- Widzę, że ma pan artykuł z naszej gazety "Tajemnice bystrzyckiego lasu" autorstwa Przemysława Pawłowicza traktujący o pozostałościach poligonu.
- Tak, to bardzo ciekawy tekst. Pan Pawłowicz kończy go konkluzją, że te obiekty są za mało uwidocznione. Brakuje jakiegoś systemowego, spójnego podejścia do omawianych zabytków, żeby je wyeksponować. Ja się z tym absolutnie zgadzam. Chcielibyśmy zrobić trasę edukacyjno-historyczną, pieszo-rowerową, ze ścieżkami do każdego z tych obiektów, odpowiednio oznaczonych tablicami informacyjnymi z dodatkowymi kodami QR. To nie jest dużo roboty. Trzeba tylko dobrze rozplanować, uwidocznić, zadbać o bezpieczeństwo. Dobrym przykładem jest Wilczy Szaniec, który też znajduje się na terenie Lasów Państwowych. Większość ludzi odwiedzających to miejsce chce zobaczyć kształt tego bunkra, gdzie dokonano zamachu na Hitlera, bo to działa na wyobraźnię. Edukacja poprzez las to fajna sprawa, ale dobrze jak ma jakiś kręgosłup, temat przewodni. Historia zawsze się sprawdza. U nas ta oś, po której można się poruszać, jest bogata, to dobry materiał na zrobienie czegoś dla ludzi. Być może uda mi się zaprosić do współpracy również Nadleśnictwo Brzeg, na terenie którego znajduję się część obiektów. Byłoby z tego coś dobrego.
- Ale to chyba przyszłość?
- Chciałbym, żeby prace ruszyły w tym roku. Przecież takie działania nie wymagają dużych nakładów finansowych. Zająć się zielenią, szlakami i wykonać oraz wstawić tablice możemy my, redakcję napisów chcielibyśmy uzgodnić z osobami, które znają dobrze miejscową historię i fachowo nam pomogą. Oprócz wyeksponowania obiektów chciałbym też zwrócić uwagę na aspekt martyrologiczny tych miejsc, bo tego nie widać. Na to, że budowle te okupiono ogromnym kosztem, że ludzie tracili tu życie. To więźniowie obozów montowali działa, budowali infrastrukturę.
- Ma pan wiedzę o mogiłach wojennych na terenie lasów?
- Nie mam, ale chcemy w tym roku zrobić inwentaryzację wszystkich obiektów mających wartość historyczną na naszym terenie. Ludzie wiedzą, że gdzieś coś jest, albo że z jakimś miejscem związana jest ciekawa historia, ale nie przywiązują do tego wagi. Przykład to łączka nazywana "Bryczką". Dlaczego? Okazało się, że po wojnie stała w tym miejscu przez kilka lat poniemiecka bryczka. Później ktoś ją zabrał, ale nazwa przetrwała. Inny przykład to grube rury wystające z ziemi w różnych częściach lasu. Trudno się domyśleć, ale to przedwojenne poidła dla koni. Chcemy wszystkie takie ciekawe miejsca zaznaczyć na mapie, wykonać zdjęcia, opisać, bo za ileś lat może nikt już nie wiedzieć, dlaczego na łączkę mówi się "Bryczka", a z ziemi wystają jakieś rury. Kiedy będziemy mieli taką inwentaryzację to podejdziemy do tematu bardziej systemowo. Co będzie można uwidocznić, to zrobimy. Chciałbym, aby takie elementy były częściami szlaków turystycznych. Opcji jest dużo. Niedługo otwieramy dwie ścieżki dla psich zaprzęgów, które są coraz modniejsze, będzie też wyznaczona trasa do jazdy konnej. Jeśli ludzie tego chcą, trzeba im to umożliwić, ale musi to być w miejscu, gdzie jest bezpiecznie. Oczywiście nie można jeździć po lesie gdzie i na czym popadnie, nawet koniem, bo ustawa tego zabrania, ale daje ona też możliwość nadleśniczemu wyznaczania miejsc na takie aktywności.
- A co z quadami?
- No, to jest trudny temat, bo generują ogromny huk, niszczą nawierzchnię. Quady i motocykle krosy są niepożądane w lesie. Te maszyny bardzo stresują zwierzynę. Jeśli już, to odpowiednimi miejscami na takie hobby są dawne wyrobiska pokopalniane, a niektóre nadleśnictwa mają takie miejsca.
- U nas takich nie ma?
- Nie. Nawet jest pewna społeczna nieakceptowalność tego. Jak w lesie pojawi się kros, to natychmiast odbieramy telefony zaniepokojonych ludzi, którzy żądają interwencji straży leśnej. U nas na szczęście nie jest to duży problem, ale gdy byłem nadleśniczym na terenie górskim, to bardzo często był z tym problem. Akceptujemy te cichsze formy spędzania czasu w lesie. Niedawno opiniowaliśmy projekt dolnośląskiej autostrady rowerowej, która też będzie przebiegała po naszych lasach.
- Jak pan do nas trafił, gdzie wcześniej pracował?
- Można powiedzieć, że zatoczyłem koło. Jestem rodowitym wrocławianinem, dziesięć lat pracowałem w Biurze Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej w Brzegu, później trzynaście lat w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu i stamtąd, ze stanowiska dyrektora przeszedłem na stanowisko nadleśniczego w Nadleśnictwie Lądek Zdrój, zaś dwa lata temu powołano mnie do Nadleśnictwa Oława. Mieszkam w Grodkowie, mam więc blisko.
- Plany dotyczące obiektów historycznych w naszych lasach ma pan ambitne. Czy już coś ciekawego udało się zrobić?
- Ostatni rok, można powiedzieć, że jest stracony ze względu na pandemię. Jakichś wielkich inicjatyw nie wykonaliśmy, od kiedy tu jestem. Jeszcze wszystko przede mną. Rozpoczęliśmy inwentaryzację polderu zalewowego od Bystrzycy do Lipek. Tam rosną dębiny, które są "złotem" naszego nadleśnictwa. W większości sadzono je jeszcze w XIX wieku, a dzięki opiece leśników mają dziś niezwykłą wartość przyrodniczą i materialną. Pozyskiwane z tych drzewostanów drewno dębowe jest sprzedawane na specjalnie organizowanych aukcjach drewna cennego, gdzie uzyskują imponujące ceny, świadczące o ich wybitnych cechach. Nabywcami są w większość firmy z krajów zachodniej Europy, ale nie brakuje także naszych rodzimych przedsiębiorców. Te piękne dębiny są ściśle związane z siedliskiem, na którym rosną, czyli łęgiem, terenem wilgotnym. Dlatego też zdecydowaliśmy się zrobić inwentaryzację całej infrastruktury, zapewniającej dopływ wody, wykonanej w XIX wieku. Chcemy ją poznać, wiedzieć jak działa, część wyremontować. Niektóre rozwiązania są wręcz finezyjne. Samodzielnie funkcjonują, regulują dopływ wody i jej rozprowadzanie w zależności od stanu Odry. To jest ważne, bo tutaj u nas są jedne z najcenniejszych drzewostanów dębowych na całym Dolnym Śląsku, a nawet i w Polsce.
- To znaczy, że nasze nadleśnictwo jest bogate.
- Jeśli chodzi o część dębową to tak. Nie jest to łatwy do hodowli gatunek drzewa, ale wykorzystujemy swoją wiedzę i mamy dzięki temu duży przychód, który rekompensuje nam bardzo duże koszty ponoszone na utrzymanie drzewostanów sosnowych przeżywających obecnie stres związany z suszą. Dużym problemem jest w nich np. jemioła. Razem z Nadleśnictwem Legnica mamy jej najwięcej w Polsce. Jeszcze wróćmy do tego polderu zalewowego. Na jego terenie są ciekawe wzniesienia, podobne do kurhanów. Zastanawialiśmy się, do czego mogły służyć. Okazało się, że przeznaczono je dla zwierząt, aby mogły w razie czego schronić się na nich, gdyby poziom wody nagle wzrósł.
- Skąd u pana takie zacięcie historyczne?
- Kawał naszego życia zostaje w różnych miejscach, w pomnikach czy innych przedmiotach. Ciekawe jest dojść do tego, jak to się stało, dlaczego na kamieniu w lesie jest jakaś inskrypcja, z czym to jest związane. Lubię o takich rzeczach poczytać, rozmawiać, poznawać je. Jak jestem w terenie, to lubię dotknąć tej historii.
- Szuka pan specjalnie takich ciekawych miejsc?
- Przeglądam poniemieckie mapy, wypytuję starszych leśników. Każdy zna moją pasję. Koledzy, często znoszą mi ciekawsze fragmenty drzew ze śladami walk - gdzie są wbite kule, fragmenty bomb. Takie "eksponaty" trafiają się głównie w okolicach Kotowic i Siechnic. Duża część tamtejszych drzewostanów jest porażona odłamkami. Szczególnym okazem jest kula z Mausera, która wbiła się w drzewo, a ono zarosło i po słojach idealnie można policzyć, że to rzeczywiście pochodzi sprzed 80 lat. Metal znaczy drewno ciemną, charakterystyczną smugą. Te ciała obce są zmorą każdego tartacznika, bo ich nie widać, a fragment pocisku artyleryjskiego to może być kawał żelastwa - jak to trafi pod piłę, to potrafi spowodować poważne szkody. Niektóre tartaki wyposażone są w detektory sprawdzające, czy nie ma w drewnie domieszek metali.
- Czy dużo jest niewybuchów w naszych lasach?
- Niedawno mieliśmy podobne zapytanie od pewnego cywilnego stowarzyszenia saperów. Okazało się, że przez ostatnich kilka lat nie było na naszym terenie żadnych wezwań do niewybuchów. Jedynie w zeszłym roku Zakład Usług Leśnych znalazł pocisk i musiano wzywać specjalistów. Podejrzewam, że niewybuchów jest jeszcze sporo, ale głębiej w ziemi i jak się w niej nie grzebie, to ich nie widać. Lasy są w dość restrykcyjnym reżimie, jeśli chodzi o możliwości prowadzenia prac ziemnych. Nie udzielamy każdemu zgód na rozkopywanie gruntów leśnych, ponieważ ustawa o lasach zabrania takich rzeczy. To ogranicza też działania poszukiwaczy wyposażonych w wykrywacze metali.
- Żeby kopać w lesie potrzeba zgody z poziomu nadleśnictwa, czy jeszcze kogoś wyżej? ODPOWIEDŹ na to i wiele innych pytań znajdziesz w najnowszym wydaniu Powiatowej - e-wydanie dostępne TUTAJ - koszt 2.90 zł
Napisz komentarz
Komentarze