- Obroty spadły nam o 75% mówi Dariusz Kluka z oławskiego Pubu Gladiator. - Na jakieś wypłaty dla pracowników wystarczy, ale już nie na obsługę firmy. Kwiecień jeszcze przetrwamy w niezmienionym składzie, ale co będzie potem, to nie wiem.
- Teraz wydajemy tylko na wynos i na dowóz dla klienta - mówi szef lokalu "Jak u mamy" Daniel Baranowski. - Obroty spadły nam nawet o 80%. Nie wiem, jak długo w takiej sytuacji przetrwamy. Dużo zależy od tego, jaka będzie pomoc zewnętrzna. Wcześniej nie robiliśmy cateringu, te zmiany zostały wymuszone przez sytuację. Wszyscy, którzy do tej pory sprzedawali wewnątrz lokali, muszą teraz wyjść do klienta, czyli na zewnątrz, i zawieźć jedzenie klientowi. My akurat nie mieliśmy tego do tej pory, więc to, co jest, to kropla w morzu potrzeb. Dosłownie kilka osób dziennie.
- Teraz jedziemy tak jakby na jakiejś rezerwie - mówi Kamil Knop z Maestro Pizza.
Jeszcze niedawno w tej popularnej oławskiej pizzerii dwóch kucharzy było na zmianie i mieli co robić. Teraz jest jeden i czasem nie ma roboty.
- Stąd decyzja, aby uruchomić pizzę na dowóz - mówi szef. - To była jedyna deska ratunku. Wcześniej dowozów nie mieliśmy, nie było takiej potrzeby, bo byli ludzie, przychodzili, każdy miał co robić. A teraz, żeby utrzymać stanowiska pracy i nie zwalniać ludzi, to jakoś musieliśmy się dostosować. Oczywiście obroty nam spadły - tak 50-60%, a w weekend jeszcze bardziej - ale mam nadzieję, że do końca kwietnia wszystko się uspokoi. Przemęczymy się jeszcze ten kwiecień, a potem wszystko wróci do normy. A jak będzie, to zobaczymy.
Jak się okazuje, jedzenie na dowóz nie rekompensuje poprzednich dochodów. Z różnych powodów ludzie dziś ostrożnie podchodzą do tej formy żywienia.
- Myślę, że ludzie boją się, żeby wraz z dostawą jedzenia nie dostarczyć im jakiegoś niebezpieczeństwa, związanego z wirusem - mówi Agnieszka Rak, restauracja "Uliczka". - Część też na pewno zrobiła sobie w tych pierwszych dniach zapasy i teraz muszą najpierw zjeść to, co mają. U nas obroty spadły o 80%. W tej chwili mamy 2-3 dowozy dziennie. Jesteśmy nowym miejscem na oławskim rynku i kiedy ludzie wreszcie zaczęli się o nas dowiadywać, akurat nastąpił ten krach. Jeżeli sytuacja potrwa dłużej, to nie wiem, czy przetrwamy kolejny tydzień. Jest bardzo ciężko. Ci, którzy są dłużej na rynku, mają bardziej stabilną sytuację. Na razie staramy się jakoś funkcjonować, do końca miesiąca, może kolejny tydzień... Po prostu zabraknie nam nawet na zakupy.
- Myślę, że jednym z powodów, dla którego ludzie nie zamawiają teraz jedzenia, jest to, że mają go bardzo dużo w domu - potwierdza Daniel Baranowski z "Jak u mamy". - Wystarczy zobaczyć w sklepach jak ludzie wychodzą z pełnymi koszykami. Siedzą w domu, gotują. I nie zamawiają jedzenia.
Jeszcze większe straty mają te firmy, które żyły głównie z imprez dla wielu osób, z rodzinnych uroczystości. Taką firmą jest np. restauracja "Kulinarna Enklawa". W momencie, gdy zapadła decyzja o tym, że lokale mają być zamykane, akurat mieli rezerwację łącznie na 80 osób.
Napisz komentarz
Komentarze