- Decyzja o tym, że nie będzie pani miała dzieci, była sprawą jednorazową, czy kiełkowała?
- U mnie było strasznie prosto. Nie podejmowałam żadnej decyzji, bo zawsze wiedziałam, że nie chcę. Mam wrażenie, że gdy miałam kilka lat i bawiliśmy się w dom, to koleżanki bawiły się lalkami, a ja misiami, rowerkiem. Miałam świetne podwórko, bo cały blok składał się z rodzin z dziećmi. Było nas dużo, było fajnie, ale ja nie czułam, że ta lalka to moje dziecko. Miałam zwierzątka, bawiłam się w zoo, bawiłam się, że mam kotka, pieska, misia, ale nie dziecko. Zawsze czułam, że nie chcę. Potem to rosło i upewniałam się w swoim przekonaniu. Oczywiście nikt mi nie wierzył, bo jak 10-letnia dziewczynka może mówić, że nie będzie miała dzieci? Ale potem miałam czternaście, szesnaście, osiemnaście lat, pojawił się pierwszy narzeczony...
- I też nie chciał dzieci?
- Pierwszy narzeczony miał swoje dziecko. Był rozwiedziony i dużo starszy ode mnie. Był moim ideałem. Dla 19-letniej dziewczyny trzydziestoparoletni mężczyzna to po prostu bajka, bóg.
- A dziecko? Nie przeszkadzało pani?
- Nie przeszkadzało, bo ten ówczesny partner okazał się kiepskim ojcem, z dzieckiem spotykał się raz w miesiącu i tylko przez godzinę, więc w żaden sposób to nie wpływało na moje życie. Byłam wtedy wielu rzeczy nieświadoma, inaczej na wszystko patrzyłam.
- Czy zrywała pani relacje, gdy okazywało się, że partner chce mieć dziecko?
- Tak. Miałam związek, który trwał dwa lata i okazało się, że partner bardzo chce potomka. I w ogóle nie było mowy, aby jego życie toczyło się dalej bez dzieci. Zastanawiałam się przez chwilę, czy jestem w stanie dla niego to zrobić. Ale nie. Rozstaliśmy się w bólach, z uczuciem wobec siebie, ale stwierdziłam, że trzeba ten związek przeciąć, bo to będzie agonia. Jedno będzie nieszczęśliwe, drugie będzie nieszczęśliwe. To nie jest taki kompromis, że on ogląda piłkę nożną, a ja w tym czasie czytam. To jest zbyt poważna decyzja.
- A pani rodzice nie chcieli wnuków?
- Bardzo chcieli, ale wybrali swój model życia, a ja swój. Mama wybrała męża, chcieli mieć dwoje dzieci, spełnili swoje marzenia. Owszem, mama pewnie chciała, bym poszła w jej ślady, ale jeśli jej mówiłam, że nie chcę mieć dzieci, to czuła, że tak to u mnie jest. Zawsze, jeśli czegoś bardzo chciałam, nie były to takie zachciewanki na chwilę. Moja mama była bardzo dowcipna. Jak jej kiedyś powiedziałam, że zamiast dziecka adoptowałam kota ze schroniska dla zwierząt, potem zawsze mówiła: przyjdź z wnukiem, kupiłam mu serca indycze. Uszanowała moją decyzję, a że przy okazji bardzo lubiła zwierzęta nie było problemów.
- Kiedy dotarło do pani, że idzie pod prąd? Bo przecież nie da się uciec od stereotypu matki-Polki...
- Właśnie wtedy, kiedy partnerzy zaczęli mówić o dzieciach. Bo zawsze mi się wydawało, że to kobiety chcą mieć dzieci, że to one nalegają na ślub, na dzieci. Potem się okazało, że nie. Że trafiam na kogoś, kto chce się żenić, mieć dom i chce pchać przed sobą wózek. Gdy byłam już trochę mądrzejsza, a dochodziło do takich rozmów na pierwszej kawie, to wiedziałam, że muszę ją dopić i iść w drugą stronę, bo nam się nie uda.
- Czy wtedy zmieniła pani sposób rozmowy z potencjalnymi partnerami. Od razu było pytanie o dziecko?
- Myślę, że to stało się przy drugim partnerze. On wspominał o ślubie, o dzieciach, choć dobrze wiedział, że ja tego nie chcę, więc robiło się coraz gęściej. Czas tykał. Mija piąty rok naszej znajomości, szósty, siódmy i on już zaczynał tupać nogą. Wtedy zobaczyłam, że może istnieć mężczyzna, który zagląda innym do wózków i im zazdrości. Nie mieściło mi się to w głowie. Tak jak ja się schylam do każdego szczeniaka na ulicy, by go wycałować, tak on się patrzył na inne dzieci. Żył w przekonaniu, że mnie przekona. Pewnie słyszał od innych, że musi poczekać jeszcze chwilę, bo jak się będę zbliżała do trzydziestki, to u kobiet hormony buzują i będziemy szczęśliwi. Nie buzowały. Rozstaliśmy się.
- Aż wreszcie trafiła pani na tego odpowiedniego?
- Tak, jestem teraz w związku z moim prawie równolatkiem, który też nie ma dzieci. Był zdziwiony tymi pytaniami o dzieci, bo sam przerobił etap, kiedy rodzice czekali na wnuka z jego strony, ale porozmawiał z nimi i powiedział, że nie jest zainteresowany, że nie będzie miał dzieci, bo nie chce.
- Jak szybko doszło u was do poważnej rozmowy na ten temat?
- Szybko, ale było inaczej niż przy poznawaniu kogoś nowego, bo to był stary przyjaciel. Ja się rozwiodłam, on się rozwiódł. Oboje się śmialiśmy, że Anioły podniosły kurtynę i zobaczyliśmy siebie w innym świetle. To jest ten człowiek, dla mnie przeznaczony. Nie było więc rozmów o dzieciach, bo znaliśmy się dobrze.
- A pytania od innych wciąż bolały? Czuła pani presję?
Ciąg dalszy rozmowy można przeczytać już teraz w e-wydaniu gazety: TUTAJ (Cena gazety - 2.90 zł) *
Napisz komentarz
Komentarze