Baron von Olschewsky, dziedzic Warmątowic, znał jeszcze język polski, gdyż jego poddani posługiwali się tym językiem, chodzili na nabożeństwa odprawiane po polsku, chociaż byli ewangelikami.
Kiedyś von Olschewsky'emu wpadły w ręce utwory Sienkiewicza - "Krzyżacy" i 'Trylogia". Z pewnym trudem przeczytał je. Stała się rzecz dziwna - dokonała się w nim przemiana, poczuł się Polakiem. Przypomniał sobie dawno wymarłych przodków i postanowił spłacić dług, jaki zaciągnęli wobec ojczyzny jego protoplaści, ulegając procesowi germanizacji. Napisał do Henryka Sienkiewicza list, w którym zaproponował, iż w podzięce za przywróconą świadomość narodową zostawi pisarzowi w spadku cały swój majątek. Na list ten Sienkiewicz miał odpisać, że ogromnie się cieszy z wpływu, jaki mają jego książki, lecz spadku nie przyjmie i proponuje, by baron zużytkował go na dalsze krzewienie polskości na Śląsku. I rzeczywiście - Olschewsky zapisał majątek swemu jedynemu synowi, ale pod warunkiem, że ten nauczy się polskiego, ukończy Uniwersytet Jagielloński i pozostanie wierny kulturze narodu Sienkiewicza. Młody Olschewsky zapewne musiał dochować wierności ojcowskiemu testamentowi, skoro ponoć zginął w jednym z hitlerowskich obozów koncentracyjnych.
W tym miejscu saga rodu baronów ze Śląska Opolskiego zaciemnia się. Nie sposób dziś dociec, jak mogło do lego dojść - w każdym razie wnuk wielbiciela sienkiewiczowskich powieści został oficerem SS i w latach II wojny światowej, jako szef tajnej misji, został wysłany do Ameryki Południowej. W egzotyczną podróż zabrał ze sobą jasnowłosą tancerkę z berlińskich kabaretów. Na długo ślad zaginął po obojgu. Dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych, w jednej z gazet ukazujących się w stolicy Ekwadoru - Quito, ukazała się informacja, że na jednej z ulic zmarł na udar serca człowiek bez stałego miejsca zamieszkania, posiadacz argentyńskiego paszportu dla cudzoziemców, o nazwisku Juan Bcnkel Olschewsky. Opublikowano fotografię zmarłego dla zwrócenia uwagi rodziny, przyjaciół lub znajomych, którzy ewentualnie chcieliby zająć się pogrzebem.
Fotografia przedstawiała starca o zapadłych nie ogolonych policzkach i strąkach długich siwych włosów, opadających luźno wokół twarzy tak pooranej, że tylko z dużym trudem można się było domyślać dawnej regularności rysów, na pewno kiedyś bardzo przystojnego mężczyzny. Kogoś jednak musiała zajmować śmierć tajemniczego cudzoziemca, skoro już następnego dnia ta sama gazeta umieściła informację, że na szyi zmarłego, leżącego w kostnicy wydziału medycyny, nieznany sprawca przywiązał "tzantzę" pięknej białej kobiety, robiąc węzeł z jej długich włosów. Przypadek ten wywołał sensację i policja wszczęła dochodzenie.
W tym miejscu należałoby wyjaśnić, że tzanza to zmniejszona głowa ludzka. Tajemniczą sztukę zmniejszania głów, odciętych pokonanym wrogom, posiadło plemię Hivarów z puszczy amazońskiej. Głowy te, po zmniejszeniu, miały wielkość mniej więcej kurzego jajka. Trudno się dziwić, że ten niesamowity przypadek nabrał rozgłosu. W naszym stuleciu bowiem, oryginalne tzantze stały się rzadkością. Hivarom coraz trudniej było zdobywać materiał do swojej artystycznej twórczości. Tym większą sensację stanowiła więc ta tzantza białej kobiety, którą jakiś szaleniec, bądź też demon lub wampir, jak sądzili niektórzy, zawiesił na szyi zmarłego.
Zaczęły się przesłuchania i do urzędu śledczego zaczęli się zgłaszać coraz to nowi ludzie ze stolicy i okolic. Okazało się, że Olschewsky byl dobrze znanym w okolicy pomyleńcem, który całymi dniami włóczył się po mieście, z nienawiścią spoglądając w twarze przechodniów. Po okolicy krążył tak latami. Czasami widywano go jak z nieprzytomnym wzrokiem stawał nagle nad przypadkowym przechodniem i podnosząc prawą rękę w górę, krzyczał: Heil Hitler! Poza tym wydawał się niegroźny. Aż do chwili, kiedy któregoś dnia dopadł ulicznego handlarza Kondora, i nic dając się oderwać od napadniętego, wył na cale gardło: Oddaj morderco jej głowę! Olschewsky'ego zabrano do szpitala psychiatrycznego, skąd po kilku dniach został wypuszczony jako niegroźny wariat. Śledztwo szło bardzo opornie. Na podstawie szeregu informacji udało się w końcu ustalić, że tajemniczy żebrak z argentyńskim paszportem przybył przed laty do Ekwadoru, by na czele wysłanej przez Himmlera ekspedycji dotrzeć do Indian zamieszkujących gdzieś w dorzeczu Amazonki - Hivarów. Pamiętano zwłaszcza żonę przybysza, blondynkę o długich włosach i powłóczystych, tanecznych ruchach.
Zadaniem wyprawy było nawiązanie kontaktu z Indianami i wydobycie od nich tajemnicy preparowania tzantz. Baronowi Olschewky'emu musiało się spieszyć - Rzesza posiadała coraz większą ilość "surowca", natomiast próby czynione przez hitlerowskich "naukowców" wciąż nic mogły się równać z rezultatami indiańskich mistrzów.
Towary i sprzęt, niezbędne do kolejnych wypadów w rejony zamieszkałe przez Hivarów, kupowała ekspedycja barona od handlarza, zwanego powszechnie Kondorem. W rzeczywistości nazywał się Kohn. Był śląskim Żydem. Zawędrował aż do Ekwadoru, uciekając przed hitlerowcami, którzy wymordowali mu całą rodzinę. Pod- i nadczłowieka połączyły interesy na skraju tropikalnej dżungli. Okazało się, że Olschewsky opłaca Kondora fałszywymi dolarami i funtami, produkowanymi przez hitlerowców. Zrujnowany Żyd zdobył się na ostatni wysiłek finansowy - nie zdradzając się ze słusznymi pretensjami, dostarczył baronowi transport whisky, która miała być przeznaczona dla Hivarów. Wódka była skażona kwasem siarkowym. W jakiś czas później wspólplcmieńcy otrutych napadli nocą na obóz Olschewsky'ego i wymordowali uczestników ekspedycji. Jedynie baron, który akurat znajdował się poza obozem, uniknął .śmierci. Zginęła też jasnowłosa tancerka. Jej tzantzę wykupił od Indian Kondor. Gdzieś tam, w stolicy Ekwadoru, dopełniła się zemsta śląskiego Żyda Kondora. Tam też, w swym obłędnym marszu, tzantzy swej żony poszukiwał były oficer SS, wnuk miłośnika prozy Sienkiewicza.
Wyszukał i opracował: Stanisław Borkowski
Tekst ukazał sie w tygodniku "7 dni – Wiadomości Oławskie" nr 33/98
Napisz komentarz
Komentarze