Dorota i Wioletta poznały się 11 lat temu. Mówią, że są koleżankami "od kotów", bo spotkały się przy miskach. Okazało się, że dokarmiają te same osiedlowe mruczki. Od tego się zaczęło. - Ja to za Wioletką w ogień skoczę - mówi Dorota. - Jesteśmy przyjaciółkami, chociaż, wie pani... Nawet nigdy nie miałyśmy czasu, żeby usiąść i wspólnie kawę wypić, bo cały czas tylko te koty. Ostatnio tak myślałam, że my nawet o sobie niewiele wiemy, bo wszystkie spotkania kręcą się wokół kotów. Nie mamy chwili, żeby porozmawiać o swoim życiu.
To je napędza. Tak rozpoczynają dzień i tak go kończą. Jedna rundka z karmą z samego rana przed pracą, druga wieczorem. Dokarmiają około 30 kotów. Wszystko z własnych pieniędzy. Ale nie tylko na karmieniu kończy się pomoc, bo gdy zwierzęta chorują wożą je do weterynarza, łapią też, aby je wysterylizować, co nie jest łatwe, bo są dzikie. Próbują zapanować nad tym, aby kotów nie przybywało. A teraz mają kolejny problem, bardzo poważny. Ktoś stara się, aby na działkach w ogóle nie było kotów. Sposób na to ma jeden. Pozabijać... - Najbardziej obawiamy się trucia - mówi Dorota. - To przeraża. Ostatnio jedna kotka odeszła w męczarniach, a inna zaginęła, kolejne zaczęły w tym samym czasie mieć kłopoty ze zdrowiem. To nie może być zbieg okoliczności.
- Jak jest zima, jest spokój, ale jak zaczyna się sezon działkowy, to niektórym to przeszkadza - mówi Wioletta. - Strzelają też z wiatrówki. A tydzień temu ktoś otruł nam kota. Znalazłam go wpół żywego, leżał w pobliżu u koleżanki na działce, zadzwoniła po mnie i szybko go zabrałam do państwa Aksmanów, ale niestety na stole odszedł. Wymiotował seledynową, fosforyzującą mazią i lekarz powiedział, że to jest ewidentne zatrucie. Ta sama koleżanka w zeszłym roku zawiozła na operację innego kota z tych działek, bo dostał z wiatrówki w okolice kręgosłupa. Udało się go uratować, chodzi pokrzywiony, utyka trochę, ale żyje biedak. Ludzie nas wyklinają, kiedyś spuszczałyśmy głowę, chowałyśmy w piach. Pozwalałyśmy się tak traktować, ale teraz powiedziałyśmy dość!
Kobiety są zdeterminowane, by wyjaśnić sprawę i przerażone zachowaniem niektórych działkowców. Wiedzą, że bywają bezwzględni i żeby mieć spokój na ogródku, potrafią posunąć się do najgorszych metod. Ale one też mówią, że przestały się bać i będą bezwzględne wobec ludzi, którzy mordują koty. - Mamy swoje podejrzenia. Obserwujemy, słuchamy. Wiemy też, kto na działkach ma wiatrówkę, a w tamtym roku ktoś strzelał do kotów. Teraz nie będziemy milczeć i jeśli znów się zdarzy, że ktoś skrzywdzi zwierzęta, będziemy zgłaszać to policji! - mówią.
- Podejrzewamy o ostatnie zatrucie pana, który jakiś czas temu powiedział do naszych koleżanek, że kiedyś wytrują te koty, jak stąd nie znikną. Nie wiedział, że one też dokarmiają... - mówi Dorota. - To jeden z działkowców. I ostatnio jeździł w to miejsce, gdzie nasze koty chodziły. To było dziwne, bo działkę ma w innym rejonie, zaczęłam kojarzyć fakty...
To dzieje się na pierwszych działkach, po prawej stronie za torami, droga w stronę Jaczkowic. Ale w Oławie podobne rzeczy wiele razy działy się też na innych ogrodach.
- Ktoś otruł kotkę na działkach przed torami, a więc nie wiemy, czy to kwestia działek, czy to jedna nienormalna osoba to robi - mówią. - To wszystko działo się w krótkich odstępach czasu, teraz zaginęła nam też inna kotka - dokładnie w tym czasie, kiedy tamte zostały otrute.
Kobiety mówią, że niektórzy działkowcy też kogoś podejrzewają. Widać, że coś wiedzą, ale nie chcą mówić. - Zapytałam jednego z nich i po wyrazie twarzy można było zobaczyć, że wie, o co chodzi, ale ludzie się boją, zachowują się jak na wiosce, mają podejrzenia, ale milczą - mówi Wioletta.
Sen z powiek spędza im jeszcze jedna sprawa. Biały domek, w którym od lat mieszkają te koty. Mają w nim miski z karmą, małe budki do spania i trochę siana. To było miejsce, dzięki któremu przetrwały niejedną zimę. Teraz jest na sprzedaż, a jeśli nikt go nie kupi, wkrótce zostanie rozebrany. - Te koty były tam od zawsze, a w tej chwili chcą ten domek zlikwidować - mówi Dorota. - Wcześniej prezes ogrodów działkowych mówił, że postawimy sobie domek w innym miejscu, ale około miesiąca temu, jak karmiłam koty, przyszedł i powiedział, że "sezon na koty się skończył".
- Jest tam też taki pan, który pomaga kosić trawę, rzuca do nas wyzwiskami - mówi Wioletta. - Traktuje, jak byśmy były nikim, a przecież nic złego nie robimy, tylko dokarmiamy.
Dorota była już na tyle poirytowana zachowaniem mężczyzny, że chciała go nagrać. Usłyszała wtedy: "Sama sobie tę mordę nagraj". Dla takich ludzi sprawa jest prosta. Koty mają zniknąć i tyle. Radzą, żeby najlepiej kobiety wywiozły je do schroniska. - Cały czas jesteśmy w kontakcie z weterynarzami Aksmanami - mówi Dorota. - Oni nam te koty sterylizują, bo urząd miejski daje na to pieniądze, leczą je i powiedzieli, że są to koty wolno żyjące, a nie bezdomne. Do schroniska nie mogą trafić, bo w większości są już stare, wyniszczone, nie mają szans na adopcje, poza tym są dzikie, każde zamknięcie w klatce, czy jakimś pomieszczeniu powoduje ogromny stres. One jak mają trafić na sterylizację, to dosłownie chodzą po ścianach lecznicy, trudno je złapać i utrzymać. Są w szoku. Nie są w stanie się przyzwyczaić do innych warunków, skoro na działkach spędziły całe życie. Po prostu mają prawo tam być.
"Kociary" mówią, że ostatnio słyszą też od działkowców, że w pobliżu kociego domku jest bałagan, jedzenie porozrzucane. Twierdzą, że zawsze dbały o porządek, ale ktoś robi im na złość i wywraca miski z karmą, rozrzuca ją. Wcześniej się to nie zdarzało. - Ludzie robią to, aby później wszystko było na nas - mówią.
Pojechałam, aby sprawdzić, jak wygląda to miejsce 26 kwietnia po godzinie 11.00. ARTYKUŁ W CAŁOŚCI przeczytasz w e-wydaniu TUTAJ
Od kilku miesięcy kobiety mają wsparcie od dziewczyn z oławskiego schroniska. To nieoceniona pomoc. Ale karma jest potrzeba codziennie, dlatego do akcji może włączyć się każdy. Jeśli chcesz przekazać jedzenie dla kotów - możesz je przynieść do salonu fryzjerskiego "New Image" przy ulicy Okólnej 2A w Oławie, tu pracuje Wioletta. Możesz też zadzwonić do pań, przyjadą i odbiorą karmę, tel - 664 899 571 Wioletta Miszczuk, Dorota Wieczorek 793 680 135.
Napisz komentarz
Komentarze