Zawody odbywały w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich, który co roku jest organizowany w Lądku-Zdroju i jego okolicach. Sportowcy mogą rywalizować na różnych dystansach z czego najdłuższy - Bieg 7 Szczytów - ma aż 240 kilometrów! Najwyższy punkt na trasie to 1423 metrów nad poziomem morza, a najniższy 261 metrów n.p.m. To oznacza różnicę wysokości sięgającą 1164 metrów. Biegacze wystartowali 13 lipca o godz. 18.00 i musieli się zmieścić w limicie czasowym 52 godziny. Czas Piotra Janczyka to 51 godzin 46 minut 55 sekund.
***
- Pamiętasz moment, w którym sport pojawił się w twoim życiu?
- Tak naprawdę rodzice go we mnie zaszczepili w bardzo młodym wieku. Najpierw było taekwondo, a potem w dorosłym życiu zacząłem chodzić na siłownię i dołożyłem do tego bieganie. Sport zawsze był częścią mnie, to się nigdy nie zmieniło. Jeśli chodzi o bieganie, to na początku stawiałem na krótsze dystanse - 5-10 kilometrów. Potem przebiegłem maraton, ciągle było mi mało, więc wpadły dwie "setki", no i w tym roku w końcu to 240 km.
- Maraton, czyli 42,195 km, to często ten ostatni cel biegacza, który zaczyna od krótszych dystansów, by w końcu zaliczyć ten koronny. Dla ciebie to był w zasadzie początek... Czułeś, że jesteś długodystansowcem?
- To nawet nie o to chodzi. Po prostu bardzo lubię przez cały czas podnosić sobie poprzeczkę. Nigdy nie zakładałem, że cel, który sobie w danym momencie obrałem, będzie tym ostatecznym. Pierwsze podejście do Biegu 7 Szczytów (240 km) miałem dwa lata temu, ale po 32 kilometrach zszedłem z trasy. Wszystko, co mogło się wtedy nie udać, wtedy się nie udało.
- Opowiedz o tej pierwszej próbie. Dlaczego nie wyszło?
- Zabrakło doświadczenia i dobrego przygotowania. Szczerze mówiąc nie wziąłem ze sobą jedzenia. Byłem przekonany, że organizator je zapewnia, a okazało się, że na pierwszych dwóch punktach kontrolnych nie. Miałem ze sobą paczkę cukierków "nim2", więc to trochę za mało. Do tego to nie był najłatwiejszy czas w moim życiu. Żona była w ciąży, nie do końca chciała, żebym jechał, ja ostatecznie spróbowałem, ale szybko się wycofałem.
- Czyli to nie było tak, że po 32 kilometrach nie miałeś siły na więcej?
- Nie, po prostu czułem, że lepiej odpuścić na wczesnym etapie, przygotować się lepiej, wrócić jeszcze raz i wtedy dać z siebie wszystko, by cel zrealizować.
- Wiedziałeś, że wrócisz?
- Tak, zdecydowanie. Już jadąc do domu myślałem o ponownych przygotowaniach do tej imprezy. Przebiegnięcie 240 kilometrów w Biegu 7 Szczytów stało się dla mnie sprawą osobistą. Nagłośniłem to w mediach społecznościowych, sporo osób wiedziało, że próbuję, traktowałem to ambicjonalnie, porażka nie wchodziła w grę. Nie było innej opcji, musiałem wrócić i to w końcu zrobić.
- Jak się przygotować do takiego wyzwania? Mówimy o 240 kilometrach w górach, z licznymi przewyższeniami, w nieprzewidywalnych warunkach atmosferycznych.
- Główne przygotowania trwały przez cztery miesiące, z czego ostatnie dwa były nieco słabsze, ze względu na sprawy osobiste. Każdego dnia starałem się coś robić. W domu mam ciężary, do tego dokładałem cardio i ciągłe bieganie. Pracuję na nockach, więc mam ten komfort, że mogę biegać po pracy. Nad ranem jest trochę chłodniej, a co za tym idzie - przyjemniej. Tryb życia sprawia, że organizm jest też przyzwyczajony do wysiłku o nietypowych godzinach, co także przydało się podczas zawodów.
- Jakie dystanse pokonywałeś podczas treningów?
- Przeważnie 10-15 kilometrów. Założyłem sobie, że jednego miesiąca biegam 10, potem drugiego 15, a trzeciego np. 20. Poza tym w marcu przebiegłem na zawodach 100 kilometrów, więc mogę powiedzieć, że organizm był przyzwyczajony do dużego wysiłku.
- Próbuję zrozumieć ten mechanizm. Na treningu przebiegasz maksymalnie około 20 kilometrów, a potem idziesz na zawody i w głowie musisz sobie ułożyć, że dziś dasz radę 100 czy nawet 240 km...
- Jest klapka, która w takich sytuacjach się przestawia. Odcinam się wtedy od wszystkiego, w głowie mam tylko cel i nie myślę o niczym innym. Zaliczona wcześniej "setka" była potwierdzeniem, że mogę biegać na bardzo długich dystansach. Wiedziałem, że dam radę, jeśli będę dobrze przygotowany.
- Zarówno 100, jak i 240 to skrajny wysiłek, zdecydowanie nie dla wszystkich.
- Faktycznie jest duża różnica między przebiegnięciem 100 i 240 kilometrów. "Setka Komandosa" to impreza w wojskowym klimacie. 40 kilometrów biegnie się w umundurowaniu, w butach taktycznych, a dodatkowo 20 km jest z obciążonym plecakiem. Podczas Biegu 7 Szczytów są za to przewyższenia, więc trudno te eventy porównywać.
- Jak ważne jest przygotowanie siłowe?
- Bardzo. Wszelki trening wzmacniający nogi się przydaje. W ostatnich miesiącach wykonałem całe mnóstwo przysiadów.
- Nie mieszkasz w górach, a to był bieg górski. Jak przygotować organizm do przewyższeń, których na treningach nie było zbyt wiele.
- Moim zdaniem kluczowe jest jednak przygotowanie mentalne. Oglądałem wiele relacji z tej imprezy, chciałem wiedzieć jak najwięcej, by nie dać się zaskoczyć. Do 32 kilometra znałem trasę, bo tyle przebiegłem przy pierwszej próbie i wydaje mi się, że w mojej głowie najważniejsze było przekroczenie tego dystansu. Potem, wbrew pozorom, poszło łatwiej. Nie ukrywam, że to pierwsze niepowodzenie cały czas we mnie siedziało.
- W mediach społecznościowych przed biegiem napisałeś, że jesteś dobrze przygotowany, ale wystartujesz bez supportu. Co to oznacza w praktyce?
- To znaczy, że byłem sam. Przeważnie na takie biegi zabiera się kogoś, kto nam towarzyszy. Na całej trasie porozstawiane są punkty żywieniowe i tam można skorzystać z pomocy osób trzecich. Krótko mówiąc ktoś może czekać z przekąskami, podać zupę czy opatrzeć nogi, o które trzeba bardzo dbać. Ja takiej osoby nie miałem, więc pojechałem sam. Ciężko jest kogoś wyrwać z życia codziennego na trzy dni. Nie mówimy tu w końcu o zawodach, które trwają kilka godzin...
- Byłeś więc zdany sam na siebie, czyli wszystko, co potrzebowałeś, musiałeś mieć w plecaku. Co tam włożyłeś?
- Dwulitrowy bukłak na wodę, powerbanka, apteczkę, kurtkę przeciwdeszczową, folię NRC, szoty energetyczne, jedzenie.
- Tym razem nie zapomniałeś o przekąskach.
- Nie, ale za dużo też nie mogłem wziąć ze sobą, żeby plecak nie stał się zbyt dużym ciężarem. I tak ważył 8 kilogramów... Na pewno w przyszłym roku będę już wiedział czego nie brać. Ukończenie całego dystansu pozwoliło mi znaleźć odpowiedź na pytanie, co się przydało, a co nie. Nie przydała się apteczka, choć ją oczywiście mieć trzeba. Bukłak można wziąć nieco mniejszy, bo nie brakuje miejsc, w których wodę da się uzupełnić. Za mało wziąłem za to skarpetek. Pierwsze musiałem zmienić już po 9 kilometrach, bo nogi mocno się zaparzały. To są takie kwestie, o których nie da się pomyśleć, nie mając tego doświadczenia, które już teraz mam. Do tego dochodzi fakt, że podczas takich biegów nigdy nie można przewidzieć wszystkiego, co się wydarzy. Na pewno nie w stu procentach.
- Dużo rolę zapewne odgrywają też warunki atmosferyczne.
- W tym roku było bardzo dużo słońca. Przez dwa dni grzało po trzydzieści stopni, co wszyscy zawodnicy mocno odczuwali.
- O czym myślałeś przed samym startem?
- Żeby to już się zaczęło! Oczekiwanie jest najgorsze. Przyjechałem, odebrałem pakiet, rozbiłem namiot, próbowałem zmrużyć oko, ale nie byłem w stanie. Start był o 18.00 w czwartek, skończyłem w sobotę przed 22.00. Najpierw chciałem przebić tę granicę 32 kilometrów, więc cały czas o tym myślałem, choć oczywiście nie brałem pod uwagę scenariusza, że to mogłoby się nie udać.
- Znów ogłosiłeś na Facebooku, że biegniesz. Element dodatkowej presji?
- Zdecydowanie. Lubię funkcjonować pod presją, ona mnie nakręca do działania. Jakby tym razem znów się nie udało, to i tak wróciłbym za rok.
- Na 130 kilometrze zastanawiałeś się czy nie zakończyć biegu. Dopadł cię kryzys?
- To był nie tyle kryzys, co pokusa, żeby wziąć nagrodę pocieszenia. Jedna z tras Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich, to Super Trail, który kończy się właśnie po 130 kilometrach. Wiedziałem więc, że wstydu by nie było, gdybym w tym momencie zdecydował się tę przygodę zakończyć, ale przeanalizowałem to szybko i byłem przekonany, że miałbym do siebie duże pretensje, gdybym odpuścił. Oczywiście dostałbym medal, ale za ukończenie Super Traila, a mój cel przecież był inny. Wiem, że obiektywnie to byłby sukces, ale nie mógłbym sobie w lustro spojrzeć, bo inne miałem założenia.
- Czyli to nie był kryzys fizyczny lub psychiczny, tylko bardziej pokusa, by zakończyć z - co by nie mówić - również wielkim osiągnięciem.
- Tak, zwłaszcza że widziałem, jak wiele osób cieszy się, że skończyło. Nie byłem też pewny tego, co dalej na mnie czeka. Na punkcie kontrolnym od innych biegaczy słyszałem, że nie jest zbyt kolorowo, bo zaczynają się bardzo długie i trudne odcinki. To wszystko powodowało różne myśli, ale cieszę się, że posłuchałem siebie i nie odpuściłem...
*
Cała rozmowa w Gazecie Powiatowej - do kupienia na terenie powiatu oławskiego lub TU
Napisz komentarz
Komentarze