Pierwsze zwycięstwo wywalczył podczas wyścigu na 250 metrów ze startu zatrzymanego, co do tej pory nie było jego najmocniejszą stroną. Wielokrotnie sam przyznawał, że nie wychodzi mu start z maszyny, ale tym razem wszystko poszło perfekcyjnie i może być z siebie bardzo zadowolony.
Kolejny tryumf osiągnął razem z Krzysztofem Makselem, Rafałem Sarneckim i Czarkiem Łączkowskim w sprincie drużynowym. Trzeci krążek zdobył w sprincie indywidualnym po zaciętej walce z Patrykiem Rajkowskim.
Medalu tym razem nie przyniósł wyścig keirin. To rodzaj sprintu w którym startuje od 4 do 9 zawodników. Pierwsze okrążenia jadą za pilotem prowadzącym na motocyklu lub skuterze, nadającym coraz szybsze tempo (do 45-50 km/h). Kolarze próbują zająć jak najlepsze miejsce do startu, a następnie na 600–700 m przed metą, w zależności od długości toru, pilot zjeżdża na bok, a zawodnicy przyspieszają, rozpoczynając wyścig do mety. Mateusz zajął czwarte miejsce.
- Sezon jest bardzo dziwny przez pandemię Covid-19 - mówi zawodnik z Jelcza-Laskowic. - Nie było zbyt wielu szans na sprawdzenie tego, co zdążyłem wykonać na treningach. Przed startem było więc wiele niewiadomych. Za mną fajne ściganie, fajne sprawdzenie organizmu. Wiem już na co jestem gotowy, a co powinienem poprawić. Chciałbym podziękować mojemu klubowi ALKS STAL Grudziądz oraz sponsorom za pomoc w rozwoju. Oczywiście uznanie należy się też trenerowi kadry, Igorowi Krymskiemu. Dzięki nim wszystkim, mogę osiągać coraz lepsze wyniki i stawiać przed sobą kolejne cele i wyzwania.
*Mateusz Rudyk jest polską nadzieją na medal olimpijski. Ostatnie kilka lat poświęcił na przygotowania do Igrzysk Olimpijskich w Rio. Podczas pierwszej fali pandemii mówił nam o tym, jak wiele zmienił koronawirus: - Plan trochę się rozsypał, bo wszystko podporządkowaliśmy temu, bym w sierpniu był w swojej życiowej dyspozycji. Po igrzyskach miałem się w końcu udać na dłuższy odpoczynek, na którym już bardzo dawno nie byłem. Przygotowania do tej imprezy zaczęliśmy właściwie zaraz po powrocie sportowców z IO w Rio, czyli jeszcze w 2016 roku. To są cztery lata treningu i cztery lata życia, które było całkowicie ustawione pod ten jeden start, w sierpniu 2020. Przede mną kolejny rok maksymalnych obciążeń psychicznych i fizycznych. Bo to nie jest tak, jak niektórym się wydaje, że sportowiec idzie raz dziennie na trening, potem jedzie na zawody, wraca do domu i liczy zarobione pieniądze. To ogromna codzienna harówka, mnóstwo wyrzeczeń i stresu. Za rok się okaże, czy wyszło na plus, czy wręcz przeciwnie. Wciąż zaliczam się do grona młodych kolarzy, więc jest szansa, że ten dodatkowy rok nie odbije się na mnie negatywnie. Zrobię wszystko, by przepracować go jak najlepiej. Staram się myśleć pozytywnie i czas będę chciał wykorzystać, by dogonić Holendrów, z którymi nie udało mi się dotąd wygrać. Mam kolejny rok, by jeszcze bardziej się poprawić, znaleźć na nich sposób i w końcu pokonać.
(kt)
Napisz komentarz
Komentarze