Zapamiętała na przykład głuche lub anonimowe telefony. Jej rodzice mogli wtedy usłyszeć: - Masz dwie córki i obie mogą zostać zaje...ne!
- Ktoś nas zastraszał - mówiła świadek. - Czuliśmy się zastraszani, a policja nic nie robiła, gdy to zgłaszaliśmy. Albo przyjeżdżali trzy godziny po, a przecież widzieliśmy, jak w budce telefonicznej naprzeciw naszego domu ktoś stał. Zawsze było za późno.
Katarzyna opowiadała też o sytuacjach, które dodatkowo podkręcały atmosferę. 4 stycznia na przykład, gdy późno w nocy wracała do domu od koleżanki, zatrzymało się obok niej jasne audi z trójkę mężczyzn w środku i wywiązała się mniej więcej taka rozmowa:
- Gdzie tutaj są balety?
- Nie ma.
- Dlaczego?
- Bo tu był gwałt na dyskotece.
- Ty, a te dziewczyna była zaje...na czy żyła?
Katarzyna była tak przestraszona, że choć nie widziała dobrze twarzy, to zanotowała nawet numery rejestracyjne tego samochody.
- Koło tej sprawy cały czas była jakaś osoba, która robiła, aby to nigdy nie wyszło - zeznawała. - Cały czas. Wtedy wydawało się nam, że to musi być ktoś z policji. Babcia nawet mówiła, że robią wszystko, żeby nie zrobić nic i nie znaleźć nikogo
Według świadka za zabójstwo Małgorzaty musi odpowiadać ktoś miejscowy, bo nikt obcy nie wiedziałby, że od tyłu można wejść na podwórko, gdzie jest stodoła. Opowiadała o podejrzeniach, jakie padły wtedy na snów lokalnego biznesmena. Ale - jak teraz uważa - to pewnie dlatego, że to była bogata rodzina, a tylko oni mieli pieniądze, aby opłacić tuszowanie zbrodnie.
- Tę sprawę muszą przykrywać duże pieniądze, to słyszałam od ludzi - mówiła świadek. Wspominała też o zmowie milczenia, o której wtedy się wiele mówiło. Według świadka to wszystko wymyśliła sobie mama Małgosi, która przyjeżdżała na wieś, wypytywała, a ponieważ nikt jej nie potrafił wskazać sprawców, uznała, że musi być jakaś zmowa. - Ja nawet nie umiem sobie wyobrazić, co czują rodzice Małgosi, to było straszne - mówiła przed sądem Katarzyna - ale dla nas to też była trauma. Tymczasem jak przyjeżdżała do nas, to wszędzie paliła świeczki. A ja, gdy wychodziłam z domu, widziałam te palące się znicze, aż mnie ciarki przechodziły. I krzyż był naprzeciw domu. To wszystko powodowało strach. Potem tato zwrócił jej uwagę, że tam w stodole jest siano i może być pożar.
Przed sądem świadek przypomniała też sobie historię z policyjnym autem, które dzień po sylwestra z takim impetem wjechało na ich posesję, że zryli ziemię na podwórku: - Tata mówił im, że to nie jest tor prób. Na dodatek tu leży dziecko, matka obok płacze, należy się im szacunek, a oni sobie rajdy urządzają.
Napisz komentarz
Komentarze