Oława/Indie
W drodze
Który to już dzień w Delhi? Kasia i Przemek stracili orientację. Tutaj ulice tętnią życiem przez cały tydzień, więc żeby odgadnąć, jaki jest dzień tygodnia, trzeba kogoś spytać lub sprawdzić w telefonie. Odnajdują się w Delhi głównie w życiu ulicznym, bo to dla nich najbardziej ciekawe: - Tam krzyczą, trąbią i przepychają się. A my wraz z nimi. Taka sytuacja nam odpowiada. Przepychać się między gwarnym życiem w poszukiwaniu skweru z odrobiną cienia, podskakując rozpędzaną siłą nóg rozklekotaną rykszą po wertepach wiecznie zniszczonych uliczek. Tak wygląda nasze Delhi…
Przełamali swój strach i zaczęli jeść na ulicy, w miejscu, które trudno nazwać barem czy restauracją, i straganem nie za bardzo. Delhi pełne jest takich zakątków. Kasia i Przemek skorzystali także z okazji i wzięli udział w prawdziwym indyjskim weselu, na którym się świetnie bawili. Przygotowywali się mentalnie do swojego ślubu, którego termin już coraz bliżej.
730 kg złota i malaria
Kasia i Przemek odwiedzili Amritsar, miejsce święte dla sikhów, jak Mekka dla muzułmanów. Świątynia zbudowana jest z 730 kg czystego złota. Amritsar to miejsce, w którym przechodzili największy kryzys, jaki im się przydarzył. Pogoda to istne piekło! Ponad 40 stopni, do tego wilgotność dochodząca do 90-100%. Wystarczy wyjść na ulicę, żeby człowiek był cały mokry. Skóra na palcach dłoni jest pomarszczona jak po trzech godzinach na basenie. Kasia i Przemek mają dodatkowo problemy ze zdrowiem. - Kasia od 2 dni, a ja od wczoraj, mamy gorączkę - mówi Przemek. - Żeby ją zbić, w nocy potrzebowałem trzech tabletek, trząsłem się z zimna. Nie wiemy, co nam jest, mamy nadzieję, że nic poważnego, ale trochę obawiamy się najgorszego - malarii, bo objawy mamy książkowe (biegunka, kaszel, gorączka i ból głowy). Zrobiliśmy test na malarię i wyszedł na szczęście negatywny. Wygląda na to, że po prostu złapaliśmy podróżniczą biegunkę.
Indyjska przygoda i krzaki marihuany
Po chwilowych zdrowotnych perturbacjach postanowili pojechać do Dharamsali. Zajmowanie miejsca w autobusie przypomniało im tę czynność w polskich pociągach za starych czasów. Jazda miejscowym środkiem transportu była niesamowitą przygodą młodych podróżników. Kury pod siedzeniami, ludzie, muzyka. Autobus wiózł 3/4 Koreańczyków, 1/4 białych, hinduskiego kierowcy, konduktora oraz cztery osoby, które wymieniały się co wioska. - Droga była dramatyczna - mówi Przemek. - Do Dharamsali mieliśmy jechać sześć godzin, a jechaliśmy dziewięć, i to z opóźnieniem. Całą drogę miałem gorączkę, więc z tego punktu widzenia folklor indyjskiej drogi staje się chwilami nie do zniesienia. Kierowca używa klaksonu zamiast kierunkowskazu, mijając każdy pojazd, albo każdego człowieka na poboczu. Tak samo gdy wyprzedza przez zakrętem, żeby auto jadące z naprzeciwka słyszało, że jedzie. Klakson w środku głośniejszy jest niż na zewnątrz, więc ma się ochotę podejść i strzelić kierowcę w łeb. A naprawdę źle się robi, kiedy kierowca sam nie wie dokąd jedzie i zamiast w prawo - skręca w lewo. Dopiero po chwili, uświadomiony przez kogoś, zawraca, by za chwilę pojechać drogą dla aut nieco niższych niż autobus, przywala dachem w blaszaną bramę. Ale dojechaliśmy w końcu do Dharamsali, przez wioski, miasteczka, piękne zielone widoki i ogromne krzaki oficjalnie nielegalnej w Indiach marihuany.
Nasi tu są!
Taksówką dojechali do Mcleod Ganj i zarezerwowali pokój w hotelu. Przemek doszedł do wniosku, że jest chory na anginę i postanowił odpocząć. Pierwszy dzień w nowym miejscu przeleżał w łóżku, a Kasia się nim opiekowała. Przynosiła jedzenie i leki. Drugiego dnia wyszli razem na miasto. Zauważyli, że w restauracji ktoś im się przygląda. Okazało się, że były to dwie Polki. Przysiadły się do nich i zaczęły rozmawiać. Następny dzień spędzili razem:
- Cieszymy się z tego spotkania, bo strasznie niesamowici są ci ludzie i bardzo fajnie spędza nam się razem czas.
A Mcleod Ganj jest wspaniałe. Żyje się tutaj w chmurach. Jesteśmy na wysokości chmur i niesamowitej magii nadają całemu temu tybetańskiemu miejscu. Jest pochmurno, więc widoczność chwilami sięga kilkunastu metrów, ale ma to swój urok. W całym mieście są ciuchy, o jakich marzyliśmy, jadąc do Indii...
Malwina Gadawa
Fot.: www.kasia-i-przemo.blogspot.com
Napisz komentarz
Komentarze