Trzy lata później
Troska
Jest rok 2019, telefon milczy. Prawie dorosły już chłopiec ma za sobą wszystkie procedury, które musi przejść pacjent przed przeszczepem serca. Torba z rzeczami stoi spakowana w jego pokoju. Trzeba być gotowym, bo dawca może się pojawić w każdej chwili.
Trwają wakacje, Szymon jest słaby jak nigdy. Eksperymentalne leczenie dało mu trochę czasu. W ostatnich miesiącach żyje jednak jak na tykającej bombie. Już nigdzie nie wychodzi, nie jest w stanie sam zawiązać buta, kłopot sprawiają mu najprostsze czynności. Marta boi się pójść na pocztę, oddaloną o dwieście metrów od jej mieszkania. Jeśli już musi, przykłada telefon do ucha, a syn cały czas do niej mówi.
W ciągu kilku tygodni wiele razy go reanimuje. Nie zliczy, jak często jego serce zatrzymuje się na kilka sekund. Już nie tylko wie, ale też widzi, że może go stracić w każdej chwili.
Nowa nadzieja
Ostatni dzień sierpnia. Szymon publikuje na swoim profilu na Facebooku dwa zdjęcia. Na pierwszym jest kardiochirurg dr Zbigniew Religa, odpoczywający po udanym przeszczepie serca w 1985 roku. Na drugim jego pacjent - wciąż żyjący trzydzieści lat później.
- Też o tym marzę. Mam dużo do zrobienia, więc te trzydzieści latek więcej by mi się przydało. Historia tego pana rodzi nową nadzieję.
Szok
Wrzesień. Piątek trzynastego. Tego dnia Marcie nie chce się nic. Odpuszcza domowe obowiązki i idzie się zdrzemnąć. Z płytkiego snu wybudza ją sygnał domofonu.
- Policja, proszę nas wpuścić do klatki.
Naciska guzik, słyszy charakterystyczny dźwięk i wraca do łóżka. Chwilę później wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w niebieskim mundurze uderza pięścią w jej drzwi. Zrywa się ponownie, otwiera, a on pyta o syna.
- To musi być jakaś pomyłka, zbieżność nazwisk. Faktycznie mieszka tu Szymon Konieczny, ale to jest chory chłopiec, który nie wychodzi z domu, więc na pewno niczego nie przeskrobał.
- Ale wy przecież czekacie na serce!
Nagle świat staje w miejscu. Marta już wie, że nie usłyszała telefonu, który wcześniej podłączyła do ładowania. Lekarze ze Śląskiego Centrum Chorób Serca nie mogli się dodzwonić, więc poprosili o pomoc policję. Nie musieli tego robić, ale wtedy serce trafiłoby do kogoś innego.
Budzi się syn. Gdy słyszy rozmowę mamy z policjantem, mdleje. Musi go ocucić. Odzyskuje przytomność i mają cztery godziny, by dojechać do Zabrza. Choć czekali na ten moment wiele lat, nie potrafią się pozbierać. Pomaga funkcjonariusz.
To już czas, trzeba jechać.
Rozpacz
Docierają na miejsce. Po kilku godzinach przygotowań, Szymon wjeżdża na blok. Być może widzą się właśnie po raz ostatni. Oboje płaczą. Szymon łapię mamę za rękę, a potem ją przytula.
- Nie płacz, ja wrócę. Po drugiej stronie bez ciebie nie wytrzymam. Ty po prostu na mnie czekaj, a ja wrócę.
6.00, przeszczep się rozpoczyna. Wraz z nim najtrudniejsze godziny w życiu Marty. Nie ma już odwrotu. Postawiła wszystko na jedną kartę i nic nie może zrobić. Znów musi czekać. Ale to nie jest takie oczekiwanie, jak to na telefon ze szpitala. Wtedy miała syna przy sobie, mogła z nim spędzać czas, rozmawiać i o niego dbać. Teraz jest sam, otoczony zespołem lekarzy. Siedemnaście lat wcześniej zaprotestowała, gdy pierwszy raz kazali się jej pożegnać z synem. Powiedziała, że on musi żyć i wraz z nim o to życie walczyła. Przeszczep sobie wyszarpali, bo długo nikt nie chciał się operacji podjąć. Ta wada była gorsza niż wszystkie inne, szansa na sukces bliska zeru. Zaryzykował dr Szymon Pawlak.
Przerażenie
Godziny mijają, lekarze nie mówią nic. Magda, przyjaciółka chłopca, która kilka dni wcześniej wyjechała na długo wyczekiwane wakacje, spaceruje właśnie po jednym z włoskich miasteczek. Dzwoni do niej Agnieszka i mówi o operacji Szymona.
Początkową radość szybko zastępuje przerażenie. A co jeśli się nie uda? A co jeśli już go nie zobaczą? Myślami są z nim. Pozostaje wiara. Wierzą, że da radę. Bo jak nie on, to kto?
Radość
W tym samym czasie Marta próbuje się czegokolwiek dowiedzieć. Bezskutecznie. Dzwoni nawet do lekarzy z Wrocławia, którzy świetnie znają Szymona. Próbują też oni, ale kardiochirurdzy z Zabrza mówią im tylko, że zabieg wciąż trwa.
O 21.00 z bloku operacyjnego wychodzi jedna z pielęgniarek, cała zapłakana. Przytula Martę.
- Ucieszy się pani, gdy zobaczy, jak Szymon wygląda.
Nie mówi nic więcej, milczą też lekarze. Pierwsze godziny po przeszczepie są najważniejsze. Zabieg się zakończył, ale nie wiadomo, jak pacjent zareaguje. Jest teraz na intensywnej terapii, mama obserwuje go przez szybę. Nie odrywa od niego wzroku. Po kilku godzinach Szymon budzi się na chwilę. Podnosi kciuk do góry i znów zasypia.
Niedowierzanie
Rankiem jest już przytomny. Do Marty jeszcze nie dociera, że operacja się udała. A Szymon w swoim stylu znów zadziwia wszystkich.
- Dajcie mi coś do zjedzenia, bo na tych kroplówkach długo nie pociągnę.
To pierwsze słowa, które wypowiada po operacji. Lekarz nie wierzy w to, co słyszy. Patrzy na chłopca, a potem na jego mamę.
- Widziałem ludzi o różnym szczęściu, ale wy naprawdę macie niesamowitego farta. Co medycyna to medycyna, ale nad wami czuwa jakaś magia.
Jedzenia nie dostaje. Na tym etapie wykluczone jest nawet picie wody. Dzień później prosi raz jeszcze, tym razem skutecznie. Na śniadanie zjada kanapkę z masłem, a potem chce drugą. Na obiad rosół z kluskami. Lekarz znów przeciera oczy.
- To pierwszy raz, gdy komuś podaję rosół na intensywnej terapii.
Dojrzałość
Szymon rozmawia z pielęgniarką.
- Co będziesz teraz robił, skoro już masz nowe serce? Pewnie będziesz jeździł na rowerze?
- To też, ale przede wszystkim będę pamiętał o dawcy i jego rodzinie. Dzięki nim dostałem życie.
Kobieta wychodzi ze łzami w oczach, wzruszona słowami siedemnastolatka. Nigdy wcześniej żaden pacjent nie powiedział jej czegoś takiego.
Zaskakująca jest nie tylko jego dojrzałość, ale też forma. Dwa dni po operacji chce usiąść - „szkoda mu czasu na leżenie”. Lekarze nie zszyli mu mostka, bo przeważnie pacjenta po przeszczepie trzeba otwierać drugi raz. Nie w tym przypadku. Rehabilitanci pomagają mu usiąść, a potem stanąć. Kilka dni później samodzielnie wchodzi na trzecie piętro.
- Mówiłem ci mamo, że wrócę. Wiedziałem, że dam radę.
Miesiąc po operacji wychodzi ze szpitala.
Marzenia
Jest końcówka listopada. Kolejne biopsje pokazują „zero”. Przeszczep przyjął się perfekcyjnie. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć, bo praktycznie zawsze jest choć kilkuprocentowy odrzut. Jeśli tak dalej pójdzie, trzeba będzie zmienić książki medyczne. Nic tutaj się nie zgadza. Nie widać problemów z wątrobą, a zbierająca się na początku woda w płucach, już została opanowana.
I on, i jego mama muszą teraz uważać. Przez rok nie powinien wychodzić z domu. Musi unikać tłumów, bo leki przeciwodrzutowe całkowicie niszczą jego odporność. Nie przejmuje się. Przetrwał już gorsze rzeczy.
Rozmawiamy w przytulnym salonie. W tym samym, w którym trzy lata temu mama Szymona powiedziała mi, że nie wie, czy zdecydują się na przeszczep. Oboje uśmiechają się jeszcze szerzej niż zwykle.
- O czym teraz marzysz?
- Najbardziej chciałbym pójść na taki długi spacer. Zawsze marzyłem też o tym, żeby przejechać się na rowerze.
Wciąż chce też zostać prezenterem pogody. Telewizja Polska obiecała mu staż. Najpierw jednak zda maturę i pójdzie na studia. Prawdopodobnie językowe.
Napisz komentarz
Komentarze