(...)
Dlaczego policja? Remik wymyślił jako alternatywę dla wojska. Rocznik 1976. Po maturze najpierw poszedł na archeologię, ale nauki było sporo, a on był młody, gniewny, chciał działać, a nie siedzieć nad książkami. Koszary nie bardzo mu jednak pasowały, wolał odrobić służbę jako policjant. Tylko że jest niski, ledwo ponad 170 centymetrów wzrostu, a przyjmowali od 176.
Remik założył trampki na grubej podeszwie. Wszedł do działu kadr wrocławskiej komendy, w środku siedziało dwóch gliniarzy.
– Remigiusz Korejwo – przywitał się. – Chciałem złożyć papiery.
Kazali mu stanąć pod metalową szafą.
– Ale żeś trampy sobie założył – zaczęli się śmiać. – Myślisz, że trafiłeś na idiotów?!
Ale Remik nie zamierzał się poddać. Jak nie policja, niech będzie straż graniczna. Też mieli spore wymagania. Testy psychologiczne, sprawnościowe. Wielu było chętnych, ale Remik to uparciuch, a do sportów ma dryg, siły też mu nie brakuje.
Dostał się do plutonu specjalnego. Przechodzili te same szkolenia, co policyjni antyterroryści. Remik zrobił jeszcze kursy na ratownika wysokościowego i śmigłowcowego.
Zaczął pracę w 1997 roku. Na granicy trwały wojny gangów. On był od zadań specjalnych. Jak trzeba było zatrzymać przemytników na granicy albo siłowo wejść do meliny przestępców.
Pracował przy sprawie "Carringtona", który specjalizował się w spirytusie. Miał kilka firm transportowych, jego biznes rozrósł się do ogromnych rozmiarów, konkurencja trzy razy próbowała go zabić. Ale Remik z kolegami byli skuteczniejsi, zatrzymali go we wrześniu 1998 roku, rozbili jego gang.
Prokuratura ustaliła, że z powodu przemytniczej działalności "Carringtona" skarb państwa stracił ponad 150 milionów złotych niezapłaconych podatków. Nikt tak naprawdę nie wie, ile gangster zarobił.
– Ciekawe czasy – mówi teraz Remik. – Były takie okresy, że połowę roku byłem poza domem, bo albo akcje, albo szkolenia.
Kiedy w 2000 roku pojechał na kurs podoficerski do Koszalina, poznał Kasię, swoją przyszłą żonę. Od początku widziała faceta w nieustannym biegu, wiedziała, na co się pisze, chyba dlatego wciąż są razem.
– Im stawałem się dojrzalszy, tym bardziej zaczynało mnie interesować prowadzenie śledztw i praca operacyjna – opowiada Remik. Miał też dość życia w rozjazdach.
Po dziewięciu latach w plutonie specjalnym straży granicznej przeniósł się do sekcji zajmującej się rozpracowywaniem operacyjnym. Pracował po cywilu, zajmował się grupami przestępczymi, przemytem, handlem ludźmi, pasowało mu to.
Tyle że roboty w straży było coraz mniej. Po wstąpieniu do Unii Europejskiej, zaczęła się restrukturyzacja. Można się było przenieść na wschód albo przyjąć robotę w innym dziale.
– Nie chciałem robić już niczego innego, dlatego złożyłem znowu papiery do policji.
Nieszczęsne 176 centymetrów już nie obowiązywało. Przyjęli go.
1 kwietnia 2009 roku zaczął pracę w Komendzie Miejskiej Policji we Wrocławiu.
Chwilę przy kibicach, a potem w przestępstwach przeciwko życiu i zdrowiu. To takie sprawy zawsze chciał robić najbardziej. Historia seryjnego gwałciciela Andrzeja Ś. była jego pierwszą.
*
Praca w policji to satysfakcja, owszem. Ale pieniądze? Mieszkania we Wrocławiu z pensji nie kupisz. Wynajem? Ile można. Czas by pójść na własne.
Kilka lat wcześniej rodzice zaczęli budować dom całkiem niedaleko od Wrocławia. Ale oszukała ich firma, skończyło się na stanie surowym zamkniętym. Szczęście w nieszczęściu, że cena działki rośnie, staje się wystarczającym zabezpieczeniem pod kredyt. Remik z żoną decydują, że się dołożą do wykończenia i podzielą dom tak, żeby w jednej części mogli mieszkać rodzice, w drugiej oni z dziećmi.
Kiedy się przeprowadzają w 2013 roku, Remik pracuje już w Centralnym Biurze Śledczym. Kasia jest akurat w trzeciej ciąży z Maksem. W 2007 roku urodził się ich pierwszy syn – Olek. Cztery lata później Lila.
Ich nowy adres to Miłoszyce.
*
Napisz komentarz
Komentarze