Żona
- Jak układało się życie po wyjściu z domu dziecka?
- Trochę pomieszkiwałam u siostry. Potem znalazłam pracę i spałam w zakładzie. Prosiłam o możliwość powrotu do rodziców, ale nie było na to szans. Do domu dziecka też już wrócić nie mogłam. Cały czas prowadziłam hulaszczy tryb życia. Trzymałam się z tymi dziewczynami, które najwięcej piły i imprezowały. Rzuciłam szkołę w momencie, w którym wychowawczyni wywołała mnie do tablicy słowami: „niech podejdzie ta z domu dziecka”. Nikt w klasie nie wiedział, skąd jestem, a ona to powiedziała na lekcji. Wszyscy się ode mnie odsunęli, nie chcieli ze mną rozmawiać, nazywali kłamczuchą, wytykali palcem. Napisałam pismo do naczelnika miasta. W odpowiedzi usłyszałam, że takich historii jest dużo, nie wykorzystałam swojej szansy, więc o mieszkaniu mogę zapomnieć. Ktoś mi doradził, bym spróbowała napisać do Rady Państwa. Zrobiłam to i w ciągu dwóch miesięcy dostałam mieszkanie na Zwierzyńcu w Oławie. Skakałam do góry ze szczęścia.
- Tam poznała pani męża?
- Całkiem przypadkowo w sklepie. Kupowałam produkty na gołąbki, a on i jego koledzy zaczęli zagadywać, że chętnie by zjedli. Zaprosiłam ich. Przyszli, przynieśli alkohol i tak się poznaliśmy. Też był człowiekiem z problemami, wyrzuconym z domu. Po pewnym czasie zaproponowałam mu, żeby zamieszkał ze mną. I od tej pory piliśmy razem. Pobraliśmy się, gdy zaszłam w ciążę. Może trzy dni byliśmy małżeństwem, gdy dowiedziałam się, że ma dziecko. Wszystko przede mną ukrył. Jeszcze wcześniej, w dniu ślubu, w Urzędzie Stanu Cywilnego jego siostra powiedziała, żeby się dobrze zastanowił, bo „wszystkie dziewczyny z domu dziecka to kurwy”. Zdenerwował się i wyskoczył do niej. Wtedy wyszło na jaw, że wyrzucili go z domu, bo znęcał się nad rodziną.
- Pani przed ślubem nigdy nie uderzył?
- Nie, koszmar zaczął się później. Miałam problemy w ciąży, więc wiele miesięcy spędziłam w szpitalu. Mąż nigdy nie przyszedł mnie odwiedzić. Tuż przed rozwiązaniem lekarz pozwolił mi wyjść do domu. Wracałam razem z teściową i poszłyśmy do sklepu. Był tam mój mąż i stwierdziliśmy, że wypijemy po piwie. Żeby nie płacić kaucji, zaproponowałam, że pójdę do domu po butelki. Bardzo mnie powstrzymywał, ale postawiłam na swoim. Zastałam tam obcą bieliznę, rozłożone łózko, koniak i dwie koniakówki na stole. Szybko posprzątałam, żeby nie zobaczyła tego teściowa. Gdy zostaliśmy z mężem sami, zapytałam go, co to wszystko ma znaczyć i co za kobieta tu była. Odpowiedział, że ściągnął tę bieliznę ze strychu i zapytał, czy wiem, czym jest samogwałt. Uwierzyłabym, gdyby te rzeczy były czyste. Poza tym te koniakówki... Do jednej sobie polewał, a drugą popijał? Oczywiście, że nie. Nagle mnie złapał za szmaty, pchnął i powiedział, że jak mi się nie podoba, to droga wolna. Wzięłam walizkę, spakowałam rzeczy dla dziecka i wyszłam z płaczem. Nie wybiegł za mną, chwilę później zemdlałam i obudziłam się na porodówce.
- Powiedziała pani komuś o tym, co się stało?
- A gdzie! Nawet go broniłam. Teściowej mówiłam, że źle się poczułam, Zdzicha w domu nie było i zemdlałam.
- Wróciła pani do domu, a on bił częściej.
- Cały czas przyprowadzał towarzystwo. Pił jeszcze więcej niż ja. Potem oni wychodzili i prał mnie z byle powodu. Coś mu się nie spodobało, stwierdził, że do kogoś mrugnęłam i wystarczyło. Miał ogromne potrzeby, potrafił się zerwać z pracy i żądać seksu. Potem wracał i to samo, wieczorem - to samo, w nocy - to samo. Nie liczył się z moim zdaniem, gdy mówiłam mu, że nie daję rady, że źle się czuję, że już nie wytrzymuję. Gdy się stawiałam, to mnie lał. Próbowałam uciekać, ale ciągle słyszałam, że mam męża, więc muszę być przy nim.
- Jak pani odpowiadała na jego agresję?
- Dziś wiem, że przez to pijaństwo wzajemnie się nakręcaliśmy. Jak byłam pijana, to go prowokowałam. Bardzo patologiczna relacja, zdominowana przez alkohol. Odgrażał się, że jeśli cokolwiek powiem policji, to zarżnie mnie, dzieci, a na końcu samego siebie.
- Wierzyła mu pani?
- Tak, bo bardzo się go bałam. Gdy wracał do domu, stałam pod drzwiami na baczność. Wiedziałam, że dostanę, nie wiedziałam tylko za co. I tak w tym małżeństwie tkwiłam dwadzieścia lat. Urodziłam piątkę dzieci i ciągle pogłębiałam swój alkoholizm.
- Czy ktoś próbował pomóc?
- Długo żyłam w przekonaniu, że sama jestem sobie winna. Ludzie wokół powtarzali, że przecież też piję, że jestem taka sama, że on chleje przeze mnie. Potem tej pomocy nawet nie szukałam. Chciałam się go po prostu pozbyć z domu. Kiedyś zadzwoniłam na policję, zabrali go, zawieźli za most i wypuścili. Pół godziny później wrócił i znowu dostałam łomot.
- Kiedy nastąpił przełom?
- Tak naprawdę chciałam tylko, żeby dzieci nie cierpiały. Nieraz bywało tak, że próbował uderzyć mnie, ja się odchyliłam i dostało dziecko. Zabierałam więc synów i córki gdzie się dało. Gdy zaczęłam chodzić do grupy anonimowych alkoholików, mogłam pójść do klubu. Wcześniej skrywałam się u koleżanek, jak nie miałam gdzie pójść, to siedzieliśmy w Rynku pod ratuszem i gdzieś na ławce spędzaliśmy noce.
- Policja wciąż nie pomagała?
- Skończyło się tak, że policjantów podałam do prokuratury. Siostra i ludzie z grupy mi pomogli, bo miałam tego dość. Udawało mi się przez miesiąc utrzymać abstynencję, a potem regularnie ją zapijałam, bo nie mogłam wytrzymać. Założyłam mu sprawę o rozwód i alimenty, a potem o znęcanie. Dostał wyrok w zawieszeniu i w końcu się rozwiedliśmy.
- Potraficie dziś rozmawia?
- Kawę pijemy, obiad razem zjemy, przyjeżdża do mnie na święta. Wiem, że popija, ale mamy ustaloną zasadę, że możemy się spotkać tylko wtedy, gdy jest trzeźwy. Jak wypije, drzwi mojego domu są dla niego zamknięte. Nie uciekam od niego, mamy wspólne dzieci, więc przynajmniej dla nich powinniśmy mieć normalny kontakt. Poza tym wiem też, że nie jestem bez winy.
Napisz komentarz
Komentarze