14 kwietnia odebraliśmy telefon od mężczyzny, który twierdził, że na placu przed zabytkową stodołą leżą niebezpieczne dla zdrowia odpady. - Beczki po opryskach, strzykawki, materiały łatwopalne, plastikowe worki pełne śmieci - wymieniał jednym tchem. - Nikt nie potrafi sobie z tym poradzić. Wystarczy jedna iskra, niedopałek i dojdzie do tragedii, nie mogę dłużej patrzeć, jak maluchy bawią się wśród toksycznych oparów.
Zabawa wśród toksyn
Po rozmowie dostajemy esemesy ze zdjęciami. Trudno uwierzyć, że ludzie żyją w takim otoczeniu. Symbole na opakowaniach nie wymagają komentarza. Następnego dnia jedziemy zająć się sprawą. Mieszkańcy niepewnie wychodzą na podwórko, chcą pozostać anonimowi, ale chętnie udzielają informacji. Jak z rękawa sypią się oskarżenia.
- To jedyne miejsce w Oławie, gdzie wysypisko jest w centrum miasta, przed budynkiem, w którym mieszka kilka rodzin - mówi mieszkanka. - W pobliżu ma zakład mechanik samochodowy. Często przyjeżdżają tu ludzie z instytucji odpowiedzialnych za porządek w mieście. Nawet burmistrz był, żeby naprawiać samochód, ale jak widać, władzom nie przeszkadza niebezpieczne śmietnisko. - Tyle się mówi o ochronie środowiska - dodaje inna kobieta. - Jest coraz cieplej, spadnie deszcz, to świństwo paruje, a dzieci wdychają. Jak można było wyrazić zgodę na prowadzenie takiej działalności w pobliżu zabudowań?
Zezwolenie na otwarcie punktu skupu surowców wtórnych uzyskuje się w starostwie powiatowym, po złożeniu odpowiednio sformułowanego wniosku. Właściciel skupu otrzymał pozytywną decyzję w 2005 roku. Piotr Łuciw, naczelnik wydziału ochrony środowiska przyznał, że były wątpliwości przed wydaniem zgody.
- Nie każdy może prowadzić taką działalność - tłumaczy. - Zastanawialiśmy się, czy nie będzie kolizji związanej z użytkownikami budynku. Jednak wydaliśmy zgodę, bo przesądziły elementy pozytywne we wniosku. Nie budził żadnych wątpliwości, był kompletny, zawierał opis sposobu prowadzenia działalności, przygotowania technicznego, organizacji, wyraźnie określono miejsce magazynowania odpadów.
Ostatnią kontrolę przeprowadzono w 2007 roku. Wtedy wpłynęła do starostwa skarga na właściciela, który składował odpady poza swoim terenem. W protokole pokontrolnym zaznaczono, że śmieci są umieszczane poza magazynem, na terenie otwartym. Brakowało również odpowiednich tablic informacyjnych, które powinny być umieszczone w ciągu trzech miesięcy od rozpoczęcia działalności. Właściciela zobowiązano do uprzątnięcia terenu. Po krótkim czasie przeprowadzono rekontrolę.
- Wtedy nie stwierdzono już żadnych nieprawidłowości, bo miejsce posprzątano - mówi Piotr Łuciw. - Od tamtej pory nie było więcej skarg w tej sprawie...
Mieszkańcy mają pretensje, że nikt więcej nie interesował się tym miejscem. Uważają, że zalegające odpadki przyczyniły się do spotęgowania kłopotów zdrowotnych. - Jeżeli posiedzi się dłużej na podwórku, zaczyna wszystko swędzieć - denerwuje się kobieta. - Przez te toksyny miałam zapalenie skóry - dodaje inna. Z małej komórki wychodzi starszy mężczyzna, który nie godzi się na takie warunki i stanowczo wyraża swoją opinię.
- Swędzą mnie oczy i uszy - skarży się. - Tak nie można, to miejsce wygląda jak po wojnie.
W najgorszej sytuacji jest kobieta mająca piątkę dzieci, w tym półtoraroczną, ciężko chorą dziewczynkę. - Wystarczy, że mała pochodzi godzinę po podwórku i zaraz skarży się na ból głowy - mówi.
-To na pewno szkodzi. Dzieci muszą się gdzieś bawić, nie mogę ich zamknąć na klucz. Nie mam czasu, żeby chodzić na plac zabaw. Najmłodsi powinni mieć odpowiednie warunki do zabawy przed domem.
- Mają - dodaje ironicznie sąsiadka. - Byłam świadkiem jak kilkulatek wchodził do plastikowego worka, a później nie mógł się z niego wydostać.
Właściciel obiecuje
- Bezradność, bezsilność i strach - te określenia padały niemal w każdym zdaniu. Po kilkunastu minutach nerwowej rozmowy przyjechał właściciel zakładu, któremu mieszkańcy przedstawili swoje racje. Ktoś podał propozycję, żeby odpady przetransportować i wysypać przed dom przedsiębiorcy.
- Dobrze już, dobrze, zrobi się - deklarował właściciel. - Niedługo wszystko wywiozę...
- Nieprawda, słyszymy to już pół roku! - krzyczeli mieszkańcy.
Zapytaliśmy przedsiębiorcę, dlaczego tyle miesięcy trwa załatwianie tej sprawy. Mężczyzna tłumaczył się brakiem porozumienia z osobami współodpowiedzialnymi za wywiezienie śmieci.
- Nie stać mnie, żeby załatwić samochody i ekipę, która to posprząta, każdy się wykręca - mówi. - Ci, z którymi współpracowałem, obiecują, że zabiorą swoją część, ale nic z tego nie wychodzi...
Po chwili namysłu stwierdza, że tym razem na pewno dopilnuje uprzątnięcia podwórka. Prosi też, aby nie nagłaśniać sprawy w gazecie. - Zrobię wszystko, żeby uporać się z tym problemem - dodaje. - Skontaktuję się z zakładem utylizacji. Żałuję, że tak niezręcznie wyszło...
Nie wierzą...
Po trzech dniach przedsiębiorca zadzwonił do redakcji informując, że rozesłał faksy do firm przyjmujących niebezpieczne odpady, które zalegają na Małopolnej.
- Myślę, że w ciągu dwóch tygodni załatwimy sprawę - mówi zadowolony.
Mieszkańcy jednak wciąż nie wierzą. Twierdzą, że po naszej wizycie właściciel po prostu sukcesywnie chowa śmieci do magazynów, albo gdzieś wywozi.
Wydział Ochrony Środowiska Starostwa Powiatowego zapowiedział kontrolę.
- Nie ma mowy o nielegalnym usunięciu śmieci, bo trzeba okazać kartę przekazania odpadów na odpowiednie składowisko - tłumaczy Piotr Łuciw.
O sytuację na ulicy Małopolnej zapytaliśmy również w sanepidzie i straży miejskiej. Mieszkańcy twierdzili, że sanepid przeprowadzał tam kontrolę. Elżbieta Gwóźdź, zastępca powiatowego inspektora sanitarnego poinformowała, że nikt do tej pory nie zgłaszał nieprawidłowości i nie prosił o taką kontrolę. - Sprawdziłam wszystkie skargi, które trafiły do nas w ciągu pół roku, nie było tam wzmianki o skupie surowców wtórnych - tłumaczy. - Nie było również skarg telefonicznych.
Elżbieta Gwóźdź zapewniła, że w najbliższym czasie sprawdzi teren, na którym są składowane odpady.
Strażnicy miejscy też nie mieli zgłoszeń w tej sprawie.
Czy właściciel punktu skupu surowców wtórnych tym razem dotrzyma słowa? Sprawdzimy za dwa tygodnie.
Tekst i fot.: Agnieszka Herba
Napisz komentarz
Komentarze