- Miejsko-Gminne Centrum Kultury to pana dziecko. Dlaczego odchodzi pan ze stanowiska w momencie, gdy dojrzało i dobrze rokuje na przyszłość?
- Tak, to moje dziecko i zawsze będę miał do niego ogromny sentyment. Dzięki niemu, a głównie naszym produkcjom "Antygona w Nowym Jorku", "Jeździec burzy" czy krajowej premierze rock-opery "Krzyżacy" oraz festiwalowi teatralnemu "Melodrama", Jelcz-Laskowice zaczęło być postrzegane jako miasto kultury. Wielu znanych ludzi teatru dziwiło się, że w małym miasteczku występują narodowe akademie teatralne. Przy tak małym zatrudnieniu udało nam się stworzyć praktycznie od zera prężnie działającą jednostkę, z której usług korzysta kilkaset osób, a przy dużych imprezach nawet tysiące.
- Zmienia więc pan pracę, bo burmistrz Szczęśniak nie chce kontynuować festiwalu teatralnego?
- Po ostatnich wyborach samorządowych okazało się, że dotychczasowa działalność Centrum komuś się nie podoba, a nawet mocno przeszkadza.
- Komu i co przeszkadza? Przeciwnicy polityczni mówią, że wykorzystywał pan pracę w MGCK do lansowania swojej osoby i PiS-u. Teraz to się skończyło i nie będzie pan miał tej możliwości?
- Centrum zawsze lansowało przede wszystkim miasto i burmistrza, który tym miastem zarządza. Tak było w poprzednich kadencjach, tak jest i teraz. Nigdy nie miałem z tym problemu. To, że moja osoba pojawia się przy tych wszystkich okazjach, jest naturalne. Wypełniam obowiązki, jakie wymusza na mnie statut. To, że o naszych inicjatywach mówiło się dużo i dobrze, nie tylko w powiecie, świadczy o pracy, jaką wykonaliśmy razem z pracownikami i mieszkańcami. Za to im teraz bardzo serdecznie dziękuję. Proszę wybaczyć, ale to, że w swoich działaniach przy kultywowaniu pamięci historycznej opieraliśmy się na środowiskach patriotycznych, jest chwalebne i trudno z tego robić zarzut. Podobnie jak z tego, że doskonale współpracowaliśmy z parafiami, na czele z księdzem dziekanem Januszem Nowickim, któremu bardzo serdecznie dziękuję. Od wszystkich księży z naszego dekanatu spotkało nas wiele dobrego. Co do lansu, to i tak nigdy nawet nie zbliżylibyśmy się do serwilizmu, zaprezentowanego na plakatach, promujących otwarcie hali, gdzie były wprawdzie trzy błędy ortograficzne, ale zapraszał "Pan Burmistrz Bogdan Szczęśniak". Zabrakło jeszcze tylko "Wielce Szanowny", ale i tak było nieźle. Nigdy nie widziałem, żeby np. na święto Wrocławia zapraszał z plakatu "Pan Prezydent". Zaraz po wyborach, jako osoba kojarzona z byłym burmistrzem Kazimierzem Putyrą, zastanawiałem się, czy nie złożyć rezygnacji z funkcji dyrektora. Słuchając burmistrza, który przyjmując władzę zapowiadał, że będzie łączył i słuchał, a jego kadencja będzie zupełnie inna niż miniona, że będzie rozmawiał i negocjował - wydawało mi się, że współpraca może się ułożyć niezależnie od różnic politycznych, które nas dzielą. Od 10 lat jestem wierny swoim poglądom politycznym i nigdy tego nie ukrywałem. Szczęśniak jest z innej opcji politycznej. Przy działalności kulturalnej nasze poglądy nie powinny mieć jednak znaczenia.
- A mają?
- Nie liczyłem, że po wyborach PiS będzie koalicjantem burmistrza Szczęśniaka, ale byliśmy otwarci na współpracę. Rozmawialiśmy z radnymi o tym, że powinno się wspierać słuszne inicjatywy i współpracować, niezależnie od poglądów politycznych. Szybko jednak zobaczyłem, jak wygląda porozumienie ekipy Szczęśniaka, kiedy wyrzucono z prezydium rady Ireneusza Stachnię tylko dlatego, że jest z PIS. W poprzedniej kadencji Tadeusz Babski z PO cztery lata pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej i nikomu to nie przeszkadzało. Teraz, w imię porozumienia ponad podziałami, wyrzuca się radnego opozycyjnego z prezydium, chwilę po przejęciu władzy. Ten i inne ruchy utwierdziły mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia z najgorszym możliwym scenariuszem.
- Czy chodzi też o kontrolę, która - na zlecenie burmistrza - trwa od kilku miesięcy w M-GCK?
- Rzeczywiście, kontrole zaczęły się od pierwszych dni po wyborach i trwają do dziś. Nie są jednak problemem, bo zawsze byliśmy kontrolowani przez różne jednostki i mieliśmy niejeden audyt, ale gdy ktoś je robi permanentnie, widać, że nie służy to dobrej woli, tylko znalezieniu haków. Zwłaszcza, że mam mandat radnego, który chroni mnie przed zwolnieniem z pracy. Gdybym był bez ambicji i chciał być złośliwy, mógłbym zostać na stanowisku cztery lata. Robić tylko to, co jest w statucie, brać pensję i spokojnie się przyglądać prawdopodobnie postępującej degrengoladzie w ofercie kulturalnej naszego miasta.
- A może rezygnuje pan ze stanowiska, bo obawia się, że kontrola wykaże nieprawidłowości, które panu zaszkodzą?
- Proszę nie żartować. Nie miałem żadnych obaw, co do wyniku audytu. Byłoby śmieszne, gdybym z tego powodu rezygnował z pracy. Odchodząc z Centrum pozostawiam je z dodatnim wynikiem finansowym. Zlecanie kolejnych kontroli wyraźnie pokazuje brak zaufania i chęci współpracy. Burmistrz co innego mówi, a co innego robi. Do tego dochodzi jeszcze cięcie kosztów i sprowadzanie środków na kulturę do najniższego poziomu od początku istnienia Centrum.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
Ciąg dalszy rozmowy w najnowszym wydaniu "Powiatowej"
Napisz komentarz
Komentarze