Symboliczne pożegnanie
To miała być kolejna wyprawa, kolejny siedmiotysięcznik na liście szczytów zdobytych przez oławianina. Góry były jego wielką pasją i radością. Opowiadał nam o swoich wyprawach.
Tym razem był liderem pięcioosobowej ekipy. Znał zasady i granice, obowiązujące w świecie gór. Coś jednak zawiodło. Wbrew regułom zdecydował się na samotne zaatakowanie szczytu. Dlaczego? Przyjaciele i współtowarzysze wyprawy do dziś nie potrafią zrozumieć i odpowiedzieć na to pytanie, zwłaszcza że miał do kogo wracać. W domu czekała na niego żona z dwoma synami. Jeszcze więcej pytań bez odpowiedzi budzi nieudana akcja ratunkowa. Nadal nie wiadomo, dlaczego ekipa ratunkowa, która ponoć wyruszyła z bazy, by pomóc Waldkowi, nie dotarła do niego. Dlaczego umierający alpinista pozostał tylko w rękach księdza, członka wyprawy...
Ta wyprawa nie miała być ostatnia
Wiadomość o śmierci Waldka była dla jego bliskich wielkim ciosem, ale to dopiero początek piętrzących się problemów. Na pieniądze z ubezpieczenia nie było szans. Z ambasady w Kazachstanie przychodziły sprzeczne informacje na temat przebiegu zdarzeń. Okazało się, że ściągnięcie z góry ciała alpinisty wymaga zorganizowania bardzo kosztownej akcji, za którą rodzina musi zapłacić przed wyprawą przynajmniej 24 tys. euro. Nikt jednak nie dawał gwarancji, że zakończy się sukcesem. - Mimo to chcę zrobić wszystko, aby Waldek do nas wrócił i mam nadzieję, że po nagłośnieniu tej sprawy ktoś mi pomoże i doradzi, co robić w tej sytuacji i gdzie szukać pomocy - mówiła po wypadku Alina Graj, żona alpinisty. - Jeżeli nie uda się zgromadzić potrzebnej kwoty, pogodzę się z myślą, że Waldek tam zostanie. Owszem, mówił, że chce zostać w górach, ale to chyba były tylko żarty. To nie miała być jego ostatnia wyprawa...
W zgromadzeniu pieniędzy miał pomóc rodzinie Komitet im. Waldka „Diody” Graja, założony przez Alinę Graj. Do dziś nie udało się zebrać potrzebnej kwoty. Ale to nie jedyny problem. Nie wiadomo, czy ciało Waldka wciąż jest przypięte do liny asekuracyjnej na wysokości 7.000 m n.p.m. - Wiosną tego roku ambasada w Kazachstanie zaproponowała mi zorganizowanie wyprawy po ciało Waldemara - mówi żona miłośnika gór. - Miałam pokryć koszty wyprawy i zapłacić 8 tys. euro. Odmówiłam. Po pierwsze dlatego, że wyprawa miała wyruszyć przed sezonem wspinaczkowym, gdy nie było wiadomo, czy ciało Waldemara tam jeszcze jest. Poza tym na wyprawę miała iść ekipa, która już raz zawiodła. Pomoc obiecał mi Jacek Teler, znany polski himalaista. Polska ekipa, która tego lata wchodzi na szczyt Chan Tengri, ma sprawdzić, czy ciało Waldka jest na górze i zabezpieczyć je. Za rok pójdzie tam Teler i pochowa Waldka w lodowcu. Dzięki ludziom dobrej woli udało się zgromadzić na koncie komitetu 35 tysięcy złotych. Chcemy je wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem.
Ceremonia pogrzebowa
Waldek Graj pozostanie w górach, ale jego symboliczny grób będzie w Oławie. 22 sierpnia o godz. 15.00 odbędzie się na starym cmentarzu przy Zwierzynieckiej ceremonia pogrzebowa. W ten sposób pożegnają go bliscy, znajomi i przyjaciele, w pierwszą rocznicę śmierci.
Niektórzy jego przyjaciele twierdzą, że spełniło się ostatnie życzenie Waldka, inni mają do niego żal.
- ”Droga jest celem” - to ulubiony cytat Waldka - wspominał po śmierci Graja jego bliski kolega Ireneusz Kirkiewicz. - Ale góry wyzwalały tak silne emocje, że czasem o tym zapominał. Nigdy jednak nawet przez myśl mi nie przeszło, że nie wróci. Był ambitny. Lubił wyzwania. Z chęcią pomagał ludziom i pokonywał kolejne przeszkody. Góry były jego motorem napędowym. Przygotowując się do tej wyprawy, był bardzo podekscytowany. “Jest piękna” - powtarzał, oglądając zdjęcia Chan Tengri. Czasem rozmawialiśmy o śmierci. Mówił, że chciałby zostać w górach...
- Waldku, wybacz, że pytam, ale Twoja samotność na szczycie Chana poraziła mnie tak, że nie umiem cieszyć się z powrotu do domu. Jak to się w ogóle mogło stać? Dopadli mnie ludzie z pytaniami o Twoje umiejętności, doświadczenie, dokonania... Z tymi sobie poradzę. Ale na Boga, jak mam opowiedzieć Twoim synom o górach, które ich Tata kochał i które Go zabrały? - napisał na swoim blogu Jacek Teler.
Wioletta Kamińska
Napisz komentarz
Komentarze