Chodzi oczywiście o książkę Łukasza Orbitowskiego. Pod koniec czerwca autor "Kultu" został laureatem 13. edycji Nagrody Literackiej m.st. Warszawy
"Kult" jest oparty na tzw. oławskich objawieniach i znanej historii Kazimierza Domańskiego. Z jakimi obawami przyjeżdżał do Oławy autor powieści?
- Obawiałem się tak naprawdę jednej rzeczy - tłumaczył Orbitowski rok temu na spotkaniu w Oławie. - To książka, która dotyczy państwa miasta i historii, która tutaj się wydarzyła. Którą państwo znacie lepiej niż ja. Jeżeli nie z własnych wspomnień, to przynajmniej z opowiadań starszych. W konsekwencji tego jestem człowiekiem, który tę opowieść niejako z automatu ujął gorzej, w bardziej kulawy, niepełny sposób, niż ten, w który państwo to zapamiętaliście. Jak mam się nie bać, skoro już od razu na wejściu jestem na straconej pozycji. Nie mam ambicji ścigania się z państwem, czy jakoś walczyć z ludzką pamięcią. Ale moja obawa wynikała głównie z tego, że wy lepiej wiecie, że to jest wasze doświadczenie, to jest wasze miasto, to jest wasz kościół, to są wasze działki. A tutaj przyszedł jakiś chłopaczek i coś napisał
Przypominamy rozmowę, którą przeprowadziliśmy rok temu - tuż przed premierą książki: Orbitowski: - Nic nie zachowałem na potem
- Chciałeś opisać prowincjonalną Polskę lat 80. i trafił ci się Domański, czy odwrotnie - trafił ci się Domański, więc niejako przy okazji powstał świetny i sugestywny opis polskiej prowincji lat 80?
- Zdecydowanie bramka numer dwa. Chciałem po prostu napisać o polskich pątnikach, o pragnieniu cudu, o współczesnym Jezusie, o dobrym Judaszu. Odbiłem się od postaci Kazimierza Domańskiego. Aby te wątki, moi bohaterowie wypadli dobrze, musiałem zakorzenić ich w określonym miejscu, wrzucić w czas. Padło na schyłek komuny i pierwszą połowę lat dziewięćdziesiątych. Jedno i drugie jeszcze pamiętam. Ale obawiam się trochę odbioru mojej książki w Oławie. Pierwszy raz przyjechałem tutaj w 1996 roku. Zresztą wtedy piłem wódkę na działkach. Opisałem czasy wcześniejsze, kilkanaście lat z życia miasta, w którym wtedy nie żyłem. Przecież ty znasz jego historię i specyfikę dużo lepiej niż ja.
- Dlaczego akurat fryzjer? Dlaczego on jest narratorem, dzięki któremu poznajemy książkowy świat i jego bohaterów?
- Trochę z wygody. Potrzebowałem kogoś, kto jest uchem miasta, zna jego sekrety i różne wersje tych samych wydarzeń. Mój Zbychu jest nie tylko bratem wizjonera Heńka. To facet, do którego przychodzą strzyc się wszyscy, tak księża jak i esbecy, gadają, a on sobie słucha. Potem zassało mnie samo rzemiosło fryzjerskie. Zwróć uwagę, że Zbychu uwielbia swoją robotę i traktuje ją w kategoriach misji: chce, aby mężczyźni w Oławie dobrze wyglądali. W ten sposób mamy dwóch zaangażowanych społecznie braci. Jeden strzyże, drugi naucza o Bogu.
- Co cię najbardziej zaskoczyło przy poznawaniu realiów Oławy lat 80. i osoby naszego wizjonera?
- Chyba kluczowa była pierwsza wizyta w Nowym Otoku. Wtedy jeszcze nie miałem zdania o panu Domańskim. Zaskoczył mnie ogrom miłości włożonej w to miejsce: ten park ze strumieniem, Ogrojcem i drogą krzyżową, ci wszyscy gipsowi święci poupychani wszędzie gdzie tylko się da. Jakiś anioł w zbroi, Maksymilian Kolbe. Niby tanie, okropne figury, ale jeśli zbierzesz to wszystko razem, odsłoni się ogrom serca, jaki wszedł w Nowy Otok. Przecież to miejsce nie powstało w kwadrans i jest dziełem bardzo wielu ludzi, którym się chciało, którzy zostawili tam kawałek siebie. Strasznie się tym przejąłem i to przejmowanie się wpłynęło na książkę. Zresztą za każdym razem, kiedy jestem w Oławie, odwiedzam Nowy Otok. Jestem niewierzący. Ale lubię tam być, przez tę miłość, po prostu.
- Czego na przykładzie oławskich objawień dowiedziałeś się o Polakach i naszej religijności?
- Uderzyła mnie paląca potrzeba bliskości cudu. Przecież na tym właśnie polegała popularność Domańskiego i innych mirakulistów. Czasem mistyka mszy, eucharystia nie wystarcza. Chodzi o to, aby Bóg przemówił bezpośrednio do pielgrzymów, ustami wizjonera, żeby mógł tego wizjonera chwycić. Podczas pracy nad "Kultem" znalazłem świadectwo jakiegoś faceta, który znalazł się dosłownie w środku Jezusa. Jezus był w tłumie i facet w niego wniknął, jak w ducha. Przecież to coś niesamowitego - człowiek gnieżdżący się w Bogu. Scena oczywiście trafiła do książki. Dotąd myślałem, że ludzie potrzebują wiary. Teraz wiem, że są i tacy, którzy nie potrafią żyć bez cudów. Pragną zaczarowanego świata i idą w tę czarowność, porzucając rozsądek. Niekiedy godząc się na śmieszność.
- Napisałeś na swoim blogu, że być może po "Kulcie" bardzo długo nie będziesz potrafił napisać żadnej książki. Dlaczego?
- Po prostu w tę powieść włożyłem wszystko, co miałem jako pisarz. Nic nie zachowałem na potem.
Napisz komentarz
Komentarze