Witam,
Nazywam się Jarosław Wiśniewski. Pochodzę z Rypina (kujawsko-pomorskie). Jestem kapłanem metropolii białostockiej. Mam 47 lat, z czego 18 spędziłem na Wschodzie. Byłem w grupie 5 kapłanów wydalonych z hukiem z Rosji w 2002 roku. Mam spore doświadczenie jako orientalista, prowadzę stroniczkę www.orient.to.pl. Piszę z Uzbekistanu. Być może mój reportaż zainteresuje rodaków, bo dotyczy spraw ważnych i aktualnych, które - mimo że dzieją się w Azji - mają odniesienie do spraw polskich.
Po wielu latach nieobecności Azję Środkowa odwiedził bohater książki księdza Pałygi "Uwieziony za Fatimę" - legendarny misjonarz ks. prałat Józef Świdnicki. Jego wizyta w Biszkeku i Ferganie zbiegła się z kolejną falą nienawiści, jaka wybuchła w południowych regionach Kirgizji. Wspólnie odwiedzaliśmy te okolice i choć nie udało się nam dotrzeć do obozu uchodźców, to jednak atmosferę wydarzeń dało się odczuć. W swej opowieści (poniżej) prócz sentymentalnych relacji z podróży znajduje się przyczynek opisujący tło konfliktu. Nie jest to tekst naukowy. Pisałem na gorąco i w stanie zmęczenia podróżą, wiec mogły się tam wkraść nieścisłości. Tym niemniej warto, by ludzie w Polsce wiedzieli, że komunizm jako skutek trwa w umysłach i druzgoce dawne sowieckie Republiki...
*
Płów to kasza z ryżu i baraniego mięsa z duża ilością kunduka (barani tłuszcz), cebuli, marchewki i ostrych przypraw. Ilość ryżu i marchewki w kazanie (wielki żelazny garnek w formie misy ze ściankami grubości ponad centymetr - pojemność garnka do 100 litrów) powinna być podobna np. po pięć kilo. Mięsa i cebuli może być w kazanie po 2 kg. Najpierw długo smaży się mięso i marchewka a dopiero potem na pól gotowy ryz miesza się ze "specjami". Zostawiamy na godzinkę bez ognia, by "doszło".
Taką ilością płowu (około 15 kg) można nakarmić jedną kilkupokoleniowa rodzinę żyjących wspólnie na jednym podwórku Uzbeków. Podobna ilością plonu karmimy od czasu do czasu nasza malutka wspólnotę parafialną w Angrenie, zwłaszcza na Wielkanoc lub na odpust. Mimo, ze nie ma w parafii Uzbeków żyjący tutaj Europejczycy nauczyli się szybko tych sekretów. Spokojnie może się najeść 20 osób. Jest to daleki odpowiednik polskiego bigosu czy koreańskiej kimczi. Podobno ta potrawa karmił swe wojsko Aleksander Wielki w długich eskapadach do Indii. Od tamtych zamierzchłych czasów jest to narodowa potrawa wszystkich plemion środkowej Azji, zwłaszcza Uzbekow.
Synonim słowa "osz" to również "posiłek". Stołówka po uzbecku "oszhona". Osz jest to również nazwa drugiego co do wielkości miasta w Kirgizji z ogromna etnicznych mniejszością Uzbekow. Oni tu stanowią większość. Pograniczne wojewódzkie miasto Osz wedle satanistycznego planu Stalina "divide et impera" (dziel i rządź) "Czerwoni Uzbecy" odstąpili wielkodusznie Kirgizom. Tym samym "nawarzyli kaszy" na kilka stuleci. To głównie z tego miasta uciekają obecnie wystraszeni ludzie porzucając swe domy. Pędzą na "uzbecka stronę" Fergańskiej doliny poszukując spokoju. Tutaj właśnie zamordowano w połowie czerwca ponad 200 osób i zraniono ponad 2000. Liczbę uciekinierów szacuje się na 100 tysięcy. Jeśli uważnie obejrzeć mapę trzech sąsiednich państw w górach Pamiru (Tien Szan), to zagadkowo wygląda splot a raczej labirynt granic pomiędzy Uzbekistanem, Tadżykistanem i Kirgizja. Czym kierowały się władze Związku Radzieckiego tak właśnie, a nie inaczej wytyczając granice dawnego Turkiestanu, trudno pojąć. Na myśl przychodzi jedynie wola Generalissimusa, by o nim pamiętały stulecia.
Podobnie jak na Kaukazie granice Gruzji, Azerbejdżanu i Armenii to łamigłówka geopolityki, która uwikłała w niekończące się wojny dzieci tych trzech bratnich narodów. Podobne rozgrywki "zaplanował" po swej śmierci Stalin w Średniej Azji, na wypadek gdyby mieli pokusę samodzielności, czyli funkcjonowania poza ZSRR. Kirgizi i Kazachowie należą do tej samej rodziny językowej tureckojęzycznych "Kipczakow". Był czas, że wszystkich Kazachów nazywano Kirgizami, a ich tereny "Siedmiorzeczem". Część Siedmiorzecza jednak, jako samodzielna Kirgizja, potrzebna była Stalinowi dla osłabienia żywiołu kazachskiego. Uzbecy z kolei są braćmi Ujgurow, mówią niemalże tym samym czatagajskim dialektem starotureckiego języka, ale połowa ich ziemi leży na terenie Chin i ma nazwę "Szin Dzian" ze stolicą w Urumczi. To też, jak mniemam, szczodra ręka Stalina. Uzbecy wspólnie z Ujgurami to najpotężniejszy naród w okolicy.
Trzeba ich było podzielić granicą, "by nie podskakiwali". Próby odzyskania wolności Ujgurowie podejmują systematycznie. W trakcie Olimpiady w Pekinie też o nich mówiono. W zeszłym roku zamieszki wybuchały kilkakroć. Tłumione były jednak, bo samodzielnie Ujgurzy nie mogą przeciwstawić się chińskiemu imperium.
Tadżycy z kolei są braćmi Persów. Ich język jest dialektem języka farsi używanego w Iranie. Maja wspólną historię, kulturę i literaturę z Iranem. Mają również wspólnotę kulturowa i polityczną z Uzbekami. Literacki język uzbecki jest pełen farsyjskich słów podobnie jak polski łacińskich.
Tadżycy byli zawsze klasą ludzi wykształconych w chanatach uzbeckich i znajomość perskiego (tadżyckiego) należała do dobrego tonu. Dwa najsilniejsze chanaty uzbeckie Buchara i Samarkanda do dziś w życiu codziennym posługują się językiem tadżyckim, jedynie we wioskach można usłyszeć uzbecki. Tym niemniej Bucharę i Samarkandę oderwano od Tadżykistanu z powodu geopolityki Stalina. Dołączono jednak obwód Sogdyjski z uzbeckim miastem Hodżent! Czy ta łamigłówka nie przypomina nam bezsens granicy Curzona i linii demarkacyjnej dzielącej Wschodnie Prusy na pół?
Skazany za Fatimę
Na Fergańską Dolinę, gdzie dzieją się rzeczy dziwne i z powodu sprzyjającego klimatu oraz żyznych ziem mieszka największy procent ludności uzbeckiej i kirgiskiej, wybrałem się po raz kolejny w ten gorący czas na prośbę księdza Józefa Świdnickiego. To człowiek legenda, autor wielu książek i wielki misjonarz Syberii oraz Azji Środkowej. Przyjechał w te strony jako jeden z pierwszych księży katolickich w 1975 roku i objął na długie lata parafie w Duszanbe, stolicy Tadżykistanu. Obsługiwał na terenie tej Republiki 7 miast dojeżdżając do osiedli represjonowanych Niemców Wołżańskich, których w te okolice w wielkiej ilości
zesłał Stalin.
Na początku lat 80. objął kilka placówek na Uralu i w Zachodniej Syberii, gdzie jako jeden z ostatnich dostał wyrok w 1984-m roku za posiadanie broszurek fatimskich. Wedle jego świadectwa pallotyn ksiądz Pałyga ułożył opowieść-wywiad: "Skazany za Fatimę". Ciekawa rzecz, że w Średniej Azji imię Fatima jest bardzo popularne pośród Uzbeczek, Tadżyczek i ludów kipczackich. Wyrok był bezlitosny: 8 lat zsyłki! W łagrze zbijał skrzynki drewniane a po 3 latach zwolniony na prośbę Margaret Tatcher opuścił lagier i osiadł w Ferganie właśnie na te 5 podarowane mu przez Opatrzność lat. Dojeżdżał do Czyrczyka, Angrenu, Taszkientu i Samarkandy gdzie od zera tworzył wspólnoty katolickie. Nie zapominał o Syberii odwiedzając periodycznie Czelabińsk i Omsk. Dojeżdżał również do miasta Osz i Dżalalabad w Kirgizji.
Wszędzie, gdzie się pojawiał w tamtych latach, kupował za ofiary zdobyte w Niemczech małe domki dla tworzenia kaplic i rejestrował naprędce wspólnoty, które funkcjonują do dziś.
Ksiądz Biskup z Taszkientu w tym czasie, gdy Prałat nas odwiedził, przebywał w Polsce na urlopie, ale poprosił, bym na krok nie odstępował dostojnego gościa i pomógł mu odwiedzić te miejsca, których on 18 lat już nie widział. Pomagał mu również pewien świecki teolog z Austrii zafascynowany działalnością i osobowością Misjonarza. To on sfinansował te dość kosztowne przeloty po Syberii i krajach Azjatyckich.
Prałat mieszka obecnie w znanej ukraińskiej parafii Murafa pod Winnicą, która dla Ukrainy podarowała kilkadziesiąt powołań kapłańskich, zakonnych i jedno biskupie (ks. Bernadski Ordynariusz w Odessie).
Wspólne wspomnienia
W piątek wieczorem zabrałem księdza Józefa z lotniska. Samolot z Biszkeku, skąd leciał do nas Prałat Józef spóźniał się, bo właśnie w Taszkiencie zakończyło się zebranie prezydentów państw z Grupy Szanghajskiej. Pogoda tez była nie najlepsza. Tego samego wieczoru w Kirgizji, skąd leciał, zaczynały się krwawe zamieszki.
Znamy się z księdzem Józefem 18 lat. On wracał z Azji na Ukrainę, a ja właśnie obejmowałem parafię w Rostowie nad Donem i na tę podroż otrzymałem od prałata kilka praktycznych rad. Spotkaliśmy się wtedy na Łotwie na pielgrzymce do Agłony.
Józef wydal mi się bardzo kategoryczny i pewny siebie. Zdyscyplinowany jak żołnierz, jednak mało patriotyczny (z pochodzenia Polak – bardzo krytykował sowiecką Polonię za słabą wiarę i koniunkturalizm), nadmiernie zafascynowany protestantami i ostrożny wobec prawosławnych. Widywaliśmy się 4 lata temu na Donbasie. Bardzo szczegółowo wypytywał mnie wtedy wszystkie szczegóły dotyczące mego wydalenia z Sachalinu. Był nad wyraz grzeczny wobec mnie. Gdy zachorowałem odwiedził mnie w szpitalu w Doniecku i długo, jak przystało na charyzmatyka, się modlił. Musze przyznać, że jego wizerunek w moim odbiorze się do dziś nie zmienił.
Luterańska Kircha
Jedząc zupkę własnej roboty gadaliśmy do północy. Przedstawiłem prałatowi swój plan pielgrzymki do Fergany, Samarkandy i Duszanbe. Poprosiłem, by koniecznie odwiedził moja i swoją parafię w Angrenie, która obecnie przeżywa ciężkie chwile. Mieliśmy niedziele spędzić w Taszkiencie, a w poniedziałek jechać do Fergany. Gdy "dziadek" usłyszał, że na sobotę mamy tylko jedne miasteczko do odwiedzenia, troszkę się obruszył, a moje serce zabiło mocno, bo pojąłem, że ten 73-letni gość nie przyjechał odpoczywać.
Z samego rana zapoznałem go z ojcem Lucjanem - naszym proboszczem. To franciszkanin wiec nie mieszka w kurii, a oddzielnie w niewielkim stylowym klasztorze obok katedry. Wypiliśmy razem kawę i pod pretekstem oglądania pomnika Tamerlana zaprowadziłem Prałata do luterańskiej kirchy (po drodze było). Od dwu lat bezskutecznie próbuję zapoznać się z luterańskim biskupem Korneliusem. Kircha jest zawsze zamknięta i tylko sporadycznie bywa tam kapłan, kiedy ja mam wyjazdy do Angrenu. Opatrznościowo tym razem był na miejscu. Przedstawiłem Prałata sądząc, że się nie znają, tymczasem Kornelius aż tupał
z radości, że spotkał swego dawnego druha. Wymienili tak wielu wspólnych znajomych i opowiedzieli sobie tak wiele serdecznych spraw, że czasu na odwiedzanie pomnika Tamerlana już nie pozostawało. Przy katedrze czekał na nas niecierpliwie Erkien, mój znajomy taksówkarz.
Kazach Erken
Zapoznawszy się z taksówkarzem ksiądz Józef zaczął u niego wypytywać jego opinię w sprawie wojny. Zapytał, jakiego Erken jest pochodzenia, i gdy się wydało, że jest na pół Kazachem na ćwierć Uzbekiem i Tadżykiem, to tym bardziej wiercił mu dziurę w brzuchu dopóki ten mądry i oczytany człowiek mu nie wyjaśnił, że to zaszłości z czasów imperialnej Rosji. Stalin jedynie wyostrzył i w sposób prawny zatwierdził tworząc niezbyt udane rezerwaty dla niewiele się od siebie różniących Tiurków. Te podziały miały rozbić jedność tzw. Basmaczy, czyli powstańców muzułmańskich republik, którzy największą ilość wojsk posiadali właśnie w Kokandzkim Chanacie, czyli na Fergańskiej Dolinie. Właśnie tam trwał
największy opór przeciwko wojskom Skobelewa, głównodowodzącego rosyjskimi wojskami. Chanat Kokandzki (tak sie nazywała Fergańska Dolina do 1875 roku) został pozbawiony duszy poprzez stworzenie nowego miasta Skobelew (dzisiejsza Fergana) i zniżenie statusu Kokandu do rangi powiatowego miasteczka. Inne centra oporu Hodżent oddano Tadżykom a Osz i Jalalabad kolejne uzbeckie miasteczka podarowano Kirgizji.
Osz znaczy "Płów"
W chwili obecnej w dawnej parafii księdza Józefa pozostało niewielu katolików, bo większość pochodzenia niemieckiego wyemigrowała w latach 90. do Niemiec. Obsługują parafie ojcowie Jezuici, którzy systematycznie dojeżdżają do Osz z kolejnego "powstańczego" miasta południowej Kirgizji, które się nazywa: Dżalal-Abad Dżalal to imię jednego z pierwszych książąt tiurkskich dość popularne do dziś w Uzbekistanie. Obod lub Abad to staro-tureckie słowo oznaczające los, szczęście. W tym samym stopniu jak Osz Dżalalabad jest siedziba mniejszości uzbeckiej i fragmentem południowego Kirgistanu oddzielonego od Biszkeku pasmem wysokich gór. Osz i Dżalalabad to fragment Fergańskiej doliny sztucznie dołączony do północnej części Kirgizji. Aby z miasta Osz lub Dżalalabad pociągiem dojechać do Biszkeku trzeba koleją jechać przez Tadżykistan, Uzbekistan i Kazachstan. Ma o wiele więcej powodów, być nadal tworzyć wspólnotę kulturalna językową i polityczna z reszta Uzbekistanu. Nikt do tego obecnie nie wraca i nie przywołuje. Ilość Kirgizow na południu rośnie ale sami politycy z Kirgizji, w tym nieszczęsny Bakijew, próbują na południu stworzyć ognisko buntu i nienawiści. Tak było również 5 lat temu w trakcie powstania przeciwko prezydenturze Akajeva.
Angren
W Angrenie ksiądz Józef odprawił Mszę świętą przy świecach. Chociaż w tym mieście jest węgiel, uran, złoto i dwie elektrownie to światło bardzo często nam odłączają. To kolejny paradoks. Mawiają nie bez powodu: "wschód miejsce tajemnicze".
Bardzo serdecznie obcował z młodzieżą i ze starszymi opowiadając o swoich wojażach do tego miasta. Jedliśmy po modlitwie wyjątkowe danie: rybę Marynkę. Ta śledziowata ryba występuje w górach Tien-Szan jako zagadka dla naukowców. Jest nie mniej smaczna niż omol na Bajkale. Ostatnio jest pora deszczowa i rybę te trudno złowić w mętnej wodzie. Trzy tygodnie pod rząd moi parafianie obiecywali, ze zdobędą i nareszcie na przyjazd dostojnego gościa przynieśli. Po powrocie do Taszkientu były jeszcze koreańskie dania. Zostaliśmy zaproszeni przez liderów Koreańczyków na sutą kolacje.
Taszkient
Znając ekumeniczne hobby Prałata z samego rana zrobiłem mu niespodziankę i zawiozłem do kaplicy najpopularniejszej wspólnoty protestanckiej w mieście, która sąsiaduje z naszymi siostrami Kalkutkami. Dziadek siadł na pierwszej ławce i jak stary charyzmatyk podjął motyw pieśni chwały, które wykonywał pod gitarę młodzieżowy zespół. Byliśmy tam pół godziny. Ja poprosiłem słowo i przedstawiłem Prałata. Zebrał burzę oklasków. Okazało sie, że w przeddzień do protestantów przyszła komisja z zamiarem zamknięcia kaplicy. Obecność Prałata została odebrana jako akt solidarności w trudnych czasach. Msza w języku rosyjskim przeciągnęła się od 12.00 do 15.00. Obawiałem się, że nie zdarzę go nakarmić skromna zupka. Następna koreańska msza o 16.00. Bez kompleksów przyłączył się do koncelebry, a gdy mu podałem tekst polskiej transkrypcji, głośno i dobitnie odczytał słowa konsekracji w języku koreańskim. Widać było, że robi to z satysfakcja. Wygłosił również krótkie kazanie. Drugie w tym dniu. Czekała na niego jeszcze nostalgiczna grupa polonusów. Raz w miesiącu wypada "polska" Msza, na której bywa, jak żartują niektórzy 3 i pół Polaka. Tym razem wieść poszła w naród i było Polaków 30-tu. Po Mszy czekała nas niespodzianka. Kolacyjka w Ambasadzie.
Dziadek Szuhrat
Raniutko wyruszyliśmy do Fergany. Na trasę wylotową zawiózł nas kierowca wdzięcznego pastora Sergiusza. Kierowca był Uzbek, więc zatroszczył się, by na "wylotówce" podebrać dla nas uczciwego kierowcę. Okazuje się, że od 5 lat władze zabraniają podróżowania na Fergańską Dolinę autobusami. Można tam dojechać tylko mikrobusem lub na taxi. Pięciogodzinna podroż przez malownicze góry z przełęczą na wysokości 2000 metrów kosztuje 40-ci dolarów. Ceny jak widać nie są wygórowane. W Warszawie żaden taksówkarz nie zgodzi się za takie pieniądze jechać w Góry Świętokrzyskie a przecież są to porównywalne odległości. Naszym kierowcą okazał się dziadek Szuhrat. Był na tyle rozmowny i dobry, żeśmy się umówili na wspólny powrót do Taszkientu rankiem dnia następnego. Prałat mógł pozostawać w Uzbekistanie nie więcej niż 5 dni w tym część weekendu. Na tyle pozwala prawo o rejestracji obcokrajowców. Oczekiwanie na rejestracje oznaczałoby obowiązek siedzenia w Taszkiencie bez żadnych wyjazdów za miasto. Na przełęczy jest coś w rodzaju kontroli granicznej, więc do Fergany bez paszportu byśmy nie dojechali. Zrezygnowaliśmy więc z poniżającej policyjnej procedury rejestracyjnej. Kontrolowano nas trzykrotnie. Wyczuwało się w gestach żołnierzy pogranicza nerwowość i skrupulatność. Zapisywali dokładnie nasze nazwiska jak potencjalnych prowokatorów. Wiele się mówi teraz, że właśnie zamieszki w Kirgizji spowodowali najemnicy z zagranicy.
Gdyśmy przemierzali po raz kolejny Angren zwróciłem uwagę na wioskę Ohunbabajew i zapytałem dziadka Szuhrata, co znaczy ta nazwa, którą spotykałem również w Ałmałyku. Dziadek opowiedział mi smutną historię uzbeckiego komunisty, który w latach 40. wybudował kanał irygacyjny w Ferganie ponad 100 km za 40 dni używając taniej siły roboczej. Jedynym instrumentem była łopata. Był ponoć analfabetą, ale dobrym mówcą-agitatorem. Że był słabym politykiem Szuhrat opowiedział mi przypisując temu generalnemu sekretarzowi sowieckiego Uzbekistanu rozgrabienie uzbeckiej ziemi. Wedle opowieści dziadka Szuhrata Ohunbabajew zgodził się, by podarować Kazachstanowi uzbecki obwód Czymkent (trzecie co do wielkości miasto kazachskie), dwa obwody (Osz i Dżalal-Abad) podarował Kirgizji i wspomniany Hodżent Tadżykistanowi. Ciekawa rzecz, ze na terenie Kirgizji są trzy powiaty uzbeckie, nieposiadające wspólnej granicy z Uzbekistanem i oddalone około 30 km od Fergany.
To właśnie te uzbeckie podarki dla Kirgizji stały się scena strasznych czystek etnicznych wywołanych na zamówienie zbiegłego do Mińska ex-prezydenta Batyjeva. Już od lat uzbecka karta w południowych województwach Kirgizji jest umiejętnie wykorzystywana po to by osłabić centralne władze w Biszkeku. Był to temat naszych rozmów i modlitw podczas pobytu w Ferganie. Nie odwiedzaliśmy obozów jenieckich. Dziadek Szuhrat nie miał na to czasu. Musiał się wyspać, by następnego dnia o piątej rano zabrać nas z powrotem do Taszkientu. Można rzec, zachowaliśmy się bardzo ostrożnie.
Msza w Ferganie
Prałat jak Odyseusz po wielu latach wędrówki zastał w Ferganie jedna osobę, która go pamiętała. Skład parafii z powodu gwałtownej emigracji Europejczyków zmienił się na tyle w odwiedzanych miastach, że znalezienie choć jednej osoby było wielkim wydarzeniem. W Taszkiencie to była organistka i dwie polonuski. W Angrenie nie znaleźliśmy nikogo ze starego składu. Podobnie miało być w Samarkandzie. Nie umniejsza to jednak rangi i sensu dla tej nostalgicznej wizyty. Miałem wrażenie, że podobnie jak papież odwiedzając Łagiewniki w 2002 roku prałat również chce się z tymi miejscami pożegnać.
Suchary w Samarkandzie
Do Samarkandy z Taszkientu wiedzie trasa szybkiego ruchu. To ojczyzna prezydenta Karimowa. On dba o te strony, podobnie jak Putin dba o rodzinny Petersburg. Miasto pozostaje duchową stolicą kraju pomimo, że jak wspomniałem większość mieszkańców to Tadżycy. Nasz kolejny kierowca Bahtior ("Szczęśliwiec"), to również Tadżyk. Opowiedział on nam, ze miasto odbudowuje się w wielkim tempie, bo ze względu na planowane remonty al Kaaby w Mekce duża część pielgrzymów z krajów arabskich ma być za parę lat skierowana na tzw. "Mały Hadż" do Samarkandy właśnie, do grobu al-Buchari i proroka Daniela (Daniyar). W Samarkandzie jest tez mogiła Tamerlana. Podobno za jego życia było w Samarkandzie 10 tysięcy chrześcijan i metropolia nestoriańskiego biskupa. Tamerlan nie cierpiał chrześcijan i starał się zmusić do przyjęcia islamu. W dużej mierze mu się to powiodło, ale w sztuce ludowej można zauważyć, ze połączenie ośmiokątnych gwiazd tworzy w pustych polach wizerunek krzyża, co jest uważane za pomysł tajnych prześladowanych przez Tamerlana chrześcijan. Nie będzie żadną przesadą, jeśli nazwę tę ziemię ziemią męczenników. Oni wyginęli, ale stworzyli grunt po to, byśmy my na ich miejsce mogli
powrócić. W trakcie pobytu w Samarkandzie Pralat nie chciał nic jesc. Prosil tylko o suchary, a gdy spytalem, dlaczego, opowiedział, jak w gułagu marzył, by choć troszkę suchego chleba mieć przy pracy w ustach.
Ziyo
Ponieważ na podroż do Duszanbe potrzebna jest wiza nie mogłem dalej towarzyszyć prałatowi. Z pomocą Bahtiora znalazłem kierowcę, który dowiózł naszych gości z Ukrainy i Austrii w okolice miasta Szahinzade 70 km od Duszanbe, tadżyckiej stolicy. Tam mają spędzić kolejne trzy dni i do Taszkientu wrócić. Kierowca, który podjął się misji zawiezienia Prałata do Tadżykistanu miał na imię Ziyo, co po persku znaczy "wspaniały". Mam nadzieje, że to symboliczne imię dla tego ostatniego etapu pielgrzymki po śladach misyjnych, jakie pozostały po Prałacie jeszcze cieple w tak wielu miejscach pogrodzonej w zamęcie Średniej Azji. Jakoś tak odwiedzając w Ferganie prawosławny kościół pewien batiuszka pół żartem pół serio wyrzekł opinie, że "nie wszyscy muzułmanie to terroryści, ale większość terrorystów to niestety muzułmanie". Być może z tego powodu tak ważne jest to, czego w tym terenie dokonał nasz Prałat. Może to, co my próbujemy jego śladami i przykładem kontynuować, w tym kontekście nabiera specjalnej wagi i sensu. Malutko w tych okolicach jest chrześcijan, ale jako sól próbujemy trwać w imię pokoju, którego ta święta ziemia potrzebuje tak bardzo.
Ks. Jarosław Wiśniewski
Taszkient - Fergana - Samarkanda
18 czerwca 2010
Napisz komentarz
Komentarze