"Nie ja jestem mistrzem, mistrzem jest natura...."
Adam Polit to prawdziwy pasjonat, kiedy opowiada o przygodach z aparatem nie sposób nie wniknąć w ten świat. Jego talent do zatrzymywania przyrody w obiektywie dostrzegli urzędnicy z gminy Oława i wydano piękny album ze zdjęciami.
- Niektórzy pytają czy pan w ogóle śpi?
- Żeby zrobić zdjęcie wschodu słońca, to czasem trzeba noc zarwać, wcześnie wstać. Do takiego zdjęcia mam już wcześniej upatrzone miejsce, wiem, gdzie słońce się znajdzie i nad Odrą mam swoje stanowiska, idealne punkty do robienia wschodów i zachodów słońca. A najlepszy czas jest przed wschodem słońca, takie złote 15 minut, bo niebo zmienia się wtedy z minuty na minutę, natura maluje kolory nieba. I później jak te zdjęcia przeglądam, to co minutę jest inna barwa. Jakby malarz malował niebo. A jeszcze, jak to się odbija w tafli wody, to jest coś pięknego.
- Pan nie poddaje zdjęć komputerowej obróbce?
- Nigdy, nie używam takich programów. Musi być naturalnie, bez żadnej ingerencji. Natura sama potrafi się pięknie zaprezentować i człowiek nie powinien tego ulepszać. Zdjęcie naturalne jest dla mnie najlepsze. Nie ja jestem mistrzem, mistrzem jest natura. Owszem, muszę dostosować ustawienia aparatu do światła, ustawić ISO, ale to wszystko. Przed wschodem słońca niebo się pięknie barwi, a jak są takie malutkie chmurki, to coś wspaniałego. Czekam na przykład pogodę nie z takim czystym niebem, tylko jak niebo jest przyprószone takim barankiem. To wtedy jest coś pięknego.
- Jak to się zaczęło? Pamięta pan ten moment?
- To było kilkanaście lat temu. Wychodziłem na spacer z pieskiem i spoglądałem w niebo, urzekały mnie zachody i wschody słońca. Zdecydowałem, żeby kupić aparat i to uwiecznić, żeby te momenty później jeszcze raz oglądać. Jeszcze wtedy Oławka była nieuregulowana, to nie musiałem daleko iść, bo około 500 metrów za moją wioską były rozlewiska, w których to słońce pięknie się odbijało. Te trzciny, drzewa, to mnie urzekło i wciągnęło. Złapałem bakcyla. Rośliny też się dobrze fotografuje, najlepiej rano, kiedy jest miękkie ciepłe światło, trzeba tylko pilnować, żeby wiatr nie poruszył. To nie jest skomplikowane. Najtrudniejsze jest fotografowanie ptaków...
- Zrobił pan masę zdjęć zwierzętom, których mieszkańcy powiatu nie mają szans spotkać na co dzień. Nawet nie wiedzą, że u nas występują. Jak to się dzieje, że pan je spotyka?
- Podróżniczek, dudek, sieweczka rzeczna... Sieweczkę rzeczywiście bardzo ciężko wypatrzeć, one siedzą między kamieniami nad zakolami rzek, i widzi się ją w momencie, kiedy już odlatuje. Ale ja już jestem tak doświadczony, że wiem dokładnie, gdzie te ptaki są. Biorę ze sobą i rozkładam specjalną czatownię, czekam, aż sieweczka przyleci. Chociaż nie wszystkie ptaki da się tak łatwo obserwować z przenośnej czatowni.
- Z którymi jest najtrudniej?
- Żurawie jest trudno oszukać. Najpierw je obserwuję z daleka, jak widzę, że są na polu przez jeden, a później drugi dzień, to wiem, że prawdopodobnie trzeciego dnia też tam będą, wtedy wieczorem robię czatownię z samych naturalnych elementów, z wszystkiego, co jest pod ręką, muszę się zupełnie wtopić w otoczenie. Namiot jest zupełnie zakryty, są gałęzie, trawa, patyki, ziemia. Zostawiam tylko otwór na obiektyw, oraz wizjerek z siatką maskującą przez który obserwuję. Gdybym taką czatownię zbudował rano, to nic by nie wyszło ze zdjęć, bo żuraw jest bardzo mądry, bystry, zobaczy, że jeśli był przymrozek w nocy i wszystko wokół jest oszronione, a czatownia nie, to wie, że to coś nowego i ucieknie, nie wróci tam. Jest bardzo czujny, to wzrokowiec, zaraz zauważy czatownię, dlatego muszę tak zrobić, żeby była dobrze zakamuflowana. Muszę oszukać żurawia.
- Co się dzieje, jak się uda zrobić tę idealną czatownię? ROZMOWA W CAŁOŚCI dostępna w e-wydaniu: TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze