Oława. Bez dowodu, bez winy. Patrząc na tę sprawę z przymrużeniem oka można powiedzieć, że komendant był psem (nie obrażał się o nazywanie tak policjantów, mówił, że to komplement, bo pies to najlepszy przyjaciel człowieka), a został kotem. Właśnie spadł na przysłowiowe cztery łapy. Nie będzie musiał tłumaczyć się przed sądem. Umorzenia sprawy chciała prokuratura w Strzelinie. Decyzja jest już prawomocna.
Przypomnijmy, że były komendant KPP w Oławie Paweł Urbańczyk był podejrzany o spowodowanie kolizji pod wpływem alkoholu. 3 maja w nocy wsiadł za kierownicę bmw szwagra i na skrzyżowaniu ulic Brzeskiej i św. Rocha stracił panowanie nad autem. Uderzył w słupki przy aptece. Rano odebrałam anonimowy telefon od policjanta, który mówił, że to koniec komendanta, bo jechał nietrzeźwy. Kiedy zapytałam skąd pewność, że był nietrzeźwy, przecież nagranie z monitoringu nie jest dowodem, i czy dmuchał w alkomat na miejscu kolizji, usłyszałam, że nie dmuchał, ale to na 99% prawda! Policjanci, którzy relacjonowali, co się działo tej nieszczęśliwej dla komendanta nocy, mówili, że ukrywał się i nie było z nim kontaktu przez parę godzin. Sam Urbańczyk twierdzi, że to nie była prawda, bo - jak mówi dziś - był w domu, dwa razy rozmawiał też z dyżurnym i swoim zastępcą, a po godzinie 4.40 z komendantem wojewódzkim, od którego odebrał telefon. Tłumaczył, że wrócił do domu i po prostu poszedł spać, dlatego wcześniej nie odbierał telefonu. Drzwi otworzył o 6 rano, kiedy przyszli po niego policjanci i zabrali na badanie krwi w obecności prokuratora. Wykazało ponad pół promila alkoholu w organizmie. Ale... to było już kilka dobrych godzin po kolizji.
Oławska Prokuratura Rejonowa prowadziła tę sprawę tylko przez moment, w niezbędnym zakresie zostały wykonane wszystkie czynności wobec byłego komendanta, ale natychmiast złożono wniosek o wyłączenie z tej sprawy naszej prokuratury ze względu na długą współpracę z oławską policją. Sprawę przejęła prokuratura w Strzelinie. Prowadziła ją Monika Rakus, szefowa prokuratury. Kiedy zadzwoniliśmy do niej w piątek 27 listopada właśnie była w trakcie pisania uzasadnienia do umorzenia.Tłumaczyła, że to wszystko nieco się przedłużyło, bo ponad miesiąc była na zwolnieniu lekarskim.
Dlaczego podjęła taką decyzję, skoro na początku maja oławska prokuratura informowała, że komendant przyznał się do zarzucanego czynu? Rakus mówi, że owszem przyznał się, ale odmówił składania wyjaśnień. - Powiedział wtedy tylko jedno zdanie, "że jest mu wstyd, że tak się stało" - mówi prokurator. - Natomiast za drugim razem, składając już wyjaśnienia, powiedział wyraźnie, że przyznał się do tego, że to on kierował pojazdem i spowodował kolizję, a mówiąc, że jest mu wstyd, absolutnie nie miał na myśli tego, że jechał po alkoholu, tylko samą kolizję. Do jazdy po alkoholu się nie przyznał.
Skąd wiec wzięło się pół promila, które wyszło po badaniu krwi? Jak mówi prokurator - były komendant broni się tym, że alkohol spożywał już po zdarzeniu, kiedy wrócił do domu. Podał dokładną godzinę i ilość. To miały być dwie, trzy szklaneczki whisky, które wypił przed snem. W maju pisaliśmy, że biegły miał ustalić, na podstawie krwi, kiedy komendant pił. To miało dać odpowiedź. Dziś już wiemy, że nie dało i stąd decyzja prokuratury o umorzeniu sprawy. Po prostu nie ma dowodu na to, że Urbańczyk rzeczywiście kierował pod wpływem alkoholu. - Dwukrotnie wydana opinia biegłego z zakresu medycyny sądowej nie daje mi podstaw do tego, żeby przeciwstawić się tej tezie - mówi prokurator Rakus. - Z uwagi na to, że od momentu zdarzenia do czasu wykonania pierwszego badania stanu trzeźwości minęło więcej niż pięć godzin, biegły nie jest w stanie dokładnie wyliczyć, ile w momencie kolizji faktycznie mógł mieć.
Prokurator podkreśla, że dwukrotnie prosiła o opinię i dwukrotnie była taka sama. - Najpierw biegły przygotował jedną, później uzupełniliśmy materiał dowodowy jeszcze o dodatkowe elementy, między innymi był sprawdzany dokładny czas, w którym doszło do kolizji, a więc czas, w którym prowadził pojazd - wyjaśnia. - Protokołem jest potwierdzona też godzina badania stanu trzeźwości i biegły, z uwagi na upływ czasu, nie był w stanie podać, podkreślam - w sposób pewny - jaka wartość by była podczas kierowania pojazdem. Nie mogę więc zaprzeczyć tezie podawanej przez podejrzanego, że dopiero pił w domu, po kolizji. W takiej sytuacji, jeśli zdecydowałabym się na skierowanie aktu oskarżenia do sądu, to pewnikiem spodziewałabym się uniewinnienia, bo nie ma dowodu na to, że jechał po alkoholu. Biegły nie jest w stanie zakwestionować wersji komendanta. Poza tym przesłuchani świadkowie nie potwierdzają, żeby spożywał alkohol w ich towarzystwie. Komendant tłumaczył w zeznaniach, że kolega miał problemy rodzinne i spożył alkohol, dlatego on jako osoba trzeźwa mógł kierować, stąd znalazł się za kierownicą tego bmw...
Na czym polegały badania retrospektywne, które przeprowadzał biegły? Uzyskany w bezpośrednim badaniu wynik wymaga przeliczenia na moment krytycznego zdarzenia. - Wbrew oczekiwaniom, nie jest to takie proste - czytamy na stronie internetowej Instytutu Badań i Ekspertyz Sądowych w Krakowie. - Służy temu rachunek retrospektywny opierający się na analizie stężeń alkoholu w próbkach pobranych po krytycznym zdarzeniu z uwzględnieniem współczynnika eliminacji godzinowej oraz rachunek prospektywny, uwzględniający obok stężenia alkoholu we krwi również inne okoliczności, takie jak: czas i ilość wypitego alkoholu, masę ciała oraz uzależniony od płci współczynnik rozmieszczenia alkoholu w organizmie. Opinia toksykologiczna, zawierająca badanie retrospektywne na zawartość alkoholu pozwala zweryfikować poprawność ustaleń wskazujących na to, że dany czyn został popełniony pod wpływem alkoholu.
Co ważne, obliczenia retrospektywne można prowadzić, jeśli spełnione są następujące warunki: - Stężenie alkoholu we krwi osoby badanej było wyższe niż 0,4-0,5 promila (0,20–0,25 mg/dm3 wydychanego powietrza), a w przypadku niższej wartości należy uwzględnić specyfikę zdarzenia i merytoryczną argumentację konieczności wykonania obliczenia - informuje na stronie www.prawo-karne-adwokat.com.pl adwokat Mateusz Ziębaczewski. - Bardzo ważny jest też czas od zdarzenia do pobrania próby krwi (analizy wydechu), nie powinien być dłuższy niż 5 godzin. W przypadku dłuższego okresu eliminacji aniżeli 5 godzin należy wskazać na szacunkowy, tj. przybliżony charakter obliczeń oraz większe prawdopodobieństwo niedokładnej interpretacji stanu trzeźwości.
W sprawie byłego komendanta było tak, że te kluczowe pięć godzin od zdarzenia minęło, dlatego biegły nie mógł niczego stwierdzić jednoznacznie. Po tym, jak prokurator Rakus napisała postanowienie umorzenia, to razem z aktami sprawy przesłała wszystko do Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, do oceny zasadności i kompletności materiału dowodowego. - Oni wtedy wypowiedzą się, czy zasadna jest moja decyzja, i tak naprawdę dopóki nie będę miała na piśmie stanowiska prokuratury okręgowej, dopóty nie mogę uznać sprawy za umorzoną. Mogą mi polecić wprost, że mam dokonać jeszcze jakieś czynności dodatkowe - wyjaśniała pod koniec roku szefowa strzelińskiej prokuratury. - Jest na razie sporządzony projekt umorzenia i ja czekam na zielone światło ze strony prokuratury okręgowej. Jeśli oni podzielą moje stanowisko i to, co napisałam w uzasadnieniu, wtedy mogę umorzyć postępowanie i czekać na jego uprawomocnienie.
Zielone światło zaświeciło i sprawa została prawomocnie umorzona.
Zadzwoniłam do jednego z policjantów, który w maju zaraz po zdarzeniu żywo komentował sprawę komendanta. Był wtedy zszokowany tym, co się stało. Jak teraz zareagował na informację o umorzeniu? Nie był specjalnie zaskoczony. Dość dosadnie skomentował decyzję, ale nie chciał zrobić tego oficjalnie. - Jakby to trafiło na zwykłego obywatela, to chyba nie poszło by tak łatwo - mówi. - Prokuratura do zwykłych osób podchodzi bez skrupułów, nie ma zwracania uwagi, że ktoś tam się tłumaczy. W przypadku komendanta poszły procedury, prokuratura oparła się na badaniach biegłego... Cóż... Nie jest to jakiś szok. Niejednokrotnie wiele osób z wysokich stanowisk unikało konsekwencji. Jednym się udaje, a innym nie. Ja mówię tak: "czemuś biedny?" - boś głupi, czemuś głupi? - boś biedny". Chociaż rzeczywiście byłego komendanta nikt na gorącym uczynku nie złapał, ale to nie zmienia faktu, że jako komendant, jako osoba, która powinna być wzorem... Przede wszystkim samo to, że oddalił się z miejsca zdarzenia nie jest w porządku, ludzi się za takie zachowanie karze. Nie powinien tego robić. Biorąc pod uwagę swoje doświadczenie zawodowe i obowiązek moralny powinien zostać w tamtym miejscu, a nie odjeżdżać czy iść do domu. Ale wiadomo, ma prawo do obrony jak każdy, chociaż mi się wydaje, że w tej sprawie jest za dużo różnych okoliczności, spekulacji, żeby można było społecznie go uniewinnić... Każdy z nas policjantów dobrze zna prawo, przepisy i wie, jak w razie czego się zachować, bronić i to się wykorzystuje. Mówi się, że nieznajomość prawa szkodzi. I tu się to sprawdza. A on prawo zna doskonale. W sumie w pewnym sensie go rozumiem. Każdy z nas broniłby się, jakby tylko mógł, a on reprezentował wysokie stanowisko i walczył o swoją przyszłość. Czy jestem zdziwiony decyzją prokuratury? Nie, ja bym był wkurzony i zdziwiony, gdyby on wrócił do służby. Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie, ale... W policji działy się już różne rzeczy, więc wszystko jest możliwe. I jest wiele osób, które myślą podobnie jak ja.
Komendant raczej nie wróci. Wiemy, że po tym wszystkim już w pewnym stopniu ułożył sobie życie. Bez problemu można znaleźć w internecie informację, że jest prezesem zarządu pewnej lokalnej firmy. Szczegółów nie będziemy zdradzać, ale jest szansa, że komendant zrobi to sam. Obiecał, że udzieli nam obszernego wywiadu i wyjaśni czytelnikom szczegóły całej sprawy, która - jak mówi - ma drugie dno. Nie ukrywa rozżalenia i mówi wprost, że został zmieszany z błotem przez ludzi, którzy nie mieli dowodów, a już w kilka godzin po zdarzeniu go oskarżyli. - Jak najbardziej się do tego wszystkiego odniosę - powiedział i dodał, że szacunek po 24 latach pracy do policji ma, ale nie do tych osób, które wymyśliły sobie historię i zrobiły na mnie nagonkę.
Kiedy zapytałam, dlaczego nie prostował informacji, kiedy w ogólnopolskich mediach krzyczały nagłówki, że jechał po alkoholu, powiedział - bo tylko winny się tłumaczy.
Do sprawy wrócimy...
Napisz komentarz
Komentarze