- Będzie pani przeszkadzać, gdy podczas rozmowy będę pracował?
- Nie przeciwnie, a co pan robi?
- Wycinam fleki do butów na specjalne zamówienie, dla osoby, która ma krótszą nogę, więc musi przerabiać każde, nawet nowe buty. Chciałbym zrobić to dla niej jak najszybciej.
- Często zdarzają się takie nietypowe zamówienia?
- Nie często, ale się zdarzają. Dla ludzi, którzy mają tego typu problemy, albo stopy z różnymi niedoskonałościami, szewc to jedyny ratunek. Albo muszą szyć buty na zamówienie, co w dzisiejszych czasach nie jest łatwe, bo takich zakładów jest bardzo mało, albo kupują w sklepie i przynoszą do szewca, żeby je zmodyfikował. Innej możliwości nie ma.
- Ale szewców w Oławie też jest coraz mniej. To zanikający zawód?
- W Oławie tak. Na Ukrainie, skąd pochodzę, wciąż jest nas wielu, a przynajmniej było, dopóki nie wybuchła wojna. Jeszcze kilka lat temu każdy miał co robić, bo ludzie chętnie kupowali ręcznie robione buty. Wysyłaliśmy je też za granicę, w tym do Polski, bo obu stronom się to opłacało. Teraz jest inaczej. Fakt - młodzi ludzie nie garną się do tego zawodu i trudno się dziwić. To nie jest ciężka praca, ale wymaga manualnych umiejętności. Trzeba też wykazać się pomysłowością, by klient był zadowolony z efektu końcowego. To też praca z chemikaliami, klejami, a nie każdy to toleruje. Poza tym w tym zawodzie, prowadząc mały zakład, nie można zarobić takich pieniędzy jak w pracy przy komputerze czy przez internet, co zdecydowanie bardziej podoba się młodym ludziom.
- Jakich zleceń jest najwięcej?
- Głównie naprawiam. Nie tylko wszelkiego rodzaju buty, w tym sportowe, ale też inne rzeczy wykonane ze skóry, materiałów skóropodobnych, jak torby, torebki itp. Wszywam też zamki, łatam dziury, przerabiam, naprawiam. Przy butach to najczęściej wymieniam fleki, bo zwykle są ze słabych gum i szybko się ścierają, albo naprawiam rozklejone. Kiedyś buty były w większości zszywane, dzisiaj rzadko kiedy się takie spotyka. Zdecydowana większość jest klejona, a klej ma ograniczoną wytrzymałość. Szwy, które czasem widzimy na butach, zwłaszcza przy łączeniu z podeszwą, to zwykle tylko atrapa, chwyt reklamowy, który ma sprawić, że będą wyglądały ładniej albo na solidniej wykonane. W rzeczywistości one też są klejone.
- Więc chyba nie narzeka pan na brak pracy?
- Otworzyłem zakład w Oławie dopiero kilka miesięcy temu, więc nie jest jeszcze zbyt znany, ale powoli się rozkręca. Przychodzi coraz więcej klientów i mam nadzieję, że z czasem będzie ich na tyle dużo, że będę mógł się zajmować już tylko tym. Obecnie wciąż jeszcze muszę dorabiać, by utrzymać siebie i zakład.
- Czy w czasach masowej produkcji butów w ogóle opłaca się być szewcem?
- Ta praca to moja pasja i bardzo ją lubię. Własny zakład chciałem otworzyć, odkąd przyjechałem do Polski, czyli ponad 5 lat temu. Najpierw musiałem jednak zarobić trochę pieniędzy, by mieć na życie, wynajem mieszkania czy teraz lokalu na zakład. Czy uda mi się to utrzymać i żyć tylko z szewstwa? Zobaczymy. To będzie zależało od tego, czy będę miał dobrych klientów?
- Czyli jakich?
- Takich, którzy doceniają ręczną robotę. Ja wszystko wykonuję ręcznie, też szyję, bo tylko w ten sposób można naprawić coś dobrze i dokładnie. Nie wszyscy jednak rozumieją, że ręczna praca kosztuje. Są tacy, którzy uważają, że cena naprawy jest za wysoka w porównaniu do ceny buta. Ale tego nie można porównywać. Buty są produkowane masowo, naprawa nie. I czasem naprawdę trzeba się dobrze nakombinować, żeby je naprawić.
- Wielu uważa, że w ogóle nie opłaca się naprawić butów właśnie ze względu na to, że są produkowane masowo.
- Prawie każde buty da się naprawić. To zależy tylko od umiejętności i pomysłowości szewca, ale rzeczywiście czasem trzeba się zastanowić czy warto. Dzisiaj buty robi się z takich materiałów, że często trudno je nawet posklejać, bo żaden klej tego trzyma. Zszyć też trudno, bo nici są mocniejsze niż materiał, z którego zrobiony jest but, i go przecinają. Co ważne, wcale nie zależy to od ceny butów. Tak samo często psują się te tanie jak i te drogie. Te drugie zwykle kosztują więcej nie dlatego, że wykonano je z lepszych materiałów czy z większą dokładnością. Dopłacamy za markę i reklamę, niestety, nie za jakość. Wiem, co mówię, bo równie często naprawiam jedne jak i drugie. Tak samo jest z torebkami czy innymi rzeczami. I o ile przy tych drogich, porównując cenę buta do naprawy, to ta się opłaca, to przy tych tanich już miej, ale jak już mówiłem, naprawa to ręczna robota.
- Na co pan zwraca uwagę, gdy kupuje buty dla siebie?
- W pierwszej kolejności na to, z jakiego materiału są zrobione. Oczywiście najlepsze są te z prawdziwej skóry. Taki but dopasowuje się do stopy. Materiał oddycha, więc noga się w nim nie poci i nie śmierdzi. Takie buty, nawet gdy się rozkleją, to dużo łatwiej jest je naprawić albo odnowić, gdy się zniszczą, bo skórę można zregenerować.
- Dlaczego w ogóle został pan szewcem?
- Dwaj starsi bracia byli szewcami. Prowadzili własne działalności. Jako dziecko często obserwowałem, jak pracują. Chodziłem do ich zakładów i patrzyłem. Nie raz prosiłem, żeby dali mi szydło, żebym też mógł coś pozszywać, ale powtarzali, że jeszcze jestem za mały, nie mam wystarczająco dużo siły i zrobię sobie krzywdę. Z czasem to się zmieniło. Zacząłem wszywać zamki, naprawiać piłki do gry w piłkę nożną i tak stopniowo zacząłem robić buty. Rzeczywiście czasem było tak, jak mówili bracia, że z palców lała się krew, ale mimo to podobała mi się ta praca. Zdecydowanie bardziej niż zawód kucharza.
- Kucharza?
- (uśmiech) Tak. Po zakończeniu szkoły podstawowej poszedłem do technikum na kierunek gastronomia. W sumie to nie wiem dlaczego. Nigdy jednak nie miałem do tego smykałki. Skończyłem szkołę, ale nie poszedłem na praktyki. Zdecydowanie bardziej interesowało mnie robienie butów niż gotowanie. To, czego nauczyłem się przy braciach, wystarczyło, bym znalazł pracę w dużych, a nawet renomowanych zakładach szewskich na Ukrainie, gdzie szyliśmy buty z wysokiej półki, na zamówienie dla indywidualnych klientów. To była duża firma, która miała swoich projektantów, krojczych, a także szewców, a ja byłem jednym z nich. Naszymi klientami byli Mila Jovovich i Armani. Pracowałem tam kilka lat. Później z kilkoma kolegami założyliśmy własny zakład szewski
- Też robiliście buty dla indywidualnych klientów?
- Tak. Mieliśmy kilka prototypów, które wystawialiśmy w internecie i można było u nas zamówić dany model w swoim rozmiarze. Robiliśmy też takie na wzór znanych marek typu Louboutin. Nasza współpraca nie trwała jednak zbyt długo. Jak to w biznesie bywa, pokłóciliśmy się o to, kto pracuje więcej, i w końcu każdy poszedł w swoją stronę. Ja przyjechałem do Polski, a konkretnie do Oławy. To był rok 2019.
- Skąd taki wybór i decyzja?
- Pochodzę z Żytomierza. Jakiś czas temu do Polski wyjechał mój kolega, z którym cały czas utrzymywałem kontakty. Gdy opowiedziałem mu o swoich problemach, że nasz zakład się rozpadła, zaproponował, bym przyjechał do Oławy. On tu był od paru lat i pracował w jednej z firm w strefie ekonomicznej w Jelczu-Laskowicach. Zapytałem: - Ale co ja tam będę robił?, a on że popracuję w fabryce, zarobię trochę pieniędzy i wtedy będę się zastanawiał co dalej. I przyjechałem. Niedługo potem przyszedł Covid i sytuacja się zmieniła. Owszem, jakiś czas pracowałem w fabryce, ale dorywczo, a nie na stałe, więc na dwa miesiące wróciłem do domu. Gdy sytuacja się unormowała, fabryka znów zatrudniała na stałe, ponownie więc przyjechałem do Polski. Cały czas marzyłem jednak o tym, by pracować jako szewc. W pewnym momencie zacząłem dorabiać w jednym z oławskich zakładów szewskich, ale w ubiegłym roku okazało się, że zostanie zlikwidowany.
- Wtedy podjął pan decyzję, że założy własny?
- Nie od razu. Chwilę biłem się z myślami, ale w końcu uznałem, że mam już 41 lat, więc jak nie teraz, to kiedy? Szczerze mówiąc to od przyjazdu tutaj nosiłem się z takim zamiarem. Myślałem, że zaraz po przyjeździe otworzę zakład i gdy zarobię w nim 4-5 tys. zł miesięcznie to będzie dobrze i uda mi się z tego żyć. Okazało się, że gdyby nawet, to zdecydowanie za mało, by mieszkać i utrzymać zakład, więc... poszedłem do pracy w fabryce. Swój zakład otworzyłem dopiero w maju tego roku. Interes powoli się rozkręca i zobaczymy, jak będzie. Na razie koszty utrzymania są mniejsze i cały czas dorabiam w fabryce, ale musiałem spróbować, bo ta praca to moja pasja. Ja naprawdę lubię to robić, a największą radość sprawia mi naprawianie tego, co wydaje się niemożliwe do naprawienia.
- Co jest najtrudniejsze w pana pracy?
- Klienci (uśmiech). Wielu ludzi nie rozumie i nie docenia ręcznej pracy. Bywają tacy, którzy przychodzą i chcą coś na wczoraj, więc zdarza się, że robię coś od reki i proszę, żeby poczekali 15-20 minut. Zaczynam szyć i słyszę: - O, jakbym wiedziała, że pan to będzie szyć ręcznie, to poszłabym gdzie indziej, byłby szybciej i taniej. Wtedy zwykle tylko się uśmiecham, bo nie chcę tego nawet komentować. Ale są też tacy ludzie, którzy doceniają. Mam teraz stałą klientkę, która przyjeżdżają do mnie z sąsiedniego powiatu i przywozi różne rzeczy do naprawy. Gdy przyjechała pierwszy raz i poprosiła o naprawę torebki, powiedziałem, że to będzie kosztowało 45 zł. - Co pan mówi? - odpowiedziała. Przestraszyłem się, bo myślałem, że cena ją przeraziła, a ona: - Taka cena za ręczną robotę? Coś takiego kosztuje dwa razy tyle! Więc - jak widać - klienci są różni, na szczęście tych drugich, którzy doceniają ręczne szycie, jest coraz więcej.
- Łatwiej, lepiej się panu pracuje na swoim w Polsce czy w Ukrainie?
- Wiadomo, dom to dom. Tam ma rodziców i pewnie że chciałbym przy nich być. Tu jestem sam, ale sytuacja jest taka, a nie inna, więc nie ma co narzekać.
Napisz komentarz
Komentarze