W oławskim karcerze
Tam wtrącili ich w letnich ubraniach do piwnicznych cel PUBP. Każdego do osobnej. Ciemność, ziąb, wilgoć. Z tych cel wyprowadzali ich na przesłuchania. W dzień i w nocy. Bici, popychani, szantażowani i wyzywani, musieli w nieskończoność powtarzać swoje życiorysy, skąd mieli broń i z jaką organizacją zdążyli nawiązać kontakt.
- Co było charakterystyczne, to nacisk, byśmy zeznali, że kierował nami ktoś starszy od nas - mówi dziś Ryszard Sławik. - A przecież nikogo takiego nie było. Ale ubecy, a przede wszystkim śledczy Władysław Kolasa, drążyli. Podsuwali chłopcom niby to dokumenty, twierdząc, że to zeznania kolegów. - Mnie przesłuchiwał kpt. Mieczysław Staner z Wrocławia. Drań niesamowity! Ale wiedziałem przecież czego się spodziewać. Pewnego dnia Staner położył mu dłoń na ramieniu. - Ja bym tak chciał, żebyś wyszedł na ludzi... - powiedział łagodniej niż zwykle. - Mam takiego syna jak ty… - A ja na to: „Też taki zbrodniarz?”. Śledczy wypchnął go z pokoju, z wyzwiskami. W progu kopnął z całej siły. - Krzyki i kopniaki nie robiły na mnie wrażenia - Sławik wzrusza ramionami. - Nie z bohaterstwa. Tak w naturze człowieka jest. Mogłem tylko zaciskać zęby. Szuka czegoś w pamięci. - Wie pani, ja raz w życiu płakałem. To było wtedy, gdy miałem dwanaście lat, a rodzice zabronili mi iść na mecz w dwa ognie. Bo akurat postawili mi bańki. No, ale tu choroba, a tam drużyna z Ratowic. Trzeba się było postawić i wygrać ten mecz! Poszedłem, a gdy wróciłem do domu, to dostałem baty.
Śmiejemy się oboje. Koszmar wspomnień z karceru przeplata się z obrazem spokoju zwykłego życia na wolności i zielonej trawy boisk.
Głód
Po takim przesłuchaniu Sławik najczęściej trafiał do karceru. To było najgorsze. Pod nogami chrzęścił gruz, czy może szkło? Tkwiąc w ciasnej komórce, chłopak myślał o świeżym chlebie z piekarni. Marzył o bochenku, który będzie jadł, odrywając kawałek po kawałku w drodze piechotą do Laskowic.
- W więzieniu był głód jak cholera! - Sławik nie znajduje słów.
- Co jedli więźniowie? - pytam.
- Rano... o, taki dzwoneczek chleba - Sławik składa kciuk i palec wskazujący w trójkąt. I czarna kawa. Na obiad zupa, którą gotował Fryderyk Surowiec. Oddziałowy Stanisław Korczowski tylko dostarczał kaszy czy ziemniaków, o ile oczywiście, nie upił się, bo wtedy jego „podopieczni” w ogóle nie jedli (odznaczał się okrucieństwem, tak jak śledczy Kolasa). Na kolację taki sam dzwoneczek chleba. - Mnie to na początku śmierdziało - przyznaje. - Ale potem żałowałem, że nie zjadłem.
A przecież głód chleba to nie było wszystko. Harcerze martwili się o swoje rodziny, narażone na represje. Kontakt wzrokowy z nimi umożliwiała szpara w oknie. Rysiek łyżką podważał ramę okienną. Między framugą a oknem, między kratami widział fragment ulicy. Pewnego dnia zobaczył swoją mamę i inne matki. Przyszły piechotą z Laskowic, przyniosły paczki dla synów. Te paczki, jak i inne, nigdy nie doszły do rąk więźnia. Ale w drodze powrotnej do domu zdarzyła się sytuacja humorystyczna. Dwie matki szły i pocieszały się wzajemnie.
- Musimy się modlić, by ich uwolnili - powiedziała mama Ryśka. Pani Surowcowa westchnęła. Pani Sławikowa pokiwała głową: - Ja się już tak modlę i modlę…
A mój Fredowina jak siedział, tak siedzi!
Wrocław: ściśnięci jak śledzie
Przez tę samą szparę okienną Sławik zobaczył pewnego dnia, jak do budynku PUBP wchodzą trzej oficerowie.
- Ja wtedy czułem, że to już będzie koniec naszego pobytu tam - mówi wolno.
I rzeczywiście tak się stało. Ci trzej oficerowie przyjechali do Oławy przejąć śledztwo. Gdy uznali sprawę za odpowiednią dla Sądu Wojskowego, wywieźli harcerzy do aresztu na Sądowej we Wrocławiu.
Pod jednym względem była to dla chłopaków pozytywna odmiana. - Tutaj wreszcie się najedliśmy! - mówi Sławik. - Janek Selwa zjadł sześć misek zupy. Ja chyba cztery.
Wtedy zaczęli rozglądać się wokół siebie. Był maj 1952. Oddział IV, polityczny, wypełniony do niemożliwości.
- Okazało się, że nie tylko myśmy mieli marzenia o wolności. Siedziało razem z nami mnóstwo ludzi. Masa ludzi pochodziła z okolic Środy Śląskiej. Bo wtedy wpadła Rzeczpospolita Polska Walcząca - przypomina sobie Sławik. - U nich był system trójkowy. Organizację tworzyła siatka trzyosobowych drużyn, a z każdej tylko jeden człowiek wiedział o następnej trójce. A mimo to UB ich rozpracowało. I nikt nie dostał wyroku poniżej 5 lat.
Napisz komentarz
Komentarze