
Z truskawkami do kurortu
Jaworów, jak inne miejscowości kresowe, był tyglem wielu kultur. Mieszkali tam Polacy, Ukraińcy, Żydzi i Niemcy. Tylko czasy nie sprzyjały wielokulturowości. II Rzeczpospolitą wstrząsały konflikty na tle narodowościowym i ekonomicznym, w państwach sąsiednich w siłę rosły totalitaryzmy. - Pamiętam tamtą biedę, ludzie nie mieli czego do garnka włożyć - wspomina pan Emil. Na tle sąsiadów Róziewiczowie radzili sobie całkiem dobrze. Ojciec, kolejarz, miał państwową posadę, mama kombinowała, jak dorobić. W Stanisławowie kupowała truskawki od chłopów, a potem sprzedawała je kuracjuszom w Morszynie-Zdroju. Zakupy dla 6-osobowej rodziny robiła u żydowskich sklepikarzy. Okupacyjne zakazy nie robiły na niej wielkiego wrażenia. Do getta w Bolechowie dostarczała masło, skupowane po wsiach.
Napisz komentarz
Komentarze