Państwo Mąkowscy przenieśli się więc do Oławy, gdzie najpierw zamieszkali w dużym domu na rogu Zielnej i Dzierżonia - to tzw. piąta dzielnica. Józef podjął wtedy pracę jako ślusarz w nieodległych Wrocławskich Zakładach Ceramiki Czerwonej - Cegielnia Sylikatowa OŁAWA-PORT, a w także w Zakładach Przetwórczych "Strzybnica" na Śląsku. Jednocześnie na ulicy Chrobrego, w miejscu dzisiejszego "Kwadraciaka", urządzał kuźnię z prawdziwego zdarzenia.
Józef Mąkowski z synami przed domem na roku ulic Dzierżonia i Zielnej, fot. arch. rodzinne
- Założyłem sobie warsztat, a roboty było bardzo dużo, kuło się konie, a wtenczas wszystko konne było, narzędzia rolnicze też - mówi w filmie, jaki Ryszard Bójko zrealizował w 1985 roku na potrzeby słynnego turnieju telewizyjnego Oława-Szczecinek. - A że nie było wtenczas rzemieślników, więc to wszystko uruchomiłem i obrabiałem, żeby było na chleb. Kiedyś to trzeba było sobie samemu narzędzia zrobić. Wiertło, świder, przecinaki, to wszystko były narzędzia robione, bo nie było sklepów z nimi. Żona mi wtedy pomagała. Trzymała dziecko na ręce, a że miałem miech, to ona dmuchała nim w ogień, a ja, panie, robiłem.
Gdy były grube bryły węgla, Helena młotkiem je drobiła, żeby się lepiej palił. Wysypywała popiół, śniadanie mu robiła do pracy. Dbała o niego.
Kuźnia na Chrobrej była miejscem otwartym, bez ogrodzenia, każdy mógł tam zajrzeć, podejrzeć pracę kowala. Dla dzieci z podwórka to była spora atrakcja. Już od rana wszyscy słyszeli metaliczny dźwięk uderzeń młota o kowadło. - To była kolorowa postać naszego podwórka - wspomina dziś pani Barbara, wtedy kilkunastoletnia dziewczynka. - Robił na nas wrażenie atlety, a to wiązało się dla nas z cyrkiem. Kowal był mocarzem. Silny, postawny, muskularny.
Mąkowski (z prawej) przy pracy w swojej kuźni jeszcze na ulicy Chrobrego, fot. arch. rodzinne
Trudno się dziwić, że wzbudzał zainteresowane swoim wyglądem. Przystojny, muskularny mężczyzna, który w lecie przeważnie tors miał odkryty, przesłonięty jedynie skórzanym fartuchem. Wtedy to nie był częsty widok. Przy pewnej dozie wyobraźni można w nim było zobaczyć nawet mitycznego Hefajstosa wykuwającego pioruny dla Zeusa.
- To był w jakimś sensie pokaz, w którym mogliśmy jako dzieci uczestniczyć - wspomina Barbara. - To nie było tak, że podkuł konia i już. To się odbywało z jakimś namaszczeniem. Jak konie wprowadzali, to był rodzaj widowiska, którego bohaterem był kowal. Często zwracał się wprost do nas, dzieciaków, a mówił głośno, teatralnie, pokazywał i wyjaśniał, co robi. Dla mnie to był spektakl. Poza pracą kowala Mąkowski był uczynny, rowery nam naprawiał. Gdy coś nie działało, po prostu się do niego szło, bez skrępowania. Brał wtedy swój wielki młot i naprawiał. Czuliśmy żar tego rozpalonego ogniska, które było dla nas „wiecznym” ogniem, bo palił się stale.
Janina Łuczkowska, która mieszkała wtedy na tym samym podwórku, gdzie stała kuźnia, wspomina, że kowal to był bardzo pracowity człowiek, a pomagali mu żona i synowie: - Zaglądaliśmy często do kuźni, gdzie miał swoje kowadło. Pozwalał czasem wciąć do ręki młot i parę razy nawet uderzałam w taką rozgrzaną do czerwoności podkowę.
Pani Janina przypomina sobie, że wtedy do Mąkowskiego przyjeżdżały też tabory cygańskie ze swoimi końmi do podkucia. On je brał do siebie, a oni na wykonanie roboty czekali przy ul. Chrobrego. Niektórzy wspominają, że akurat wtedy trzeba było zwracać baczniejszą uwagę na swoje świnie czy kury, które wtedy hodowano niemal na każdym podwórku.
1968 rok - Józef podkuwa konie w kuźni przy ul. Chrobrego, fot. arch. rodzinne
Nagle ten świat trzeba było zlikwidować. Szło nowe. Gdy Oława się rozrastała, zapadła decyzja o budowie nowoczesnego osiedla Chrobrego. Ludzi ze starych poniemieckich domów trzeba było wysiedlić, dużą cześć budynków wyburzyć.
- Gdy likwidowali domy przy Chrobrego, przenosili też zakłady rzemieślnicze - opowiada Marek Mąkowski, syn Józefa. - Na przykład zakład pana Kota przenieśli na Opolską koło CPN, a tatę na Cichą. Był też pan, który siatki robił. I jego wysiedlili. Wszystkich.
Józef wystarał się o dom przy cmentarzu żydowskim, który przetrwał wojnę w nienaruszonym stanie - zachowało się około 40 macew. Wszyscy uznali, że to dobre miejsce, bo z boku, a kuźnia zawsze się przyda. Nikt wtedy nie przejmował się tym, że dawniej budynek był domem przedpogrzebowym, z którego wynoszono ciała na cmentarz. Ponieważ nekropolię wpisano do rejestru zabytków dopiero w 1977 roku, nikt się nie ujął za zabytkiem. Miasto więc w 1970 roku dom Józefowi sprzedało. Nawet wojewódzki konserwator zabytków nie widział w tym nic złego i napisał, że "zabudowania są użytkowane w sposób prawidłowy".
Ponieważ kowal zawsze lubił przyrodę, zieleń, zaraz po sprowadzeniu się na nowe miejsce dwie brzozy na podwórzu zasadził. Dziś już ich nie ma.
Najwyraźniej lubił też pieczątki, bo zaraz zrobił sobie nową z innym nazwiskiem niż poprzednio (będzie jeszcze o tym) i z napisem
ZAKŁAD
KOWALSKO-ŚLUSARSKI
mistrz Józef Muńkowski
w Oławie, ul.Cicha nr 9
Józef i Helena mieli trzech synów. Najstarszy był Stanisław. Mieszkał na Chrobrego, ale często przychodził na Cichą do ojca i organizował sobie czas koło kuźni. Gdy poszedł na rentę w latach 80. - jak opowiadał mi jego brat Marek - zaopiekował się boiskiem, które urządzono pod Górką Kowala. Któregoś razu dwóch motocyklistów wjechało na murawę. Bał się, że ją zniszczą, zbiegł na dół i zaczął ich wyganiać. Wkurzyli się i motorami na niego najeżdżali, żeby postraszyć. Nie wiedzieli, że sercowy był. Dostał zawału i zmarł. Oni uciekli. Potem na plakatach o kolejnych meczach ktoś pisał, że to Górka Kowala, a boisko im. Stanisława Mąkowskiego.
Z żoną Heleną, fot. arch. rodzinne
1975 rok, w pochodzie pierwszomajowym - z tymi włosami nie da się go nie zauważyć, fot. arch. rodzinne
- Pierwszy raz słyszę - Edward Szklarczyk, ówczesny prezes klubu „Naprzód Oława”, zaprzecza, aby na plakatach ktokolwiek nazywał boisko imieniem Mąkowskiego. - I na pewno nie opiekował się boiskiem.
Średni syn to Eugeniusz. Lubił sobie wypić parę piw, a kiedyś wypity wyjechał rowerem wprost pod tira. Kierowca nawet nie zauważył, że pod kołami ktoś zginął.
Marek, najmłodszy, wyjechał do Czechosłowacji, gdzie pracował w Mlada Boleslav przy produkcji skody. Potem trafił do Niemiec - został konserwatorem w wielkim młynie. Do Polski wrócił około 2005 roku. Teraz jest złotą rączką w hotelu Olavian. Zdolności manualne ma po ojcu. - Jak byłem w wojsku, to półtora roku pracowałem w pracowni plastycznej Śląskiego Okręgu Wojskowego, gdzie robiliśmy artystyczne rzeczy, halabardy, szable, miecze, generalnie metaloplastykę - mówi.
Urodził się jako Józef Mąkowski, ale akt zgonu potwierdza śmierć Józefa Muńkowskiego, jakby tamten pierwszy wciąż żył. Być może właśnie dlatego rodzina zdecydowała, że na nagrobku będzie jednak Mąkowski. Ale to z Muńkowskim rozmawiała w 1992 roku Bogusia Notz i tak zapisała nazwisko. Takie też nazwisko najczęściej widnieje na szeregu legitymacji, dyplomów, umów czy pozwoleń. Są też wersje dokumentów, w których nosi nazwisko Makowski albo Munkowski, gdy w maszynie do pisania brakło ogonka. To jak było naprawdę?
Przed kuźnią na Górce Kowala - z prawej Józef Mąkowski, fot. arch. rodzinne
Nie wiemy, bo wersje są dwie. O jednej mówi Marek Mąkowski - syn Józefa:
- To było tak. Ojciec bardzo chciał odwiedzić brata w Stanisławowie, który za czasów komunistycznych należał do Związku Radzieckiego, czyli ZSRR. Wtedy trzeba było specjalnie za każdym razem wyrabiać sobie paszport. Ponieważ urzędnicy zapisujący nazwisko w alfabecie rosyjskim nie bardzo wiedzieli, jak zapisać "ą", musiał je w swoim nazwisku przemienić, boby go nie wypuścili. Po tarapatach przemienili więc mu je na Muńkowski i granicę przejechał. Gdy wrócił do Polski, to mówili mu, aby wrócił też do właściwego nazwiska. Uznał jednak, że będzie przy tym zbyt wiele załatwiania, więc został przy tamtym.
Drugą wersję opowiedział gazecie sam Józef Mąkowski: - Moi synowie nazywają się tak, jak mój ociec - Mąkowski, ja zostałem przy nazwisku, które przyjąłem w Armii Krajowej - Muńkowski. Dlaczego? Bo dużo papierów trzeba by zmieniać.
- Nigdy nie było żadnych problemów z tym, że mamy inne nazwisko niż ojciec - przekonuje Marek Mąkowski. - Nie było zamieszania.
W papierach jednak jest bałagan. Przeglądając dokumenty pozostałe po Józefie znalazłem co najmniej cztery wersje pisowni jego nazwiska.
- Ja też miałam problemy, gdy przepisywałam dom na siebie, bo dla urzędu to była całkiem obca osoba, więc trzeba było tłumaczyć - mówi Magdalena Mąkowska, wnuczka Józefa.
Napisz komentarz
Komentarze