O jakie śledztwo chodzi?
Żeby to zrozumieć, trzeba wrócić do początków sprawy miłoszyckiej, czyli do sylwestra z 1996 na 1997 rok i do Krzysztofa K. To ten uczestnik tamtej sylwestrowej imprezy, który wyprowadził Małgosię z dyskoteki i oddał w ręce Irka. Potem przyznał się do gwałtu, ale zaraz wszystko odwołał.
- Wtedy ja położyłem się na niej, odbyłem stosunek, ale niepełny - mówił Krzysztof K., by za chwilę dodać: "ja to wszystko sobie wymyśliłem. Nie mam z tą sprawą nic wspólnego." Podczas kolejnych zeznań nie bardzo potrafił wytłumaczyć, dlaczego wtedy się przyznał. Mówił tylko, że był pod presją przesłuchującego policjanta. - Za każdym razem, gdy ten policjant przesłuchiwał, to była masakra - mówił.
Krzysztof K. tuż po tamtym sylwestrze narysował też szkic, zaznaczając gdzie doszło do gwałtu i gdzie potem przeniesiono ciało - wszystko zgadzało się z ustaleniami śledczych, tylko nikt nie wie, skąd Krzysztof miał taką wiedzę. Biegły już 23 lata tamu uznał, że jego zeznania nie są wiarygodne, często mówi on to, co ktoś chciałby usłyszeć. Dlatego też nigdy nie usłyszał zarzutów.
Podczas śledztwa już nie przeciwko Tomaszowi Komendzie, a przeciwko Ireneuszowi M. i Norbertowi Basiurze Krzysztof K. przekonywał: - Przysięgam na moją mamę, na Boga, że nie mam nic wspólnego z tą sprawą...
Zeznaniom akurat tego świadka przysłuchiwał się wtedy biegły psychiatra, który miał wydać ponowną opinię co do wiarygodności jego zeznań. Nie czekając na tę opinię oskarżony Ireneusz M. złożył wniosek o podejrzenie popełnienia przestępstwa przez Krzysztofa K., mającego polegać na składaniu fałszywych zeznań. Prokurator Sobieski potwierdził, że taki wniosek przekazał do Prokuratury Wrocław Stare Miasto. Prokuratora niedawno umorzyła śledztwo w tej sprawie.
*
Żeby zrozumieć, jak zeznawał Krzysztof K. i dlaczego od początku budziło to takie kontrowersje, przytoczmy kawałek relacji z rozprawy.
Sąd: - Jak rozpoznał pan Tomasza Komendę jako Irka?
Krzysztof K.: - Ja go wtedy nie rozpoznałem.
- Ale wskazał pan, że to Irek.
- Nie wiem. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak wskazałem. Wtedy na sali sądowej widziałem Komendę pierwszy raz w życiu.
Gdy świadkowie mówili, że po tamtej sylwestrowej zbrodni ludzie wcale nie odwrócili się od Krzysztofa K., choć on sam tak twierdził, pełnomocnik mamy ofiary chciał wytłumaczyć tę rozbieżność.
- Ale tak jest - przekonywał Krzysztof. - Mam tylko żonę i dzieci, nie mam kolegów, nawet nie mam do kogo zadzwonić.
Pełnomocnik pytał też, skąd w jego zeznaniach pojawiło się wołanie Małgosi "mamo, mamo", skoro on tego nie słyszał, a z innych zeznań wiemy, że Małgosia faktycznie tak wołała.
- Nie wiem - odpowiadał Krzysztof K.
Obrońca Norberta Basiury zwróciła uwagę także na szczekanie psa, które pojawia się w zeznaniach Krzysztofa K. - podczas rozprawy świadek mówił, że nie wie, skąd to wiedział.
Ostro oceniał zeznania Krzysztofa K. ojciec Małgosi:
- Jeżeli Krzysztof K. nie zgwałcił i nie zamordował mojej Małgosi, to dlaczego jej nie pomógł? Czyżby kogoś się bał? Przecież wiedział, że Małgosia nie ma brata. Kilkadziesiąt osób widziało i wiedziało, co się działo pod stodołą. Może było tak, jak mówiła świadek, że tam było z 7 osób. Odchodzili i dochodzili. Zostali tylko najwytrwalsi bandyci. Państwo K. nam domu nie otworzyli wtedy, gdy szukaliśmy córki. Pukaliśmy do okien, a oni nic. Już zaczęła działać wioskowa solidarność. Dobrze wiedzieli, że trzeba milczeć, a parasol ochronny policyjno-prokuratorsko-biznesowy znowu zadziałał. Świadek Krzysztof K. mógł pomóc, ale nie pomógł, bo obcym się nie pomaga. Czy przyczynił się do zbrodni? Tak, przyczynił się, bo ją wyprowadził. Oskarżam go. Może nie jest bezpośrednio winny śmierci, ale pośrednio na pewno. Świadek nie jest wrakiem człowieka, jak niektórzy próbowali wmówić mojej rodzinie, tylko normalnym człowiekiem, ojcem rodziny, mam prawo go oskarżyć przed sądem. Jeśli sąd nie wyciągnie z tego, co mówię, żadnych wniosków, ja się z tym pogodzę. Może to był błąd młodego wieku, ale ja tego nie potrafię wymazać z serca, ponieważ to we mnie tkwi. Raz mówi tak, potem zmienia zdanie, ja już tego nie mam siły słuchać.
Podczas kolejnej rozprawy zeznawał kolega Krzysztofa K. Świadek mówił, co dawno temu opowiadał mu Krzysiek. Według jego relacji, jeszcze w styczniu 1997 roku nieustaleni policjanci, którzy przyjechali polonezem, mieli wywieźć Krzyśka do lasu, przyłożyć mu broń do skroni i grozić, że go odstrzelą, jeżeli opowie dokładnie, jak wyglądał Irek. Słowem, miał go nigdy nie rozpoznać. Tych opowieści nikt dotąd nie znał, nie ma ich w aktach sprawy.
I znów pojawia się problem wiarygodności Krzysztofa K.. Na tej samej rozprawie bowiem odczytano opinię biegłej psycholog, która przysłuchiwała się jego wcześniejszych zeznaniom, a potem go badała. Zgodnie z tą opinią świadka można sklasyfikować w dolnej granicy wiarygodności.
- Nie miałam wglądu w całość opinii, natomiast w sentencji uzasadnienia i we wnioskach końcowych znalazło się sformułowanie, że zeznania w większości nie spełniają psychologicznych kryteriów wiarygodności - mówiła wtedy obrońca Norberta Basiury mecenas Renata Kopczyk. - Z takiego uzasadnienia ciężko wysnuć jakiekolwiek wnioski, bo wciąż pojawiają się pytania. Czy można dać wiarę zeznaniom, które zostały złożone przez świadka, czy też nie można? I co to znaczy "w większości"? W której części zeznania spełniają te kryteria, a w której nie spełniają? Jest to o tyle istotne, że mamy do czynienia z kluczowym świadkiem dla tej sprawy.
Gdy biegła, oceniająca wiarygodność Krzysztofa K., stanęła przed sądem, podtrzymała swoją opinię co do tego, że jego zeznania w dużej mierze są niewiarygodne. Obrońcy chcieli wiedzieć konkretnie, które fragmenty zeznań są wiarygodne, a które nie.
- Te, które nie zmieniają się od 1997 roku - odpowiadała biegła. - Trudno uznać, że wtedy kłamie. Te zeznania, które były spontaniczne, były wiarygodne. Trudno kwestionować fakt, że świadek wyszedł z Małgorzatą K. Do tego momentu jego zeznania są spójne, do momentu spotkania z Irkiem, wydają się być spójne mimo upływu lat. Nie jest jednak rolą biegłego psychologa ocena, które fragmenty zeznań, są wiarygodne, a które nie. On ocenia co do zasady, czy ktoś zeznaje w sposób wiarygodny, czy nie.
Oskarżony Ireneusz M. chciał wiedzieć, jak rozumieć to, że Krzysztof K. najpierw przyznał się, że uprawiał seks z Małgosią, a potem wycofał się z tego.
- Świadek tego nie zeznawał z moim udziałem, więc tego nie mogę analizować - odpowiedziała biegła. - Moja opinia dotyczy tylko tego, co padło na sali. Zmiana zeznań jest zapisana w opinii. Z jakiego powodu ta zmiana następuje - trudno mi ocenić. Nie mogę dziś ocenić, czy zmiana zeznań została wymuszona. Nie mam takich danych, aby to wiarygodnie zbadać.
- Czy wiarygodny jest rysopis Irka podawany przez Krzysztof K.?
- Pytanie zmierza, czy dobrze zapamiętał tę twarz - mówiła biegła. - Świadek K. nie jest upośledzony umysłowo, ma zdolność zapamiętywania i odtwarzania zdarzeń.
- Czy może to wskazywać na ukrywanie kogoś?
- Taka ocena wykracza poza zakres moich kompetencji jako biegłej.
Napisz komentarz
Komentarze