- Za działalność społeczną, troskę o tradycje patriotyczne i kulturowe, które przyczyniają się do zachowania zasobów dziedzictwa Gminy Domaniów - czytamy na grawertonie, który wójt Dorota Sala oraz radni uroczyście wręczyli panu Kazimierzowi dzisiaj podczas sesji Rady Gminy, życząc mu pomyślności w imieniu swoim oraz mieszkańców.
Pomysłodawcą nadania tytułu zasłużonego jednemu z najstarszych mieszkańców gminy Domaniowa jest Joanna Węgłowska. Nie pochodzi z gminy Domaniów, wyszła tu za mąż, obecnie mieszka, pracuje i od lat jest zachwycona panem Kazimierzem - jego życzliwą postawą do ludzi, którzy tak samo jak ona zawsze ciepło się o nim wypowiadają, a on dla każdego ma czas, dobre słowo i chęci. - To naprawdę wyjątkowy człowiek, każde spotkanie z nim bardzo mnie wzrusza i chciałabym, żeby nie tylko dziś, ale zawsze o nim pamiętano, bo naprawdę bardzo na to zasługuje - mówi pani Joanna, uzasadniając pomysł na nadanie mu tytułu.
Tymczasem w złożonym przez nią wniosku czytamy:
- Kazimierz Dumański, lat 94, to niezwykle charakterystyczna i rozpoznawalna osoba dla społeczności Domaniowa jak i Gminy Domaniów. Niezwykle otwarty na ludzi, życzliwy, skromny człowiek. Od lat czynnie współuczestniczy w licznych imprezach związanych z historią jak i jubileuszami związanymi z Gminą Domaniów. Aktywnie działał w chórze "Jubilat" przez 47 lat. Należał też do Ochotniczej Straży Pożarnej w Domaniowie. Jako członek Związku Kombatantów Rzeczpospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych podarował Szkole Podstawowej im. Jana Pawła II w Domaniowie sztandar ZKRPiBWP - jest on prezentowany podczas większych uroczystości przez przedstawicieli szkoły. Jego jasny umysł i postawa wyjątkowo patriotyczna, historia życia związana z przybyciem na teren Gminy Domaniów, jest gotowym scenariuszem na książkę. Tak wiele wie i pamięta z tego, co tworzy naszą małą ojczyznę. Chętnie dzieląc się wspomnieniami przy każdej nadarzającej się okoliczności, związanej z ważnym i wyjątkowym wydarzeniem, pozwala to na łączność pokoleniową dla naszej społeczności mieszkańców Domaniowa jak i samej Gminy. Przy okazji obchodów 800-lecia Domaniowa wnioskuję w imieniu swoim jak i osób popierających wniosek o nadanie pierwszego w historii Gminy tytułu "Zasłużony dla Gminy Domaniów" - śmiem twierdzić, że Kazimierz Dumański jest jednym z nielicznym przesiedleńców i osobą, która pamięta dzieje naszych rodzin, dzieląc się z pokoleniami tą historią, dlatego ocalmy jego postawę i pamięć o nim od zapomnienia, nadając Mu zasłużenie w/w tytuł. Dziś odchodzi już pokolenie ludzi, którzy przeżyli wojnę i pamiętają jakże trudne czasy powojenne. Pierwsi polscy mieszkańcy Domaniowa to ludzie, którzy przybyli tu po II wojnie światowej. Jedni zostali przesiedleni z Kresów Wschodnich, inni przyjechali z różnych rejonów Polski w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Wśród nich jest dobrze nam znamy pan Kazimierz Dumański. Jakże ważne jest, aby dziś także młodsze pokolenie poznało tę postać i odpowiedziało sobie na pytanie: Dlaczego społeczność Domaniowa postanowiła uczcić tego człowieka? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, warto poznać historię życia tego człowieka, wartości, jakimi się zawsze kierował, dowiedzieć się, jak wygląda jego dzień dzisiejszy.
W otoczeniu radnych Gminy Domaniów - pan Kazimierz Dumański w środku
Do wniosku dołączono też tekst i opracowanie wspomnień autorstwa Cecylii Kopki.
Kazimierz Dumański urodził się na Kresach Wschodnich we wsi Usznia (powiat Złoczów, województwo lwowskie) 9 września 1930 r. Jego rodzice to Antonina z d. Halkiewicz i Paweł Domański. Kiedy Kazimierz przyszedł na świat, w metryce zapisano: Kazimierz Dumański, podczas gdy rodzina nosiła nazwisko Domański. Niestety, nie udało się zmienić dokumentów i tak zostało do dnia dzisiejszego (rodzice i rodzeństwo Kazimierza nosili nazwisko Domański). Nie wiadomo dokładnie, jak doszło do pomyłki. W Uszni Kazimierz chodził do szkoły, skończył tam 4 klasy. W czerwcu 1944 r., tuż po zakończeniu roku szkolnego, Niemcy zaczęli wywózkę Polaków na przymusowe roboty w głąb Niemiec. Mama Kazimierza, Antonina Domańska, spodziewała się, że syna mogą zabrać do niewoli. Bała się rozstania, przecież miał jechać w nieznane, a wojna wciąż trwała. Postanowiła zdobyć dla niego jakiekolwiek dokumenty, żeby nie zagubił się w zawierusze wojennej. Poszła do księdza Włodarczyka, proboszcza uszeńskiej parafii, z prośbą o wydanie wyciągu metryki urodzenia. W posklejanym i pożółkłym dokumencie, który do dziś pieczołowicie przechowuje Kazimierz, widnieje nazwisko: Dumański (data wydania dokumentu to 26 VI 1944 r.). 28 czerwca1944 r. Niemcy zabrali 14 letniego chłopca do pracy przymusowej i wywieźli go wraz z innymi mężczyznami do Niemiec. Do Uszni już nie wrócił...
Wszystkich zabranych do przymusowej pracy (około 50-60 Polaków) Niemcy wywieźli najpierw do Zamościa, do pracy na lotnisku. Po kilku dniach transport z jeńcami odjechał do miasta Oderberg. Przebywali tam tylko jeden dzień, bo kolejnego dnia wywieziono ich do Limanowej. Tu na targowicy kazali więźniom rozłożyć namioty i zbudować prowizoryczny obóz. Niektórzy Polacy korzystając z zamieszania od razu uciekli do swojej wsi. Na ucieczkę zdecydował się na przykład sąsiad Kazika z Uszni, Tadeusz Kłak, ale nie wziął go ze sobą. Po prostu bał się, że młody chłopiec nie podoła trudom bardzo niebezpiecznej akcji. Po rozłożeniu obozu wszystkich więźniów ustawiono na placu i wyczytując kolejne nazwiska sprawdzano stan obozu. Kiedy wyczytano Kazika, komendant przyjrzał mu się, zapytał, ile ma lat, po czym dyskretnie nakazał chłopakowi, żeby na kolejnej porannej zbiórce zgłosił się, gdy będą zgłaszali się chorzy jeńcy. W obozie zostali chorzy więźniowie i ci, którzy z różnych względów nie jechali do ciężkiej pracy w terenie. Komendant wezwał Kazika i wyznaczył mu pracę w magazynie, miał tam posprzątać i poukładać wszystko według szczegółowych instrukcji komendanta. Dodatkowo posprzątał też jego gabinet. Kiedy Kazik skończył pracę, komendant wysłał go po obiad, potem podzielił przyniesione jedzenie na dwie porcje. Kazał chłopakowi usiąść z nim przy jednym stole i zjeść. Kazimierz opowiada, że bardzo to przeżył, jego dusza "płakała", że musi z Niemcem siedzieć przy jednym stole. Myślał: "Co powiedziałaby moja mama, gdyby to zobaczyła... Ale byłem bardzo głodny...".
Kazimierz wspomina, że razem z nim w obozie byli dwaj starsi od niego mieszkańcy Uszni, byli to Adam Bałuczyński i Władysław Gołębiowski. Kiedy Niemcy zaczęli brać do niewoli mieszkańców z ich wioski, ludzie robili wszystko, żeby tego uniknąć. Obaj panowie owinęli sobie nogi (na wysokości łydki) liśćmi jakiejś rośliny, co spowodowało chorobę. Owinięte miejsce zaczynało czerwienieć, były obrzęki, a nawet porobiły się otwarte rany. Niestety, to nie pomogło i Niemcy zabrali ich do niewoli. Bałuczyński i Gołębiowski jako chorzy pozostawali w obozie (tak jak małoletni Kazik), podczas gdy pozostali więźniowie zabierani byli codziennie do ciężkiej pracy. Minęło około dwóch tygodni, gdy więźniowie dowiedzieli się, że wszystkich wezmą do ciężkiej pracy, dla chorych i starszych znajdą pracę "siedzącą". Obaj znajomi Kazika z Uszni postanowili uciekać, chcieli wrócić do swoich domów, do swoich rodzin. Oczywiście wzięli Kazika ze sobą, a wszystko, co mieli, spakowali do plecaka i rano zaraz po apelu rozpoczęli ucieczkę.
Niestety, pierwsze problemy zaczęły się niedaleko za obozem, tuż przy rzece. Wypatrzył ich Ukrainiec służący w niemieckim wojsku, zaczął ich legitymować, ale uciekinierzy przekupili go pieniędzmi, które mieli przy sobie. Dalsza ucieczka była trudna, bo chore, owrzodziałe nogi dawały się we znaki. Udało im się pierwszą noc spędzić w stodole u jakiegoś gospodarza. Rankiem powędrowali dalej, Kazimierz wspomina, że była to sobota. Kolejnego dnia, w niedzielę, około 15-20 kilometrów od Limanowej, zobaczyli mały dom, a przed nim siedzących gospodarzy. W trakcie rozmowy dowiedzieli się, że przed nimi w okolicach Krosna rozciąga się linia frontu, jest niebezpiecznie teraz tamtędy przechodzić. Gospodarz i jego żona okazali się dobrymi ludźmi, zaproponowali, aby uciekinierzy zostali u nich i pomagali w pracy w gospodarstwie i przy wypasie krów.
Kiedy zimą 1944/1945 front przeszedł dalej na zachód, uciekinierzy postanowili wracać do swoich, do Uszni. Trochę szli pieszo, czasami udawało im się podjechać jakimś transportem z "ruskimi" i tak dotarli do Przemyśla, gdzie okazało się, że jest nowa granica Polski. Chcąc przeczekać noc (rano chcieli udać się do jakiegoś urzędu, żeby zapytać co mają dalej robić) poszli na dworzec kolejowy i zasnęli. Zaczepił ich rosyjski żołnierz, zaczął ich legitymować, przeglądać ich "pakunki". Zabrał im wszystko, ubrania, buty, dopiero wtedy zostawił ich w spokoju. W urzędzie PUR (Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym) dowiedzieli się, że powrót do Uszni jest możliwy, ale najpierw trzeba podpisać zmianę obywatelstwa z polskiego na rosyjskie. Usznia już nie była po polskiej stronie granicy...
Po naradzie panowie postanowili, że niczego nie będą podpisywać. Chcieli przeczekać, aż dowiedzą się czegoś więcej, ale wokół było niebezpiecznie, wszędzie dużo rosyjskich żołnierzy, mieszkało dużo Ukraińców. Cóż było robić. Postanowili wrócić do gospodarzy w górach. Jednak Władek Gołębiowski podjął inną decyzję, chciał przedostać się do Uszni sam, a kolegów poinformuje, jaka jest sytuacja. Obiecał, że gdy wróci do ich wioski, opowie rodzinom Kazika i Adama o ich losie. Władek miał szczęście, udało mu się schować w starym składzie pociągów, przejechał granicę i wrócił do Uszni. Rodziny dowiedziały się, że Adam i Kazik żyją i są bezpieczni. Kazimierz i jego współtowarzysze niedoli mieszkali i ukrywali się u gospodarzy w górach w sumie rok i trzy tygodnie. Ta wieś nazywała się Kobyłczyna, gmina Ujanowice (leżała na trasie z Limanowej do Nowego Sącza).
Latem 1945 r. Władek napisał do Kazika i Adama list, z którego dowiedzieli się o przymusowych przesiedleniach z Uszni na zachód Polski. Potem dotarła do nich wiadomość, że ich rodziny wywożą w okolice Oławy. Jako pierwszy do Oławy pojechał Adam Bałuczyński, odnalazł swoją rodzinę i zamieszkał z nimi w Niwniku. Po jakimś czasie wrócił po młodszego kolegę, wiedział już, że rodzina Kazika zamieszkała w Domaniowie.
Po przyjeździe do Niwnika Kazik spotkał wielu swoich krewnych i sąsiadów, znajomych i przyjaciół, którzy byli teraz mieszkańcami tej wioski. Pierwsze swoje kroki skierował do kościoła w Niwniku, gdzie rzucił się na kolana i dziękował Bogu za szczęśliwe odnalezienie ludzi z Uszni. Ale bardzo chciał jechać dalej, do swoich...
Był wrzesień 1945 roku. W Domaniowie Kazika przywitała jego mama Antonina, która zamieszkała w jednym domu z Janem Halkiewiczem (bratem mamy) i jego rodziną. Ojciec Kazika, Paweł Domański, zmarł w wieku 42 lat na zapalenie płuc, jeszcze przed wojną, został pochowany w Uszni. Paweł i Antonina Domańscy mieli czworo dzieci. Kazik jako pierwszy szczęśliwie powrócił z niewoli i wojennej tułaczki. Po nim z robót wróciła siostra Kazika, Rozalia. Kolejny brat Władysław był 6 lat w wojsku rosyjskim, wrócił do rodziny (do żony i mamy) jesienią 1945 r. Z wojny wróciła też siostra Kazika, Emilia Graniczka z mężem. Wszyscy zamieszkali w Domaniowie.
Kazimierz opowiada, że Domaniów zrobił na nim wrażenie. Jako młody chłopiec wyjechał z Uszni, która była typową polską przedwojenną wsią, domy były drewniane, w większości kryte strzechą, drogi przez wioskę były polne, wyboiste, nie było chodników. A tutaj - piękny kościół, domy, olbrzymie stodoły, zabudowania gospodarcze - wszystko murowane, kryte dachówką, a przez wieś prowadziła brukowana droga. Z rodziną zamieszkali w domu, w którym potem mieszkał pan Adam Tymków.
W listopadzie 1948 r. Kazimierz wyjechał do Warszawy, by z I Brygadą Młodzieżową - Służba Polsce odgruzowywać stolicę. W 1950 r. Kazimierza powołano do służby wojskowej, służył w Lublinie, jego jednostka to II Brygada KBW (Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego).
Pierwszą swoją pracę Kazimierz podjął w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w Polwicy w 1953 r., gdzie pracował tam jako pomocnik mechanika. Potem pracował w Domaniowie, tutaj powstał GOM (Gminny Ośrodek Maszynowy). Kiedy Przekształcono zakład na POM (Państwowy Ośrodek Maszynowy) z siedzibą w Goszczynie, Kazik zajmował się naprawą maszyn rolniczych. Doskonalił swój warsztat pracy, w 1961 r. został czeladnikiem ślusarstwa ogólnego. Kolejne miejsce pracy to Kółko Rolnicze w Domaniowie, a następne MBM w Kończycach. W 1990 r. przeszedł na zasłużoną emeryturę.
W 1954 r. Kazimierz ożenił się z Adelą Gabryluk, zamieszkał z żoną u teściów, pod adresem Domaniów nr 60. Tutaj razem z żoną mieszkają do dziś. Państwo Adela i Kazimierz mają troje dzieci: Danutę - 1955 r., Czesława - 1959 r., mieli też syna, który zmarł po urodzeniu w 1958 r. Doczekali się 5 wnuków i 8 prawnuków.
Oprócz pracy zawodowej Kazik razem z żoną prowadzili gospodarstwo rolne, praca na nim wymagała wiele wysiłku i poświęcenia, tu spędzał każdą wolną chwilę. Dzięki jego ciężkiej pracy gospodarstwo zawsze było prowadzone wzorowo.
Kazimierz nie rezygnował z pracy na rzecz swojej miejscowości, dawało mu to wiele satysfakcji. Zawsze chętny do pomocy, angażował się zarówno w wydarzenia społeczne jak i parafialne. Należał do Ochotniczej Straży Pożarnej w Domaniowie. Na pamiątkowym zdjęciu z 1959 r. widać go stojącego na pierwszej warcie honorowej przy Grobie Pańskim w domaniowskim kościele w czasie Świąt Wielkanocnych (członkowie warty: Jan Kwiecień - rozprowadzający oraz Stefan Charków, Józef Wojciechowski, Kazimierz Dumański, Ludwik Marmulewicz).
Pan Kazimierz należał także do chóru "Jubilat", przez 47 lat występował z nim podczas wielu koncertów w Polsce, a także w Niemczech i w Ukrainie.
Będąc członkiem Związku Kombatantów Rzeczpospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych brał udział w licznych spotkaniach i uroczystościach, z dumą reprezentował Związek będąc członkiem asysty ich pocztu sztandarowego. Po latach pan Kazimierz postanowił sztandar ZKRPiBWP powierzyć pod opiekę społeczności uczniowskiej, teraz na różnych uroczystościach z dumą prezentują go uczniowie Szkoły Podstawowej w Domaniowie.
Pan Kazimierz we wrześniu 2024 r. skończył 94 lata. Kiedy opowiada o swoich przeżyciach, często się wzrusza, a jego opowieści można słuchać bez końca. Dziś może być dla nas wzorem człowieka prawego i szlachetnego, który godnie kroczy przez życie. Skromny, a nadzwyczajny - Kazimierz Dumański. Człowiek, który właściwie rozumie życie, szanuje każdego napotkanego człowieka, zawsze uśmiechnięty, chętny do rozmowy. Wszyscy go lubimy i poważamy.
Odbierając gratulacje i symboliczny grawerton pan Kazimierz - jak zawsze skromny i wzruszony - zapytał tylko "Dlaczego ja?".
Kazimierz Dumański podczas odsłaniania figurki Rycerza Domana
Napisz komentarz
Komentarze