Oława/Warszawa
Ludzie o wielkim sercu
- Ta klacz za całe lata morderczej pracy dostanie w „nagrodę” rzeźnicki hak - napisała w mailu do naszej redakcji Katarzyna Sotek, pracownik fundacji „Pegasus”. - Właściciel dał nam kilka dni na odkupienie…
Mariolka ma dwadzieścia lat. Kilkanaście przepracowała przy wyrębie drzew, a kiedy opadła z sił, właściciel postanowił ją sprzedać do rzeźni. Życie wycenił na 2.500 złotych, tyle płaci rzeźnik. Miłośnicy koni z warszawskiej fundacji „Pegasus” zawalczyli o Mariolkę. Porozsyłali informacje do gazet i portali w Polsce. Większość odmówiła publikacji. Szanse na uratowanie klaczy były znikome.
- Akcja jest trudna, właściciel niecierpliwy, koń stary i schorowany, a czas ucieka - napisała w mailu Katarzyna, pracownik fundacji. - W Warszawie nie są zainteresowani publikacją, a gazety regionalne odmawiają lub milkną po tym, jak się dowiadują, że temat nie jest lokalny.
O tym, że Mariolka trafi do rzeźni, wiadomo było kilka miesięcy temu. Właściciel ogłosił, że klacz będzie do sprzedania, bo jest stara i na wiosnę strasznie się trze, ma rany na całym ciele, a z roku na rok słabnie, więc czas się jej pozbyć. Fundacja „Pegasus” od lata starała się odkupić klacz, ale właściciel najpierw orał pole, a potem zwoził drzewo na opał. Mariolka miała bardzo zdeformowane kopyta, każdy krok był katorgą. Mimo to wciąż pracowała.
- Przyszła jesień, pole zaorane, drzewo zwiezione, więc Mariolkę czeka rzeź - pisała Katarzyna. - Handlarz mieszka w tej samej wsi i regularnie nagabuje właściciela, żeby już sprzedał konia. Dał nam 10 dni na odkupienie, ale nie mamy żadnej gwarancji, że nie sprzeda jej wcześniej. W pani jedyna nadzieja.
Odpowiedzieliśmy na apel i zamieściliśmy tekst o Mariolce na portalu gazeta.olawa.pl. Na ocalenie konia było kilka dni. Komentarze pod informacją nie wróżyły powodzenia: - Ja tam lubię kabanosy - pisał Marian. - Dla mnie żeberka - dodał inny internauta.
Efekt był zaskakujący. Ci, którzy zdecydowali się pomóc, nie pisali komentarzy. Po prostu wpłacili pieniądze na konto fundacji. Okazało się, że kilkadziesiąt osób z powiatu oławskiego ma dobre serce.
- To nie były duże kwoty - mówi Katarzyna. - Wpłacano po 10, 20, 50 złotych. Jedna osoba sto złotych, ale dzięki temu Mariolka żyje. W takiej sytuacji liczy się każda złotówka.
Dzięki czytelnikom naszego portalu zebrano 850 złotych, resztę zdobyła fundacja, umieszczając apel m.in. na allegro i prosząc mieszkańców Warszawy i okolic o wsparcie. Klacz wyrwano z rąk rzeźnika w ostatniej chwili. Była w złym stanie, nie mogła chodzić, poprzerastane i zdeformowane kopyta nie były przycięte latami, każdy krok sprawiał jej ogromny ból. Miała też alergię na ukąszenia owadów. Z gminy Cegłów trafiła prosto na leczenie do specjalnego ośrodka dla koni. Tutaj solidnie się nią zaopiekowano. Czeka ją półroczna terapia. Specjaliści zajęli się przede wszystkim kopytami. Mariolka odzyskała siły, po wielu tygodniach rehabilitacji pierwszy raz próbowała galopować. Jest już po trzykrotnej korekcji kopyt.
- Wszystko dzięki publikacji w internecie i wrażliwości mieszkańców powiatu oławskiego - mówi Katarzyna. - Jesteśmy pod wrażeniem, dziękujemy w imieniu swoim i Mariolki. Otrzymaliśmy też kilkanaście ciepłych listów.
„Pegasus” działa od 2002 roku, uratowano już 150 koni. Większość pomaga w rehabilitacji dzieci niepełnosprawnych. Każdego miesiąca ratowane są kolejne konie, ale żeby to było możliwe, potrzebne jest miejsce w stajniach. Część podopiecznych trafia do adopcji. Zupełnie za darmo można zdobyć pięknego, zdrowego konia. W Musułach pod Warszawą fundacja ma 36 koni, wśród nich młode, które brały udział w wyścigach. Nie biegały jednak wystarczająco dobrze, dlatego mimo że zdrowe, miały być sprzedane do rzeźni. - Przemysł wyścigowy podupada, jest dużo mniej gonitw, nie ma sponsorów - tłumaczy Katarzyna. - Wystarczy delikatna kontuzja lub brak talentu do wyścigów i zwierzę trafia do rzeźni, bo mięso jest warte ponad 2.000 złotych.
Żeby adoptować konia, trzeba spełnić szereg warunków. Nowe schronienie ma być przede wszystkim bezpieczne. Pracownicy fundacji przyjeżdżają i dokładnie sprawdzają miejsce, do którego ma trafić. - Koń dobierany jest indywidualnie dla każdej osoby, tak aby adopcja była trwała - mówi Katarzyna. - Nowe domy są odwiedzane zarówno przed adopcją, jak i w czasie jej trwania. Wymagamy dostępu do dokumentacji weterynaryjnej i kowalskiej, aby mieć pewność, że konie otrzymują najlepszą opiekę. Nasi podopieczni czekają na domy, gdzie będą częścią rodziny. Nie chodzi nam o przysłowiowe „złote klamki w boksach”, tylko o miłość i godne życie do końca dni. Nie oddajemy zwierząt do pracy zarobkowej, np. w rekreacji.
W Oławie nie brakuje miłośników koni. Janusz Sienkiewicz z klubu „W siodle” od lat organizuje zawody jeździeckie w skokach przez przeszkody. Dzięki wielkiemu zaangażowaniu każdego roku przyjeżdża do miasta blisko 150 koni z dolnośląskich klubów. Jego kolega, Wiesław Kaczmarek, traktuje swoją Alabamę jak członka rodziny. Mówi, że jest piękna i inteligentna, z błyskiem w oku opowiada o opiece nad nią. Doskonale wie, co robić, by koń był szczęśliwy. Zachęca do adopcji, jeżeli ktoś ma wielkie serce i odpowiednie warunki. Miesięczny koszt utrzymania wynosi około 300 złotych. - Jeżeli ktoś zaopatrzy się w siano w sezonie, wtedy jest jeszcze taniej - mówi Wiesław.
Zapytany, dlaczego tak kocha konie i co w nich jest magicznego, stwierdza: - Tego nie da się opowiedzieć w kilku zdaniach. Proszę przyjść latem o piątej rano na łąkę obok Oławki i zobaczyć, jak biegają. Nie trzeba będzie nic tłumaczyć, wszystko wyjaśni się bez słów...
Dla mieszkańców powiatu oławskiego fundacja „Pegasus” przeznaczyła do adopcji trzy konie. Cziko, i Tatarak są pełnej krwi angielskiej. Blues to wałach rasy wielkopolskiej. Są to idealne konie spacerowe, urodziły się w 2004 roku.
Jeżeli ktoś się nimi zaopiekuje, zwolnią się w boksach miejsca dla kolejnych uratowanych przed rzeźnią. Przed publikacją tego artykułu fundacja ocaliła życie kolejnemu zwierzęciu. - Pod Płockiem przyszedł na świat maleńki konik o ślicznie zakręconej grzywce, pięknej gniadej maści i długich rzęsach - czytamy na stronie fundacji. - Klaczka po kilku dniach zaczęła chorować na kulawkę.
Źrebię nie mogło chodzić, ani jeść, było w dramatycznym stanie. Teraz z każdym dniem jest lepiej. Agnieszka po intensywnej kuracji antybiotykami pierwszy raz wstała. Miłośnicy koni wpłacają pieniądze na specjalne mleko dla klaczki, a pracownicy fundacji nakręcili filmik, na którym widać, jak chodzi. - To specjalnie dla Was - napisali.
Fundacja "Pegasus"
Działa od 2002 roku, uratowano już 150 koni. Większość pomaga w rehabilitacji dzieci niepełnosprawnych.
W Musułach pod Warszawą ma 36 koni, wśród nich młode, które brały udział w wyścigach. Nie biegały jednak wystarczająco dobrze, dlatego mimo że zdrowe, miały być sprzedane do rzeźni…
Co zrobić, żeby adoptować konia?
* wejdź na www.konie-pegasus.pl/adoptuj-konia i zapoznaj się z umową adopcyjną
* wypełnij formularz adopcyjny i prześlij na adres korespondencyjny fundacji „Pegasus” lub na mailowy: [email protected],
* zadzwoń do Agaty Gawrońskiej - prezes fundacji - tel. 502-712-054
Agnieszka Herba
[email protected]
Fot.:
www.konie-pegasus.pl
Napisz komentarz
Komentarze