1999
- Od 14 listopada 1997 do końca sierpnia 1999 ukończyłam 67 maratonów i 19 supermaratonów – mówi Barbara Szlachetka. - Do wypełnienia planu brakuje mi jeszcze 14 biegów. Od pierwszego startu w Lembeck przebiegłam dokładnie 4216 km i 280 merów. Zaplanowałam, że w setnym maratonie wystartuję 30 października, również w Lembeck, gdzie zaczynałam.
Maratonki z Jelcza-Laskowic specjalnie przedstawiać nie trzeba. Jej wyczyn - przebiegnięcie 50 maratonów i ultramaratonów w ciągu jednego roku - odnotowano w Księdze Rekordów Guinnessa. To jednak pani Basi nie wystarczyło. Postanowiła ukończyć 100 maratonów i ultramaratonów w ciągu dwóch lat.
- Podjęła się pani bardzo trudnego zadania.
- Taka już jestem. Jakby było mi mało, „po drodze” wystartowałam w Kolonii w biegu 48-godzinnym, gdzie ustanowiłam rekord Polski, przebiegając 251 km 216 m. To był straszny wysiłek. Wystartowaliśmy w samo południe, kiedy temperatura dochodziła do 40 stopni. W czasie biegu straciłam 4 godziny na masaże, badania lekarskie, toaletę i... zdjęcie paznokcia z palca u nogi. Byłam jedyną osobą, która w ciągu tych 48 godzin w ogóle nie spała.
- Przebiegając 100 maratonów w ciągu niespełna 2 lat ustanowi pani nowy rekord Polski.
- Rekord Polski i świata. Dotychczas rekordzistką jest Renne Wallesch, który na przebiegnięcie 100 maratonów potrzebował 3 lat i 17 dni. Żeby ustanowić rekord, muszę biegać w soboty i niedziele. Na przykład 28 sierpnia w Lipsku ukończyłam bieg na dystansie 50 km, a dzień później - w Sandau - byłam piąta wśród kobiet w maratonie klasycznym.
- W domu jest pani gościem. Co na to rodzina?
- To moi najwierniejsi kibice. W okresie wakacji mąż oraz dzieci, 15-letnia Kasia i 14-letni Krzyś, tułali się ze mną z maratonu na maraton. Mało tego, dzieciom spodobało się bieganie. Wystartowały już w kilku biegach długodystansowych, a także mają na swoim koncie ukończony maraton. Zapomniałam o naszym psie, który za sobą ma dwa maratony.
- Najbliższe plany?
- Przede wszystkim przebiegnięcie brakujących 14 maratonów. Wystartuję m.in. w Hasede, Tuludze, Hamburgu, Aarhus, Nerwittenbek, Ostrawie i Berlinie. Chciałabym też pobiec z mistrzostwach Polski, które odbędą się 14 października w Kaliszu. Wysłałam zgłoszenie, ale dotychczas nie otrzymałam odpowiedzi. Po zakończeniu tego szaleństwa marzy mi się zorganizowanie międzynarodowego maratonu w Jelczu-Laskowicach... A potem chciałabym się wyciszyć, uspokoić i podleczyć. Wiadomo, że normalnie biega się co najwyżej cztery maratony w roku. Nie oznacza to rozbratu z bieganiem. Bez biegania nie potrafię żyć.
Basia z pucharami za zwycięstwa w Kolonii i Rostocku fot. Krzysztof Trybulski
Parę miesięcy później:
- Udało się zrealizować zamierzenia?
- Tak. 20 października w Essen po raz setny przebiegłam 42 km 195 metrów. Jestem z tego powodu bardzo dumna. W czasie biegu widzowie skandowali: Nasza fruwająca Barbara z Polski! 100 maratonów zaliczyłam w w ciągu roku, 11 miesięcy i 9 dni.
- Po osiągnięciu rekordu chyba należy się pani odpoczynek...
- Nie może być mowy o przerwaniu biegania, a jedynie o ograniczeniu liczby startów. W październiku ukończyłam 9 biegów, a teraz planuję najwyżej 3 maratony miesięcznie. Od biegania nie uda mi się uciec. Jestem uzależniona... W czasie jednego z weekendów nie startowałam i... bardzo źle się czułam. Organizm przyzwyczajony już jest do wysiłku i domagał się kolejnych dawek kilometrów. Dlatego po ustanowieniu rekordu startowałam w kolejnych biegach, najpierw w Lembeck, gdzie przyjęto mnie bardzo życzliwie. 102. maraton zaliczyłam we Frankfurcie. Niemiecka prasa skwitowała to takimi słowami: „102 maratony w 102 tygodnie”.
- Trudno w to uwierzyć.
- Ale tak jest. Im więcej biegam, tym lepiej się czuję. Nie mam najmniejszych problemów z kondycją. Nie ogół startuję w soboty i niedziele, dzień po dniu. I, co ciekawe, rezultaty osiągane w niedziele są lepsze o, kilkanaście minut. Dodam, że przed ostatnim startem w Lembeck byłam na weselu w Hamburgu. Przetańczyłam 5 godzin, spałam 4 i po takiej nocy ukończyłam bieg mieszcząc się ze sporym zapasem w limicie czasu.
- Ma pani skonkretyzowane plany na przyszły rok?
- Tak. Postanowiłam pobić dwa rekordy. W maju chcę ukończyć najtrudniejszy bieg organizowany w Europie - z Birmingham do Londynu, na dystansie 235 km. Dotychczas dystans ten ukończyło 5 osób - 2 Anglików, 2 Niemców i jedna Niemka. Przy okazji zamierzam przebiec ten dystans szybciej niż Niemka, która zrobiła to w ciągu 44 godzin i 23 minut. Żeby pokonać ten dystans, trzeba zabrać ze sobą na trasę żywność, zapasowe buty, ciepłą odzież, a to dodatkowe obciążenie. Drugi rekord zamierzam pobić w biegu na 48 godzin, który odbędzie się w czerwcu w Brnie. Chcę odebrać rekord Irenie Lasocie, która w 48 godzin przebiegła ponad 239 km. Z innych planowanych biegów warto wymienić styczniowy maraton, organizowany w hamburskim tunelu, 15 metrów pod dnem Elby. W perspektywie mam pobicie jeszcze jednego rekordu - największej liczby ukończonych maratonów. Dotychczas rekordzistą Polskim jest Tadeusz Dziekoński, który na swoim koncie ma 159 maratonów, ale zajęło mu to 30 lat.
Na trasie, fot. arch. B. Sz.
2000
- Czy to prawda, że w wieku trzech lat miała pani kłopoty z chodzeniem?
- Tak. Inne dzieci w moim wieku chodziły, natomiast ja miałam całkowity bezwład nóg. Gdy mama brała mnie na ręce, moje nóżki latały jak u lalki. Groził mi wózek inwalidzki. Za wszystko jednak wzięli się babcia z dziadkiem. Pochodzę z okolic Łomży, gdzie są wspaniale lasy. Tam codziennie zbierali dla mnie mrówki. Nawet nie wiem, w jaki sposób. Potem gotowali je i w tym byłam kąpana. To oni przywrócili mi zdolność chodzenia.
- I od razu zaczęła pani biegać?
- Nie, właśnie że nie. Wszyscy się dziwią, że dopiero po czterdziestce zaczęłam bieganie. Ale zamiłowanie do sportu miałam zawsze, zwłaszcza do gimnastyki. Dla mnie salto czy szpagat to nie były wielkie problemy. Moim nauczycielem był pan Fridel, który kiedyś był kaskaderem. Imponowało mi to, było czymś nadzwyczajnym. Po skończeniu Technikum Elektronicznego w Czernicy zdawałam na Akademię Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. Wszystko szło dobrze, ale przez nieuwagę spóźniłam się na pływanie i straciłam szansę. Złożyłam też papiery do szkoły cyrkowej w Julinku, ale brat zabronił mi zdawać.
- Do cyrku?
- Cyrkowcy imponowali mi. Gdy cyrk przyjeżdżał o Łomży, zawsze byłam pierwsza. Te gimnastyczki na linie, ta atmosfera, ludzkie możliwości rozszerzone do granic wytrzymałości... Ja to kochałam i marzyłam o cyrku, ale musiałam iść do roboty. Zaczęłam pracę w zakładzie naprawy sprzętu radio-telewizyjnego we Wrocławiu.
- Przygoda ze sportem skończyła się?
- Tak. Potem przeniosłam się do Zakładów Łączności w Czernicy, gdzie znalazłam męża.
- Co się więc wydarzyło, że pani, matka dwojga dzieci, nagle zaczęła biegać.
- Nigdy wcześniej nie biegałam. Dla mnie nawet przejście nad jelczański staw, czyli około trzech kilometrów, było problemem. Zawsze szukałam jakiejś okazji, żeby podjechać samochodem. Tak było do 1997 roku. Byłam wtedy w Niemczech. Tam poznałam rodzinę pewnego lekarza, który amatorsko biega. Początkowo jednak nie zainteresowałam się tym. To on, Christian Hottas, rzucił kiedyś hasło: Barbara, podobno u was we Wrocławiu organizuje się maraton, chciałbym wziąć w nim udział. Na tym się jednak skończyło. Po kilku miesiącach byłam u tych państwa na kolacji, a wtedy on wrócił do tematu maratonów. Pokazał mi film o biegu w Paryżu. Z grzeczności pooglądałam.
- I co, odsunęła pani talerz i poszła biegać?
- Gdzie tam! Nic takiego. Za miesiąc sytuacja jednak się powtórzyła. On znów pokazał mi jakiś film o maratonach. Po prostu jako dobry psycholog zasiewał we mnie ziarno miłości do biegania. Jak widać skutecznie, bo oglądałam z coraz większym zainteresowaniem. Potem sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. Wreszcie powiedział, a to było w sierpniu, że w Hamburgu jest bieg na 21 kilometrów. Zaśmiałam się wtedy, bo przecież tutaj w Jelczu nawet nad staw nie chciało mi się chodzić, więc co dopiero mówić o bieganiu. Nie potraktowałam tej propozycji poważnie. Jak można przebiec 21 kilometrów!? Wtedy on zaproponował, żeby razem z nim przebiec się dwa kilometry wokół domu. Pobiegłam i okazało się, że to dla mnie było nic. Powiedział, że zabiera mnie na maraton. I zabrał. Bez żadnego przygotowania. Zresztą teraz też biegam w ogóle bez przygotowania. Niemiecka prasa okrzyknęła mnie talentem naturalnym. No bo jak można biegać kilkadziesiąt kilometrów bez rozgrzewki, bez specjalnych przygotowań?
- Właśnie. Jak?
- Normalnie. Oczywiście nigdy nie paliłam i o alkoholu mogę zapomnieć, ale odżywiam się bez jakichś specjalnych wskazań. I tak biegam już od dwóch lat.
- I nadal chce się pani biegać?
- Kiedyś myślałam sobie, że jak zaliczę setkę maratonów, to poprzestanę, ale tak się nie da. Wiem, że to, co zrobiłam, czyli np. dziewięć maratonów w ciągu miesiąca, to nienormalne, bo normalni ludzie biegają 3-4. Rocznie.
- Aż tak całkiem normalni ludzie nie pobijają rekordów...
- Pierwszy swój maraton przebiegłam 14 listopada 1997 roku i jeszcze tego samego dnia poszłam na dyskotekę. Już to dla wszystkich znajomych było nienormalne. I potem już poszło. Po trzech miesiącach wystartowałam w biegu 24-godzinnym. Wygrałam. Pobiłam Niemkę o 23 kilometry, przebiegając w tym czasie 152 kilometry. Mało tego. Ukończyłam bieg 40 minut wcześniej i położyłam się na trawie, bo byłam pewna zwycięstwa. Teraz trochę żałuję, bo mogłam jeszcze więcej przebiec. Potem było tych rekordów wiele. Zostałam nawet w Niemczech odznaczona „Złotą Igłą” za moje osiągnięcia w 1989. W ciągu pierwszego roku biegania zaliczyłam 52 maratony. Pobiłam Niemkę o 10 startów. Niedawno ukończyłam sto maratonów, na co potrzebowałam roku, 11 miesięcy i 9 dni. Znalazłam się więc w honorowym Klubie Stu Maratonów. Te rekordy trafią oczywiście do Księgi Rekordów Guinnessa. Mam też rekord Polski w biegu 48-godzinnym. Przebiegłam w tym czasie 251,216 km.
- Ile w sumie kilometrów już za panią?
- Oj, będzie z pięć i pół tysiąca. Zużyłam już trzy pary butów. Biegam w czwartych.
- Nikt jeszcze pani nie mówił, że tak się nie robi, że nie można tak się forsować, że to się źle skończy?
- Tak, często słyszę, że czeka mnie kalectwo. Znajomi mówią mi: „Hamuj!”. Ale nie boję się. Uśmiecham się i mówię wtedy, że przecież maratony na wózkach inwalidzkich też istnieją. A po drugie... Nie wiem przecież, czy dożyję jutra. Czy nie dostanę nagle kamieniem w głowę, czy nie upadnę. Dlaczego mam się martwić tym, co będzie za rok, dwa?
- Ostrzeżeń lekarskich też nie bierze pani poważnie?
- Nie. Co ma być, to będzie. Nie wiem, jak długo będę żyła. Każdy z nas ma swoje przeznaczenie, ma swoją świeczkę. Jestem, osobą z temperamentem, bardzo ruchliwą, robię wszystko w biegu... Nie umiem pomału.
Barbara Szlachetka, fot. Jan Kowal
- Forrest Gump, bohater słynnego filmu, mówił o sobie, że jeśli tylko chodził, to biegał. Zna pani ten film?
- Nie, ale na pewno wypożyczę kasetę i obejrzę. Ale w tym, co mówił, jest coś. Podczas biegu wyzwalam się, jestem wolna. Tego uczucia nie da się opisać, to trzeba przeżyć. Jeśli wiem, że do końca pozostało już tylko kilka kilometrów, budzi się euforia. Wiem, że coś osiągnęłam. Czuję się młodsza o dziesięć lat, jakbym właśnie wróciła z urlopu. To działa jak narkotyk.
- O czym się myśli podczas takich długich monotonnych biegów?
- Żeby dobiec do mety. Po prostu. Gdy biegłam 48 godzin, ciekawiło mnie, jak się biegnie nocą, jak będzie następnego dnia.
- Ale jedna runda to było 1,5 km, a potem w kółko. Przecież można się zanudzić...
- Absolutnie nie. Pozdrawiamy się z biegaczami, robimy sobie przerwy na posiłek, masaże, nawet na sen, jeśli ktoś chciał i mógł. Ja jednak nie mogłam zasnąć. Byłam jedynym człowiekiem, które przez te 48 godzin nie mógł zasnąć. Dalej biegłam. W nocy dostawałam zrywu i nadrabiałam kilometry.
- Który moment jest najtrudniejszy?
- Zawsze trudnych jest 15 pierwszych kilometrów. Potem już z górki. Zresztą fachowcy stwierdzili, że te 42 km to dla mnie za mało, bo swoją prędkość rozwijam dopiero pod koniec. Przeważnie drugą połowę maratonu biegnę szybciej.
- Potrzebuje więc pani dłuższych dystansów.
- Tak. W marcu startuję w Brnie w kolejnym biegu 48-godzinnym. Rekord Polski w halowym biegu na tym dystansie ma na razie Irena Lasota, z którą chcę zawalczyć. To będzie walka! W maju mam bardzo ważny bieg z Birmingham do Londynu - to 235 km. Do tej pory ukończyło go tylko pięć osób, w tym jedna kobieta. Chcę pobiec znacznie szybciej od niej. To jest morderczy dystans szosą, lasem, bezdrożami. I są tylko cztery miejsca z napojami i jedzeniem - pierwszy dopiero na 110 km. Zapisałam się do grupy trudniejszej, w której trzeba ze sobą nieść picie, buty na zmianę, latarkę, mapę.
- Podobno jeszcze w styczniu chce pani biegać też... pod wodą.
- To niedokładnie tak. Bieg będzie w Hamburgu, w starym tunelu pod rzeką Elbą, 15 metrów pod nurtem. Będąc tam na spacerze pomyślałam kiedyś, że warto byłoby pobiegać właśnie w tym miejscu. W tunelu jeszcze nigdy nie było maratonu. To był mój pomysł. Szybko okazało się, że są ludzie, którzy podchwycili pomysł i wszystko zorganizowali. Ten maraton będzie pod koniec stycznia, a wcześniej, 22 stycznia, pobiegnę w Berlinie w trójce z Niemcem i Duńczykiem. I cała trójka musi dobiec razem, bo właśnie to się liczy. W lutym biegam na Malcie, w kwietniu m.in. Paryż. Pierwszego, drugiego i trzeciego maja mam trzy maratony pod rząd. Uważam, że to będzie dobry trening przed tą Anglią, której się boję.
- Plany ambitne. A czy potrafi pani powiedzieć sobie: STOP!
- Nie. Ja muszę to robić. Muszę bić kolejne rekordy. Mam w tej chwili trzecie miejsce w Polsce, jeżeli chodzi o liczbę ukończonych maratonów. Tylko o dwa maratony mniej od Tadzia Spychalskiego, który jest drugi. Pierwszy jest pan Dziekoński, który ma 159 maratonów, ale na ich przebiegnięcie potrzebował aż 30 lat! Jak tu nie myśleć, aby go pobić, skoro w ciągu dwóch lat pobiegłam 110 razy?
- Z tego, co wiem, miała pani spędzić sylwestra w Strzelinie?
- Na święta byliśmy całą rodziną w Hamburgu, a tam okazało się, że w drugi dzień świąt był maraton. Jak tu go opuścić? Oczywiście wiem, że normalni ludzie spędzają ten czas w domu, ale nie żałuję. To był bieg lasem, przepiękny. Następny był w sylwestra, zajęłam czwarte miejsce. Potem kąpiel, wieczorem tańce do 22.00. O drugiej w nocy poszłam spać, a już o ósmej, w ramach odpoczynku, kolejny maraton. Na 35. kilometrze dopadła mnie rwa kulszowa, bo były górki, ale ostatecznie dobiegłam druga.
- Jak widzę, zwykłe maratony nie robią już na pani wrażenia?
- To w końcu tylko 42 km... Dopiero potem nabieram pędu. Dlatego mogę spokojnie wystartować następnego dnia, ten pierwszy traktując jak rozgrzewkę. Oczywiście, że nogi bolą, są zmęczone, ale przychodzi start, więc lecę. Zawsze w tym drugim dniu jestem szybsza. Podczas biegu noworocznego spotkałam biegacza z Kędzierzyna-Koźla. Rozpoznał mnie i powiedział, że jego miasteczko nie wierzy w moje wyczyny. Proszę sobie wyobrazić, jaką miał minę, gdy dowiedział się, że dzień wcześniej też ukończyłam maraton.
- Nie boi się pani uzależnienia od biegania?
- Boję się, że to już się stało.
- A jeśli pewnego razu pani nie dobiegnie?
- Nie myślę o tym. Ale boję się np. tego morderczego biegu w Anglii, ponieważ widziałam człowieka, który go ukończył. To były „zwłoki”.
- Czy pani nogi wymagają jakiejś specjalnej pielęgnacji?
- Nie. Czasem używam maści rozgrzewającej. To wszystko.
- A odciski, paznokcie...
- Przez pierwsze pół roku straciłam wszystkie paznokcie. Nogi nie były przystosowane. Może też były złe buty. Miałam odcisk na odcisku. W biegu 48-godzinnym lekarz z pielęgniarką bawili się całą godzinę ze zdejmowaniem mi paznokcia.
- Krew wylewała się z butów?
- Krew to mało. Jak zdjęłam buty, to mięso było na wierzchu. To było rok temu, ale ślady mam do dzisiaj.
- I biegła pani dalej?
- Podczas biegu praktycznie nie czuje się bólu. Biegnie się dalej. Trzeba biec. Ja po prostu muszę.
- Bywało, że podczas biegu płakała pani?
- Nie, ale stękałam z bólu.
- Czy zdarzyło się, że nie ukończyła pani jakiegoś biegu?
- Nigdy. Zawsze wszystkie kończyłam. Jeśli zacznę, muszę dobiec.
2002
Jest niewątpliwie damą maratonu. Mówi o sobie, że ma talent do biegania. W ciągu czterech lat przebiegła już kilkanaście tysięcy kilometrów i ciągle biegnie dalej. Dokąd? Co udało jej się dogonić w życiu, za czym wciąż pędzi?
Biegać w maratonach zaczęła w roku 1997. - To wszystko przez niego - wspomina żartem doktora Christiana Hottasa, zapalonego maratończyka z Niemiec. - Kiedy zobaczył, z jakim przejęciem oglądam kasetę z maratonu, jakby wyczuł, że to coś dla mnie - opowiada. - Namówił mnie na bieg dookoła domu, tak na próbę. Przebiegłam wtedy jakieś trzy kilometry i poczułam, że to za mało. Chciałam biec dalej i jeszcze dalej. I tak się zaczęło.
Żyję w biegu
- Jestem ciągle w rozjazdach. Mieszkam trochę w Hamburgu, trochę w Jelczu - opowiada o swoim życiu. W jednym i w drugim miejscu czuje się szczęśliwa. Ale w każdym z tych miejsc czegoś jej brakuje. - Kiedy przyjeżdżam do domu, bardzo się cieszę. Mam czas dla rodziny, chętnie sprzątam, piorę - jak zwykła matka. - To wszystko mnie napędza, robię to z przyjemnością. Ale po jakimś czasie rozpiera mnie energia i chcę biegać.
Przebiegła w swoim życiu już ponad 10 tys. kilometrów. - To jest trochę jak narkotyk. Nie potrafię nie biegać. Wtedy mnie rozsadza - mówi.
Na początku myślała o rodzinie, domu, niezałatwionych sprawach. - Teraz podczas biegu, mam w głowie pustkę. Czuję się jak ptak, wypuszczony na wolność. Rozpościeram skrzydła i lecę. Jestem wtedy niesamowicie szczęśliwa, inaczej oddycham. Tego nie da się opisać.
Kilkadziesiąt kilometrów tygodniowo to dla niej tylko trening. - W ten sposób rozgrzewam się przed ultramaratonem. Czasami jest tak, że dobiegam do metry i mogłabym biec dalej. Ale zdarza się, że kiedy dobiegnę. Z oczu lecą mi łzy i cieszę się, że jeszcze żyję.
Nigdy nie poddała się w trakcie biegu. - To niemożliwe. Zawsze powtarzam, że biega psychika, a nie para nóg. Moja głowa pracuje, mówi do mnie: musisz!
Przyznaje, że w takich sytuacjach ogromną rolę odgrywa jej głęboka wiara. W każdym maratonie biega z medalikiem na szyi. - Żegnam się przed każdym biegiem. A kiedy jest ciężko, łapię za medalik i proszę Matkę Boską o pomoc. Zawsze mi pomaga.
Na trasie czuła się najlepiej – Bottrop 2003, fot. arch. B. Sz.
Basia-studentka
Jest po pierwszym roku studiów na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu.
- Wzięłam dziekankę, bo nie dawałam rady. Przyjeżdżałam do Polski i cały weekend siedziałam na zajęciach. Robiłam te studia kosztem rodziny, bo wracając do domu, nie miałam na nic siły. Czy wrócę? Jeszcze nie zdecydowałam.
Studia zaczęła dla satysfakcji. Ale zastanawia się również na tym, czy nie zostać trenerem.
- To mogłoby być ciekawe zajęcie. Bo co jeszcze mogłabym robić? Kiedyś pomyślałam: a może tak zaczęłabym jakąś normalną pracę? Szybko odpowiedziałam, że to nie dla mnie. Nie widzę się w pracy w papierach, za biurkiem.
Kobietą być
Sport sportem, a być kobietą to być kobietą. Choć nie ma zbyt dużo czasu na chodzenie po sklepach, nie należy do kobiet, które stają przed lustrem i pytają: co ja na siebie włożę?
- Zawsze miałam swój styl ubierania się. Bardzo lubię wyglądać elegancko. Lubię też rzeczy niezwykłe. Ale samo bieganie po mieście już mnie nie pociąga tak, jak kiedyś. W Hamburgu, naoglądałam się sklepów z ciuchami i kosmetykami. Dlatego jakoś specjalnie mi tego nie brakuje.
Za to zawsze pragnęła mieć długi, gruby warkocz. - Nie udało się, bo mam za cienkie włosy. Dlatego dla poprawy nastroju dopinam sobie sztuczny.
Lepsze i gorsze dni
Życie jest jedno i już się nie powtórzy. Trzeba z niego korzystać. Cieszyć się z każdej godziny, minuty, jak najwięcej zobaczyć - to w skrócie jej filozofia. I choć robi wrażenie wiecznie tryskającej energią i dobrym humorem, przyznaje, że ma chwile słabości. Ale ważne, by znaleźć receptę na to, co boli.
- Jestem pod tym względem jak każda kobieta. Kiedy mam słaby dzień, wtulam się w poduszkę i płaczę. Ale tak, że nikt nie widzi, żeby nie było żadnego pocieszania. Może to lepiej dla innych, bo płaczę strasznie głośno. Ale potem jest mi od razu lepiej. Wtedy mogę biec dalej.
Dokąd?
- Dokąd biegnę? Hm… - zamyśla się pani Barbara. - Zawsze mam jakiś cel. To chyba najważniejsze. Chcę mieć na swoim koncie najwięcej maratonów w Polsce. I nie zawsze chodzi o zwycięstwo. Sukces tkwi w ukończeniu maratonu, w dotarciu do mety, w udowodnieniu sobie, że jest się wytrzymałym psychicznie.
Marzy w dwóch kategoriach: sport i rodzina. Po pierwsze, by dzieci były zdrowe i uczyły się. Po drugie, by dobiec do mety maratonu w wieku 80 lat. A co dalej? - Jak już nie będę mogła biegać, znaczy po osiemdziesiątce, zacznę pisać. Już teraz żałuję, że nie zaczęłam opisywać swoich przeżyć po pierwszym maratonie. Po każdym biegu czuję coś innego. Każdy bieg czegoś mnie uczy, za każdym razem poznaję wspaniałych ludzi. To pozostaje w moich wspomnieniach.
Popularność
- Tak, to do mnie pasuje - mówi. Tytuły prasowe, wizyty w telewizji, strony internetowe. - Lubię to. Ludzie bardzo miło reagują na mój widok. Rozpoznają mnie na ulicy, zaczepiają. Na początku trochę dałam sobie wejść na głowę dziennikarzom, czasem nie miałam chwili dla siebie.
Najważniejsze dla niej jest jednak to, że sukcesy nie zmieniły jej charakteru i podejścia do życia. - Koleżanki mówią, że wciąż jestem taka sama. I to sprawia mi dużo radości. Karierowicze, którzy mają nos w chmurach, to zero. Cieszę się, kiedy ktoś się cieszy. Lubię pomagać innym. Nie przejdę obojętnie obok żebraka na ulicy. Uważam, że jeśli już ktoś stoi na ulicy, to naprawdę potrzebuje, nieważne na co. Przecież każdy ma godność, a żebranie jest takie poniżające…
Przyznaje, że sama pochodzi z biednej rodziny. - Wychowywałam się praktycznie bez rodziców. Czasami było naprawdę ciężko. Może dlatego jestem tak bardzo wrażliwa na ludzkie nieszczęście.
Podobni
- To jest film, w którym odnalazłam siebie - mówi o niemieckiej produkcji „300 mil dla Stefanii”. - Odkryłam go dopiero niedawno, to naprawdę niesamowita opowieść, oparta na faktach.
Bohater filmu ma nieuleczalnie chorą córkę, ale wierzy, że meta maratonu jest szansą na cud. Biegnie 300 mil, by na końcu wejść do kaplicy i prosić o zdrowie dla swojego dziecka.
- Proszę zobaczyć, jak świetnie pokazana jest tu miłość, wiara, determinacja tego mężczyzny - mówi, przewijając kasetę. To okazja, by wspomnieć swoje dzieciństwo. - Jako mała dziewczynka przez trzy lata miałam niedowład nóg. Lekarze mówili, że nie będę chodzić. Uratowały mnie kąpiele z mrówek, które całymi dniami zbierali dla mnie babcia i dziadek. Uważam, że u wielu ludzi, którzy w dzieciństwie byli kalekami, w wieku dojrzałym zaczynają pojawiać się talenty. To jakby bieg za czymś, czego kiedyś brakowało. Może tak jest też ze mną?
Finansowo jest ciężko
Kiedy ludzie pytają ją o menedżera, spuszcza głowę. - Czasami tak mi wstyd za Polskę - mówi. - Podczas maratonu często opiekują się mną obcy ludzie. Kiedy dobiegam do mety, wiwatują mi Włosi, Holendrzy… Teraz Niemcy chcą mnie wziąć do siebie. Dostałabym niemiecki paszport i dobre warunku do uprawiania sportu. Oni tylko czekają na moją odpowiedź. A ja nie wiem… Chyba jestem zbytnią patriotką.
Ciężko jednak myśleć takimi kategoriami, kiedy koszty sukcesu pokrywa budżet rodzinny. Za udział w każdym maratonie trzeba zapłacić startowe. Trzeba też kupić sportowe buty. Jedne na zwykłe maratony, inne na ultramaratony. - Ile ja już butów zdarłam, to ciężko policzyć. A o wszystko muszę zadbać sama. Nie starcza mi czasu na pisanie listów do sponsorów. Potrzebuję menedżera, który zadbałby o mnie w Polsce. Ale jemu również trzeba zapłacić.
I tak kółko się zamyka, a pani Barbara tłumaczy sobie: - Zapłatą za wysiłek jest uczucie, na które nie ma wytłumaczenia. Tego uczucia nie zastąpią żadne pieniądze.
Biegła już po górach, sztolniami kopalń i w podwodnym tunelu. Przyszedł czas na coś nowego. 24 lutego wybiera się na maraton po Saharze w Algierii. Będzie pierwszą Polką, która zdecydowała się na udział w takim biegu. - Boję się jedynie lotu samolotem. A tak poza tym, już nie mogę się doczekać. Dobiegnę. Daję głowę, choćby nawet na czworaka, ale dotrę do mety - deklaruje. - Mogę wziąć udział w tym maratonie tylko dzięki prywatnej osobie. Dariusz Diakowski, właściciel firmy ZCP „Anna” z Marcinkowic, sponsoruje cały mój wyjazd. Jestem mu za to naprawdę bardzo wdzięczna.
Poza tym Barbara Szlachetka chce pojechać do Australii, by spróbować sił w pięciodniowym maratonie. - Marzy mi się również bieg po kamieniach ze Sparty do Aten. Kiedyś Polka próbowała przebiec tę trasę, ale wycofała się w trakcie. No to teraz czas, żebym ja pobiegła.
Kochana rodzina
- Czasami mam wyrzuty sumienia, że poświęcam im za mało czasu. Ale staram się to wszystko pogodzić jak najlepiej - wyznaje. Dlatego święta, wakacje i sylwester - to dla niej rzeczy święte. - Wtedy mnie nie ma. Całkowicie poświęcam swój czas rodzinie.
Na co dzień obowiązki w domu przejął mąż Andrzej. Oboje podkreślają, że najważniejsze są dzieci, 15-letnia Kasia i 13-letni Krzyś. Póki są zdrowe, chcą się uczyć i nie ma z nimi problemów wychowawczych, wszystko da się jakoś zorganizować. Ich receptą na rodzinne szczęście jest rozmowa. - Kiedy jestem za granicą, często dzwonię, a dzieci wiedzą, że zawsze znajdę czas, by porozmawiać o ich problemach. Ale gdyby nie mąż, na pewno nie dałabym sobie z tym wszystkim rady.
Co on na to? - Wiadomo, to wszystko kosztuje mnie dużo wysiłku, ale… tego wszystkiego nie można jej odebrać - mówi.
Przez Saharę z flagą Jelcza
Barbara Szlachetka jest pierwszą Polką, która weźmie udział w kilkudniowym maratonie na Saharze.
- Jestem w dobrej formie, ale im bliżej, tym bardziej się boję - mówi przed wyjazdem do Algierii.
Drugi „Sahara Maraton 2002” rozpoczyna się 24 lutego w miejscowości Tindouf, w zachodniej części Algierii. - Nie wiem, jakie będę miała rywalki. Słyszałam też, że temperatura w dzień sięga tam teraz około 30 stopni, a w nocy gwałtownie spada. Zapowiadają również piaskowe burze, więc muszę biec z wodą, kompasem i mapą.
Przed wyjazdem z Polski Barbara Szlachetka dostała małą flagę Jelcza-Laskowic. - Zabieram ją ze sobą na Saharę. Będę robiła wszystko, żeby wypaść jak najlepiej, żeby zwyciężyć, jak Małysz.
Podczas jednego z niemieckich maratonów, fot. arch. B. Sz.
Szlachetka w domu Wielkiego Brata?
Wyszła stamtąd wykończona psychicznie! Przesłuchania trwały trzy godziny. Egzaminy z pamięci, scenki jak w teatrze, mnóstwo pytań. - Ale jestem zadowolona z siebie. Do końca tygodnia mają mi dać odpowiedź - opowiada po powrocie z Sękocina, gdzie brała udział w castingu do Big Brother’a. Z myślą, że dostanie się do programu, mówi: - Już im wymyśliłam trasę do biegania.
Pani Basia chciała wziąć udział w drugiej edycji programu Big Brother. Do wysłania zgłoszenia namówiła ją córka Kasia, która powtarzała: mamo, ty się tam nadajesz. - Napisałam list do Wielkiego Brata, w którym opisałam swoje życie. Nie odezwali się. Zadzwonili dopiero teraz, kiedy zbierają grupę do kolejnego wydania. Na początku powiedziałam im, że nie mam czasu, bo lecę na Saharę. Kiedy zadzwonili po raz kolejny, zaczęłam się zastanawiać, czy nie dałoby się tego jakoś pogodzić. Zwłaszcza że mam już za sobą reklamę dla jednej z sieci telefonii komórkowej i wiem, że kamery mnie lubią.
- Jadę - pomyślała sobie w sobotę po południu. Nie było zbyt dużo czasu na przygotowanie. W dodatku kazali jej zabrać strój wieczorowy, a miała tylko adidasy…
Postanowiła spróbować, choć uprzedzano ją, że pierwszy casting nie daje gwarancji udziału w programie. - Powiedziałam, że przyjadę dla zabawy, że nie potrafię usiedzieć w domu. Chcę poznać samą siebie, innych ludzi, przeżyć przygodę. W końcu życie jest tylko jedno, prawda? A kasa też się przyda.
Niedziela 17 lutego. Ostatni dzień castingu. Na przesłuchanie przyjechało osiem osób. Przez trzy godziny kamery rejestrowały każdy ich ruch, wszystkie zadania, wypowiedzi. - W pierwszej godzinie zadawali mi mnóstwo pytań, począwszy od polityki, a na seksie skończywszy. Chcieli wiedzieć, czy jestem nerwowa, czy lubię się kłócić, sprawdzali, czy mam dobrą pamięć.
Potem przyszła pora na zadania. - Prowadzący kazał mi podzielić uczestników na dwie grupy. Mieliśmy półtorej minuty, żeby wybrać sobie szarfy. Chodziło o psychologiczne podejście. Następnie wszyscy położyli się na nich. Udawaliśmy, że jest 5.30 rano i ja mam nakłonić pozostałych do wstania z łóżek. Tylko jedna dziewczyna, Julia, nie dała się przekonać. Zamienili nas rolami i teraz to ona musiała namówić mnie, żebym wstała. Pomyślałam sobie, że nie będę złośliwa i dam się przekonać szklanką soku. Wszyscy byli zdziwieniu moją reakcją.
Po kilku zadaniach grupowych rozpoczęły się scenki w parach. - Każda dziewczyna wybierała sobie partnera. Wybrałam Krzysia. Mieliśmy udawać, że spotykamy się po trzydziestu latach od skończenia szkoły. Potem kazali nam zagrać małżeństwo, które musi się rozstać na dłuższy czas. To pożegnanie na lotnisku wyszło nam rewelacyjnie. Były też tańce disco w strojach plażowych. W ogóle świetnie się dopasowaliśmy, miałam wrażenie, że znam Krzysia dłużej niż dwie godziny. Kiedy zapytano nas, czy moglibyśmy z pozostałymi uczestnikami castingu zamieszkać w domu Wielkiego Brata, zgodnie stwierdziliśmy, że nie, bo za bardzo się różnimy i nie pasujemy do siebie jako grupa.
Na koniec każdy musiał wyeliminować dwie osoby, jak w programie. - Wytypowałam Julię, bo wydawała mi się wredna. I Anię - za jej pusty śmiech. Jak się okazało - one głosowały na mnie. Jedna powiedziała, że jestem za stara i nikt nie będzie mnie chciał oglądać w telewizji. Druga natomiast stwierdziła, że za dużo mówię o sporcie. Cóż, to były naprawdę duże emocje. Wszyscy skakali sobie do oczu, bo przyjechali tu przecież po pieniądze. Nikt tego nie ukrywał.
Kasety, które nagrano podczas castingu, trafią do konsultacji psychologicznej. - Zobaczymy, jak oni to ocenią. Prowadzący dał mi do zrozumienia, że coś z tego będzie. Odprowadzając mnie do drzwi, znacząco się uśmiechnął. Dopytywał się, kiedy wracam z Sahary, bo termin rozpoczęcia programu nie został jeszcze dokładnie ustalony, a można go o kilka dni przesunąć….
Szlachetka podkreśla, że nawet jeśli nie uda się jej zamieszkać w Sękocinie, warto było spróbować. - Miłe jest to, że w ogóle się mną zainteresowali. A poza tym, odkryłam w sobie coś nowego. Mogłabym być aktorką. Zmarnowałam talent!
2003
Katarzyna Szlachetka, córka fenomenalnej biegaczki z Jelcza-Laskowic idzie w ślady swojej mamy. 26 stycznia obie startowały w znanym hamburskim maratonie “Elbetunnel Lauf”.
W zawodach wzięło udział ponad 200 zawodników, w tym 16 kobiet. Uczestnicy biegali po pętli liczącej około 800 metrów, w tym przez tunel pod Łabą, mierzący około 12 metrów. Barbara Szlachetka przybiegła na metę jako czwarta wśród kobiet, zajęło jej to 3 godziny i 45 minut. Jej córka Katarzyna, uczennica IV klasy Technikum Żywienia przy Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Jakubowicach, dzielnie trzymała się na trasie i dotarła do mety po upływie 5 godzin i 21 minut, zaliczając w ten sposób szósty w swoim życiu bieg maratoński, którego pełny dystans wynosi 42 km i 195 metrów.
Po maratonie w kopalni soli Basia czeka na jubileusz
“Kryształowy maraton”, rozegrany 8 marca w niemieckim Eisenach, był 241. biegiem na dystansie 42,195 km, zaliczonym przez Barbarę Szlachetkę. Być może swój jubileuszowy 250. maraton fenomenalna biegaczka zaliczy 1 maja w Jelczu-Laskowicach.
Bieg na tradycyjnym dystansie, liczącym 42,195 km, odbywał się w nietypowym miejscu - 550 metrów pod ziemią, w kopalni soli w okolicy Eisenach. W zawodach uczestniczyło 82 mężczyzn i 12 kobiet z siedmiu krajów. Barbara Szlachetka przybiegła na metę jako osiemnasta, ale jako druga wśród kobiet. Uzyskała czas 3 godziny 48 minut i 44 sekundy. W grupie kobiet wyprzedziła ją znana niemiecka biegaczka Romana Krause z klubu SV Barchfeld, która uzyskała czas 3:35,07.
8 marca 2003 Basia na trasie Kryształowego maratonu w kopalni soli – to był jej 241. zaliczony maraton
- Kilka dni wcześniej uczestniczyłam w tradycyjnym maratonie hamburskim, rozgrywanym w okolicach stadionu ludowego (Volksparkstadion) i na 5 km przed metą upadłam. Byłam mocno poturbowana, m.in. złamałam sobie palec u lewej ręki - relacjonuje. - Mimo to wystartowałam w “Kryształowym maratonie”, bo bardzo lubię bieganie pod ziemią. W kopalnianej sztolni w Eisenach było bardzo ślisko i ciemno. Biegaliśmy z latarkami w ręku. Różnica wzniesień wynosiła 600 metrów. Trzeba było pokonać 8 pętli po 5 km, a finałowa, dziewiąta pętla licząca 2,195 km to było mordercze wzniesienie. Warunki były ekstremalne także z powodu wysokiej temperatury powietrza - 25 stopni Celsjusza, a wilgotność tylko 20%. Z grupy prawie 100 biegaczy dotarło do mety tylko 70. Jako ostatnia przybiegła 63-letnia mieszkanka Berlina Siegried Eichner, która w ten sposób zaliczyła swój 797. maraton.
Barbara Szlachetka pod obrazem Świętej Barbary, której zadedykowała kolejne zwycięstwo w maratonie – tym razem w kopalnianych sztolniach, fot. arch. B. Sz
Nasza słynna biegaczka zamierza zaliczyć swój jubileuszowy, 250. maraton, pod koniec kwietnia we Wrocławiu lub 1 maja w Jelczu-Laskowicach. Wszystko będzie zależało od ustaleń z organizatorami obu biegów. - Na pewno wystartuję we Wrocławiu, ale dziś jeszcze nie wiem, czy pobiegnę w maratonie jelczańskim, bo otrzymałam atrakcyjne zaproszenie do udziału w biegu na 48 godzin, który odbędzie się 2 maja we Francji - mówi.
Drugi Jelcza-Laskowic i 251. Szlachetki
Na starcie II Maratonu Jelcza-Laskowic stanęło 75 biegaczy, a bieg ukończyło 67. Między innymi maratonu nie ukończył ubiegłoroczny zwycięzca Piotr Spaliński z Oławy, który reprezentuje ULKS Bystrzyca Oławska. Maraton był jedną z najciekawszych imprez z okazji 800-lecia Laskowic. W zawodach wzięli też udział zawodnicy niepełnosprawni - dwóch na wózkach, jeden na rowerze. Sygnał do startu dała wystrzałem armatnim drużyna Strzeleckiego Bractwa Kurkowego Grodu Jelcz-Laskowice
Maratony w J-L zaczęły być organizowane z inicjatywy Barbary Szlachetki, która potrafiła przekonać burmistrza Bogdana Szczęśniaka do swego pomysłu: - Jestem przekonany, że maratony weszły na stałe do programu obchodów Dni Jelcza-Laskowic, a w przyszłym roku wystartuje ponad stu zawodników. Wszystkim, którzy przyczynili się do zorganizowania tegorocznej imprezy, serdecznie dziękuję, m.in. Hieronimowi Olejniczakowi za profesjonalną obsługę informatyczną zawodów oraz Zdzisławowi Hildenbrandtowi za konferansjerkę. Myślę, że do kompletnych podziękowań wkrótce wrócimy. Warto dodać, że pierwszy maraton zorganizowaliśmy z okazji 15-lecia J-L, a tegoroczny z okazji 800-lecia Laskowic. Mam nadzieję, że w nazwie trzeciego maratonu pojawi się słowo ”Toyota”, co powinno przyczynić się do podniesienia jego rangi. Tym bardziej, że trasa maratonu przebiega także obok terenu tej firmy.
Dla Barbary Szlachetki tegoroczny maraton był 251. w jej karierze sportowej. Dystans przebiegła w czasie 3 godziny 46 minut i 2 sekundy, zajmując 29. miejsce w klasyfikacji ogólnej, a pierwsze miejsce wśród kobiet, zarówno w klasyfikacji ogólnej jak i w swojej kategorii wiekowej (K-40).
- 3 maja startuję w biegu dwunastogodzinnym w Rudzie Śląskiej - poinformowała gazetę Barbara. - Mam zamiar przebiec co najmniej 110 km. Cztery dni temu ukończyłam maraton wrocławski. Miałam propozycję startu we Francji, ale chciałam mój 251. maraton zaliczyć w J-L. Mimo częstych startów czuję się bardzo dobrze. Jestem pod stałą kontrolą medyczną. Dzisiaj bardzo przeszkadzał silny wiatr. To jedyny mankament, bo wszystkie inne sprawy były takie jak należy. Brak mi słów uznania. Wszyscy biegacze są bardzo zadowoleni i nie ma w tym przesady. Na pewno powinno być więcej widzów, kibiców, bo doping pomaga zawodnikom. Mam nadzieję, że z każdym rokiem będzie w J-L coraz większe zainteresowanie bieganiem.
Barbara dodała, że planuje przebiec wszystkie tegoroczne ultramaratony: 6-godzinny, 12-godzinny, 24-godzinny i 48-godzinny. Oprócz tego startuje w normalnych maratonach. W tym roku, po zaliczeniu biegu w J-L, ma ich na koncie 32.
- W ostatnich trzech tygodniach biegałam po cztery maratony - powiedziała na mecie pierwszomajowych zawodów. - Chciałam, żeby ten jelczańsko-laskowicki rozpoczynał kolejną pięćdziesiątkę tych biegów. Obecnie traktuję klasyczne maratony jako trening przed ultramaratonami.
Niesamowita Basia
Po zakończeniu jelczańko-laskowickiego maratonu, Barbara Szlachetka zapowiedziała swój start w V Międzynarodowym Rudzkim Biegu 12-godzinnym, który odbył się dwa dni później - 3 maja - w Rudzie Śląskiej. Słowa dotrzymała z nawiązką - w wyznaczonym czasie przebiegła 113,861 km, ustanawiając rekord Polski kobiet.
Jest więc obecnie rekordzistką Polski we wszystkich ultramaratonach: w biegu 72-godzinnym przebiegła 404,576 km, w 48-godzinnym - 315,948 km, w 24-godzinnym - 203,404 km i w 6-godzinnym - prawie 60 km. Za zwycięstwo w kategorii kobiet, oprócz nagród regulaminowych, otrzymała dwa puchary, w tym jeden wykonany z węgla kamiennego, ufundowany przez dyrektora Kopalni Węgla Kamiennego “Pokój”.
- Cieszę się ze zwycięstwa i rekordu - mówi Barbara. - Tym bardziej, że zakładałam pokonanie 110-klilometrowego dystansu. Wyszło lepiej, niż przypuszczałam. Bardzo dużą radość sprawił mi kolega z Jelcza-Laskowic, Zdzisław Hauszyld. Namówiłam go do startu w tym ultramaratonie. W ciągu 12 godzin przebiegł on 101,141 km. Jest to doskonały wynik, bo przed biegiem w Rudzie Śląskiej startował tylko w dwóch maratonach klasycznych - 27 kwietnia we Wrocławiu i 1 maja w Jelczu-Laskowicach.
Pani Basia ma następne plany: 10 maja wystartuje w maratonie krakowskim, 17 maja (w swoje urodziny) pobiegnie w 78-godzinnym biegu w górach Harzu, 18 maja stanie na starcie maratonu klasycznego w Witzburgu, 28 maja weźmie udział w biegu na 100 km w Belgii, a 14 czerwca - w mistrzostwach Niemiec w biegu 24-godzinnym, który odbędzie się w Schanebercku.
- To wszystko traktuję jako przygotowania do startu w “Spartathlonie”, biegu na dystansie 245 km z Aten do Sparty, planowanym na koniec września tego roku - dodaje. - W biegach zagranicznych mogę brać udział dzięki wsparciu katowickiej firmy EUROLINES, która pokrywa koszty moich podróży. W Katowicach znalazłam także właściwą opiekę medyczną - jestem pod stałym nadzorem naukowców z katowickiej AWF. I chyba z tego względu zdecyduję się na kontynuowanie studiów na tej uczelni. Obecnie jestem studentką wrocławskiej AWF na kierunku trenerskim. Specjalizację się w biegach długodystansowych.
Szlachetka mistrzynią Niemiec
Fenomenalna lekkoatletka z Jelcza-Laskowic uczestniczyła 14 i 15 czerwca w międzynarodowych mistrzostwach Niemiec w biegu na 24 godziny. Zawody rozgrywano w Scharnebeck koło Lüneburga. Po upływie kilku godzin od startu, na którym stanęło 85 osób, i po zaliczeniu pierwszych stu kilometrów, Szlachetka była trzecia w grupie 14 kobiet, uczestniczących w biegu. Wyprzedzały ją wówczas tylko dwie Niemki - Rose Mereth z Berlina i Ilona Schlegel z Bonn. Po upływie 12 godzin Basia objęła prowadzenie i nie oddała go już do mety. W końcówce biegu stoczyła jednak zacięty bój z ubiegłoroczną mistrzynią Niemiec Cornelią Bullig z Berlina.
Maratonka z Jelcza-Laskowic ustanowiła w tym biegu nowy rekord Polski, poprawiając swój wyczyn sprzed dwóch lat, kiedy to w holenderskim Apeldoorn jako pierwsza polska biegaczka pokonała w ciągu 24 godzin dystans ponad 200 km - a dokładnie 202,186 km. Teraz w Niemczech przebiegła w ciągu doby 211,990 km.
W klasyfikacji generalnej Barbara Szlachetka była piątym uczestnikiem mistrzostw Niemiec w biegu 24-godzinym. Lepszy od niej wynik uzyskało tylko czterech mężczyzn - doświadczonych lekkoatletów niemieckich - Sigurd Dutz z Marburga - 232,406 km, Gerald Dudacy z Halle - 230,269 km, Eugen Leipner z Marburga - 218,357 km oraz Albert Lehrhuber z Landshut-Müncherau, który zaliczył dystans 214,852 km. Brawa dla Basi - rekordzistki Polski i mistrzyni Niemiec!
Wszyscy chcieli o niej napisać – tu reportaż w „Pani Domu”
Biegnie coraz dalej
W biegu na 48 godzin, rozgrywanym od 11 do 13 lipca w Kolonii, ustanowiła nowy rekord Polski kobiet. Po ustanowieniu w Rudzie Śląskiej rekordu Polski w biegu na 12 godzin wynikiem, a następnie kolejnego rekordu w biegu na 24 godziny wynikiem 211,990 km (14 i 15 czerwca w niemieckim Scharnebeck), Barbara Szlachetka startowała w Kolonii. Od 11 do 13 lipca uczestniczyła tam w biegu na 48 godzin, organizowanym przez niemiecki oddział szwajcarskiego klubu “Sri Chinmoy Marathon Teams”. Biega się tam nad brzegiem Renu po pętli liczącej 1,5 km. Barbara Szlachetka rywalizowała wśród kobiet głównie z Niemką Heike Pawzik, która prowadziła przez pierwsze dwa dni biegu. Gdy w trzecim dniu zawodniczka z klubu LG Nord poszła spać na dwie godziny, została wyprzedzona przez Basię, która już nie oddała prowadzenia, choć w końcówce także miała czternastominutową przerwę na masaże nóg. Szlachetka zaliczyła ostatecznie dystans 348,915 km, który dał jej drugie miejsce w klasyfikacji generalnej biegu, a w kategorii kobiet okazał się potrójnym rekordem - trasy, Polski i Europy.
Po kolońskim sukcesie Szlachetka jest trzecia na tegorocznej światowej liście najlepszych zawodniczek w biegach wielogodzinnych. Wyprzedzają ją tylko Węgierka Edith Berces oraz Rosjanka Irina Rejtowicz. Natomiast z uzyskanym w Kolonii rezultatem - 348 km i 915 m, zawodniczka AZS AWF Wrocław plasuje się na drugim miejscu światowej listy wyników wczech czasów kobiet w 48-godzinnych biegach ulicznych. Liderką jest Amerykanka Sue Ellen Trapp, która w 1993 roku przebiegła w Sacramento 360 km 109 m.
Mimo gorącego i upalnego lata, niezmordowana Basia nie poprzestaje w pokonywaniu kolejnych barier ludzkich możliwości. 26 września zamierza wziąć udział w jednym z najsłynniejszych biegów dystansowych - z Aten do Sparty, którego trasa liczy 265 km.
- O udziale w tym biegu marzyłam już od co najmniej trzech lat, jednak dopiero w tym roku udało mi się znaleźć sponsorów, którzy kupili mi bilety lotnicze oraz wpłacili dość wysokie wpisowe - mówi Barbara Szlachetka. - To jest morderczy bieg, w którym obowiązuje ostry limit czasowy - 36 godzin. Są też punkty kontrolne, na które nie można się spóźnić nawet o minutę. Rekord trasy wśród kobiet należy do Rosjanki Iriny Rejtowicz, która w ubiegłym roku przebiegła ją w ciągu 28 godzin. Mam zamiar pobić ten rekord.
Zaraz po biegu w Kolonii Basia rozpoczęła intensywne przygotowania do zawodów w Grecji. 19 lipca startowała w górach Georgamarinehütte w biegu na 50 km - zaliczyła ten dystans w ciągu 5 godzin i 53 minut. W sobotę 2 sierpnia w ciągu jednego dnia przebiegła dwa maratony - o godzinie 7 rano wystartowała do biegu w Hartwigsdorf i klasyczny dystans maratoński - 42,195 km - zaliczyła w ciągu 4 godzin i 1 8 minut. Z Hartwigsdorfu przejechała samochodem do odległego o 150 km Rostocku i tam o godzinie 17.00 wystartowała do... kolejnego biegu maratońskiego. Wśród blisko tysiąca uczestników, z czasem 4 godziny i 22 minuty, zajęła 30. miejsce w klasyfikacji generalnej oraz pierwsze w kategorii W-45.
- Od kilku miesięcy jestem pod stałą opieką naukowców z katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego - opowiada Barbara Szlachetka. - Towarzyszyli mi w czasie ostatnich biegów w Niemczech, systematycznie kontrolując krew, mocz i ciśnienie. Moją receptą na wytrzymałość jest spożywanie dużej ilości witamin w płynie.
*
Najlepsze na świecie wyniki kobiet w historii ulicznego biegu 48-godzinnego:
Sue Ellen Trapp (USA) - 13 listopada 1993 w Sacramento - 360 km 109 m,
Barbara Szlachetka (Polska) - 13 lipca 2003 w Kolonii - 348 km 915 m,
Helga Backhaus (Niemcy) - 9 lipca 1999 w Kolonii - 343 km 222 m,
Gisela Fricke (Niemcy) - 12 lipca 1996 w Kolonii - 321 km 871 m,
Helka Pawzik (Niemcy) - 12 lipca 2002 w Kolonii - 316 km 803 m.
Z Aten do Sparty
31 godzin, 50 minut i 23 sekundy potrzebowała Barbara Szlachetka, aby po pokonaniu 265 km dobiec z Aten do Sparty. Nasza biegaczka przybiegła na metę jako dwudziesta, ale wśród kobiet jako trzecia. Wyprzedziły ją tylko dwie Japonki - Akiko Sakamoto i Sumie Inagaki.
W tegorocznym hipermaratonie z Aten do Sparty wystartowało 26 września 205 lekkoatletów z 31 państw, ale do mety w wyznaczonym limicie czasowym (36 godzin) dotarło tylko 84 z 20 państw - wśród nich była Barbara Szlachetka. Biegaczka z Jelcza-Laskowic pokonała dystans 265 km w czasie 31 godzin, 50 minut i 23 sekund. - W pewnym momencie, na 157. km trasy pogubiłam się i pobiegłam prawie 6 km w innym kierunku - opowiada. - To działo się w nocy, było bardzo ciemno. Na szczęście odnalazł mnie samochód patrolowy, ale straciłam sporo czasu i potem musiałam biec w ostrym tempie, aby nie przekroczyć limitu czasowego, który był sprawdzany w kilkunastu punktach kontrolnych.
W maratonie biegło też kilku mężczyzn z Polski - m.in. Piotr Paduch i Wojciech Pismenko. Basia długo biegła wraz z nimi, ale na 202. kilometrze musiała obu zostawić, bo już nie dawali rady. Naszej biegaczce przez ostatnie 8 km towarzyszyła policyjna eskorta.
- To był morderczy bieg, w potężnym upale i kurzu. Kilkaset metrów przed metą zobaczyłam pomnik legendarnego Leonidasa i wskoczyłam na niego, po czym niemal w sprinterskim tempie zmierzałam do mety - powiedziała nam po zakończeniu hipermaratonu mocno zmęczona, ale uradowana Barbara, która w dowód uznania otrzymała honorowe obywatelstwo Sparty. Została też przyjęta przez polskiego ambasadora w Grecji, który obiecał jej pomoc finansową w przygotowaniach do udziału w przyszłorocznym biegu.
2004
W sobotę 10 stycznia zaliczyła swój kolejny bieg maratoński. Tym razem w nowo otwartym tunelu drogowym w niemieckiej Bremie. W zawodach uczestniczyło 98 lekkoatletów z całego niemal świata, w tym 5 kobiet. Biegano w tunelu o długości 1,8 km, na wysokości 520 m n.p.m.
Klasyczny dystans maratoński Basia Szlachetka pokonała w 3 godziny i 55 minut. Przybiegła do mety jako 38., ale jako pierwsza wśród kobiet.
Lubi czytać o zdrowiu
Barbara Szlachetka do wielu swoich rekordów, które ustanawiała na trasach biegowych niemal całego świata, dodała jeszcze jeden - zdobyła ponad 20 tysięcy punktów w ósmym plebiscycie “Gazety Powiatowej - Wiadomości Oławskie” na najpopularniejszego sportowca z powiatu oławskiego. Jedną z nagród, które otrzymała 6 marca - podczas finałowej imprezy w oławskim Ośrodku Kultury - była ufundowana przez wydawnictwo Reader’s Digest “Rodzinna encyklopedia zdrowia”. - W lekkiej atletyce, a szczególnie w biegach długodystansowych, w których się specjalizuję, bardzo ważne jest przestrzeganie zasad zdrowego życia - mówi Barbara Szlachetka. - W “Rodzinnej encyklopedii zdrowia”, o której zresztą już od dawna marzyłam, znalazłam sporo interesujących mnie informacji. Najciekawsze dotyczyły bólów nóg i sposobów przeciwdziałania. Autorzy książki w bardzo ciekawy i przystępny sposób piszą także na temat zapalenia ścięgna, a właśnie ta choroba często doskwiera czynnym sportowcom. Ostatnio narzekam też na dolegliwości żołądkowe, a w tej książce znalazłam nie tylko opis choroby, ale także skuteczny i bezpieczny sposób jej przezwyciężenia, oparty na odpowiedniej diecie i leczeniu ziołami.
Okrąża Berlin
27 marca startowała w Grünheide koło Berlina, gdzie rozgrywano otwarte mistrzostwa Niemiec w biegu na 100 km. Wzięło w nim udział blisko 100 biegaczy z kilkunastu krajów Europy, w tym 27 kobiet. Biegano 20 razy po pętli licz¹cej 5 km. Barbara Szlachetka dotarła na metę jako druga kobieta w swojej kategorii wiekowej, po upływie 9 godzin 54 minut i 29 sekund, a więc bez trudu zmieściła się w obowiązującym limicie, który wynosił 13 godzin.
Basia rekordzistka
Biegaczka z Jelcza-Laskowic ustanowiła kolejny rekord Polski - tym razem w biegu dwunastogodzinnym. Stało się to na zawodach rozegranych 25 kwietnia w Rudzie Śląskiej, na obrzeżach stadionu miejscowego klubu sportowego. Basia biegała po pętli, liczącej około 1,2 km, wspólnie z dwoma kobietami i dwudziestoma siedmioma mężczyznami, wśród których byli dwaj mieszkańcy Jelcza-Laskowic.
Szlachetka wystartowała z nimi o 7 rano i w ciągu dwunastu godzin przebiegła dystans 118,089 km, co jest jej nowym rekordem życiowym i zarazem najlepszym rezultatem kobiety w Polsce. - Jestem szczęśliwa i bardzo zadowolona, tym bardziej, że w tym roku pogoda wyjątkowo mi nie sprzyjała - nieustannie padał deszcz, a temperatura powietrza nie przekraczała 6 stopni - powiedziała nam kilka chwil po rekordowym biegu, a mówiąc o przyczynach uzyskania rekordowego wyniku, dodała: - Bardzo mi pomogła obecność na trasie kolegów z Jelcza-Laskowic oraz zaprzyjaźnionego biegacza z Władysławowa, 62-letniego Franciszka Sojki. Nasz świeżo założony towarzyski team już za kilka dni - 1 maja - wystartuje w komplecie w maratonie jelczańskim...
W połowie 2005 roku przebiegła pierwszy w historii maraton po dnie Bałtyku, w Niemczech, fot. arch. B. Sz.
*
Książka "INNI ludzie powiatu oławskiego" - tom III do kupienia m.in. w redakcji Gazety Powiatowej, Oława. ul. Chrobrego 19/11, tel. 605 996 556.
Napisz komentarz
Komentarze