Emerytowany profesor wrocławskiego uniwersytetu przez wiele lat codziennie około jedenastej wyprowadzał tędy psa. Między uprawami kukurydzy, ścieżką w stronę lasu, gdzie są wielkie doły. Już nie wyprowadza, bo pies nie żyje...
Niemcy wybierali tu piasek do budowy domów, a po wojnie nasi traktowali miejsce jak wysypisko odpadów. Bo ze wsi nie widać, doły są w lesie, blisko, mniej niż kilometr od najbliższego gospodarstwa. Tu właśnie trafiły nagrobki z niemieckiego cmentarza, gdy pamięć o poprzednich mieszkańcach nikomu nie była potrzebna.
Poniemieckie nagrobki z tej wsi trafiły do dołów w lesie. Czy podobnie skończyła Rita Gorgonowa gdzieś pod Oławą?
Przez lata profesor nie wiedział, że tą samą drogą kilkadziesiąt lat temu jechać miało na taczkach jej ciało. O tym, że w ogóle tu mieszkała taka kobieta, zdążył jednak usłyszeć, gdy tylko sprowadzili się do wsi opatulonej lasem, z dala od głównych dróg.
O Gorgonowej od lat mówią tu wszyscy starsi mieszkańcy, zwłaszcza ci pierwsi, ze Wschodu. Do tej pory opowieść nie wychodziła poza wiejskie opłotki, nawet do pobliskich Laskowic, bo miejscowi, owszem, często o tym rozmawiają, ale zwykle w swoim kręgu, półszeptem, niemalże w tajemnicy albo w strachu.
- Kaziuk do końca mówił, że ona tylko wyjechała po towar - opowiada Dorota. - A ona leży tu. W tych dołach pod lasem...
Gdy o staraniach rodziny, by wznowić słynny proces, na chwilę robi się głośniej, do wnuczki Rity Gorgonowej przychodzi list. Mamy 2015 rok. Nadawcą jest Iza spod Oławy. To imię fikcyjne. Dziś też prosi, aby nie używać ani nazwiska, ani prawdziwego imienia. Do wnuczki Gorgonowej pisze, że mieszka niemal samotnie, a stodoła jest łatwopalna, więc "proszę zrozumieć obawy"...
Gazety poświęcały tej zbrodni całe pierwsze strony
Sprawa Gorgonowej
W latach 30. ubiegłego wieku żyła nią cała Polska. Choć bez telewizji i internetu, głośny proces dostarczał opinii publicznej wielu emocji. Za sprawą popularnych gazet wszyscy wiedzieli, kim jest, jak wyglądała, o co ją oskarżono, co się stało, co powiedziała, jak się broniła, a przede wszystkim - jaki ostatecznie był wyrok, choć akurat ten w sercach tłumu zapadł znacznie wcześniej. Bo była obca, bo miała nieślubne dziecko, bo była kochanką, bo żyła z ojcem ofiary, bo miała powodzenie, bo chodziła w drogim furze... Była inna.
Rita Gorgonowa to naprawdę Emilia Margerita Gorgon (z domu Ilić) - pochodziła z Dalmacji, stąd jej wyjątkowa, dla niektórych nieco egzotyczna uroda.
Za mąż wyszła w wieku 15 lat. Mieli syna, ale gdy mąż wyjechał do Ameryki, a jej nie było stać na utrzymanie dziecka, zostawiła go teściom, sama zatrudniając się jako guwernantka. Tak trafiła do mieszkania 41-letniego Henryka Zaremby - znanego architekta. Szybko wprowadziła się do willi w Brzuchowicach pod Lwowem i zajęła opieką nad jego dziećmi, 17-letnią Elżbietą zwaną Lusią i jej młodszym bratem Stanisławem.
Sytuacja rodzinna Henryka też była skomplikowana, bo akurat starał się o rozwód - jego żona przebywała wtedy w zakładzie psychiatrycznym. Być może zakręcone losy obojga sprawiły, że szybko stali się parą, a owocem związku była ich nieślubna córka Roma, zwana Romusią. Mimo nacisków Rity nigdy nie wzięli ślubu, a po jakimś czasie ten układ, którego nie chciała zaakceptować głównie Lusia, zaczął się rozpadać jak domek z kart.
Wreszcie przyszła przedostatnia noc 1931 roku. Elżbieta spała u siebie w pokoju, gdy dostała cztery ciosy w głowę. Już pierwszy był śmiertelny. Czym je zadano? Jak potem ustalono - prawdopodobnie dżaganem, czyli rodzajem małego kilofa do kruszenia lodu. Martwą Lusię odkrył jej brat Staś, którego obudził skowyt domowego psa. Chłopiec wołał do siostry, ale gdy nie odpowiadała, wszedł do jej pokoju. Zobaczył makabryczny widok. Głowa siostry była we krwi. Dziewczyna już nie żyła, ale ciało było jeszcze ciepłe.
Dworek w Brzuchowicach. Tu w noc z 30 na 31 grudnia 1930 roku doszło do najgłośniejszej zbrodni dwudziestolecia międzywojennego
Jak ustalili potem śledczy, zbrodni musiała dokonać Rita Gorgonowa, a potem otworzyła okno, aby upozorować włamanie. Aby odrzucić do siebie ewentualne podejrzenia, upozorowała też gwałt na dziewczynce. Ponieważ nie mogła uciec tą samą drogą, którą przyszła, musiała skorzystać z frontowych drzwi. Staś zeznał potem, że niewyraźnie widział za firanką jakąś kobietę, chyba w futrze, stała obok choinki. Skojarzenie było oczywiste. To musiała być Gorgonowa. Według policyjnego raportu, wracając do swojej sypialni wybiła szybę w okienku, przy czym skaleczyła się w palec, ale szybko zmieniła koszulę, by wkrótce dołączyć do pozostałych domowników zszokowanych odnalezieniem ciała Lusi. Nad ranem śledczy znaleźli w przydomowym basenie domniemane narzędzie zbrodni, dżagan do kruszenia lodu. Potem natrafiono też na chusteczkę z grupą krwi zbieżną do krwi Rity.
W emocjach
Proces Rity, oskarżonej o zabójstwo Lusi Zarembianki, córki kochanka, był najgłośniejszym procesem sądowym II Rzeczypospolitej, za pośrednictwem gazet dostarczającym opinii publicznej mocnych wrażeń. Cała Polska żyła tą sprawą. Zbrodnia w Brzuchowicach w 1931 roku wstrząsnęła wszystkimi, a tłum na długo przed wyrokiem sądowym wydał wyrok - Gorgonowa musi być winna.
Wizja lokalna przeprowadzona podczas procesu Rity Gorgonowej oskarżonej o zabójstwo Elżbiety (Lusi) Zaremby córki lwowskiego architekta Henryka Zaremby w miejscu popełnienia zbrodni w willi Brzuchowicach. Widoczni m.in.: oskarżona Rita Gorgonowa, brat zamordowanej Elżbiety (Lusi) Zaremby Stanisław Zaremba, przewodniczący ławy przysięgłych dyrektor Krowicki, sędzia Alfred Jendl, sędzia Leonard Solecki
W chwili aresztowania pod jej domem czekał tłum dziennikarzy, od tej chwili rejestrujący każdy ruch, każde słowo. Tylu było chętnych na wejście do sali, gdzie toczyła się rozprawa, że trzeba było sprzedawać bilety na proces. Wobec takiego zainteresowania sprawą, trudno być obojętnym. Trzeba było mieć jasne zdanie - winna lub niewinna. Dla licznych przekonanych o jej winie Gorgonowa była najsłynniejszą ówczesną morderczynią. Dla grupki wątpiących w jej winę stała się ofiarą bezdusznego systemu sprawiedliwości.
Emocje wśród tłumu rozpalał sam prokurator, licząc na szybki i potrzebny mu wtedy sukces. Argumentował, że zbrodnię można traktować jako symboliczny atak na wszystkich, bo Gorgonowa nie dość, że uwiodła żonatego mężczyznę, bezwstydnie i niemoralnie żyła z Zarembą bez ślubu i bez uregulowania sprawy własnego małżeństwa, to jeszcze była cudzoziemką.
- Polską katolicką rodzinę atakuje element obcy, napływowy - przekonywał prokurator. - Wgryza się w nasze społeczeństwo i niszczy fundament tego społeczeństwa jak czerń. Ale skalpel sprawiedliwości przetnie ten wrzód. Krew narodu oczyści się.
Trudno się dziwić, że po takich słowach tłum bywał rozgrzany do czerwoności i Gorgonową trzeba było chronić przed linczem.
Przebieg wizji lokalnej z udziałem oskarżonej Rity Gorgonowej (w futrze i z chustą na głowie), 1933 r.
- Ta kobieta nigdy nie miała imienia - zwraca uwagę w książkowym reportażu "Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej" (2018) Cezary Łazarewicz. - Gorgonowa. Tak mówiła o niej cała Polska, która z zapartym tchem śledziła przebieg najgłośniejszego procesu dwudziestolecia międzywojennego i jednego z najgłośniejszych w historii polskiego sądownictwa.
Od strony formalnej proces był poszlakowy, nie było świadków, a oskarżona - choć mogła mieć motyw - nigdy nie przyznała się do winy. Wprost przeciwnie, umiejętnie broniła się, używając całego arsenału kobiecych środków. Bezskutecznie. 14 maja 1932 roku Sąd Okręgowy we Lwowie skazał Emilię Margaritę Gorgonową z domu Ilić na śmierć przez powieszenie. Dziewięciu sędziów przysięgłych uznało, że jest winna, trzech było innego zdania. Po kasacji Sąd Najwyższy uchylił wyrok. Znani ludzie kultury, m.in. Tadeusz Boy-Żeleński czy Kazimierz Wierzyński, wbrew opinii tłumu, uznając dowody za słabe, chcieli uniewinnienia Gorgonowej. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Krakowie, a ten na podstawie przepisów nowego kodeksu karnego zmienił wyrok na karę ośmiu lat pozbawienia wolności, dowodząc że Gorgonowa popełniła zbrodnię pod wpływem silnego wzburzenia.
Napisz komentarz
Komentarze