- Ile ma pani w szkole oddziałów integracyjnych?
- W tym roku szkolnym cztery. Zerówka i po jednym oddziale w klasach II-IV. W sumie mamy 14 uczniów z potrzebą kształcenia specjalnego. To np. dzieci autystyczne, lekko upośledzone, z niepełnosprawnością sprzężoną. Chcemy się specjalizować w integracji, dlatego na najbliższym posiedzeniu rady pedagogicznej podjęta będzie uchwała o zmianie nazwy - na „szkołę podstawową z oddziałami integracyjnymi”. Będzie to jedyna tego typu szkoła w powiecie oławskim. A wiem, że jest spore zainteresowanie takimi placówkami...
- Czym jest klasa integracyjna?
- W takiej klasie może być maksymalnie 18-20 dzieci, w tym minimum troje z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego. Zajęcia prowadzone są przez dwie nauczycielki. Jedna jest wiodącym dydaktykiem, a druga pedagogiem wspomagającym. Dzieci uczą się w takiej klasie nowej wrażliwości, otwartości, odpowiedzialności za drugiego człowieka. Są bezpieczne, czują się potrzebne, akceptowane takimi, jakie są. Może podam przykład. Mieliśmy w klasie pierwszej dziecko z lekkim upośledzeniem, mocno wycofane, zamknięte w sobie, sprawiające wrażenie, że jest całkowicie bezwolne. A już w trzeciej klasie usłyszałam, jak potrafi powiedzieć koledze: „Nie rób tego, bo to jest dla mnie złe” albo „Nie zabieraj mi tego kompotu, bo on jest mój”. Wielka przemiana. Dziecko nabiera pewności siebie, znajduje swoje miejsce w grupie. Może inny przykład. Na zabawie karnawałowej uczeń poczuł się zagubiony, bo na moment został sam. Zastanawiałam się, co będzie dalej. Wtedy podeszła do niego koleżanka z klasy i powiedziała: „ Tu jestem, chodź ze mną, pobawimy się razem”. To było piękne. Dzieci czują się odpowiedzialne za niepełnosprawnych kolegów i koleżanki.
- A rodzice?
- To ważny partner w naszej pracy. Bez współpracy z rodzicami nie mielibyśmy efektów, dlatego staramy się kłaść na to nacisk. Czasami przychodzą do nas z innych szkół i mają nie najlepsze doświadczenie w tym zakresie, bo tam nikt ich nie słuchał. My słuchamy, rozmawiamy, staramy się wspólnie rozwiązywać problemy. Jesteśmy właśnie po pierwszej sesji, którą zorganizowaliśmy dla rodziców oraz wszystkich zainteresowanych kształceniem dzieci niepełnosprawnych. Była bardzo burzliwa dyskusja na temat oczekiwań rodziców wobec szkoły. Szukaliśmy odpowiedzi na pytanie, jakie są ich oczekiwania, a jakie nauczycieli. Wbrew pozorom bardzo szybko okazało się, że nasze oczekiwania są takie same. Chcemy sukcesu dziecka, chcemy pracować w przyjaznym klimacie i chcemy współpracować. Cel jest wspólny. To bardzo budujące. Teraz trzeba wypracowywać takie metody, aby się udało. Już planujemy kolejne sesje, chcemy wspierać edukację różnymi pomysłami, np. projektem „Bliżej dziecka”.
- Dużo rodziców nie potrafi odnaleźć się w roli rodzica dziecka niepełnosprawnego?
- Nie jest ich dużo, bo od pięciu lat, czyli od kiedy funkcjonują u nas klasy integracyjne, uczę wszystkich, że najważniejsza jest rozmowa. Godzinami opowiadamy sobie o wszystkim, szukamy odpowiedzi na trudne pytania w przeszłości dzieci, w tym, co kiedyś się stało, co dziecko przeszło. Nie wstydzimy się mówić rodzicom: ja też nie wiem. Dodajemy tylko, że postaramy się dowiedzieć. Nie ma u nas „superspecjalistów”, twierdzących, że wszystko wiedzą i nie potrzebują rodziców o nic pytać. To jest praca ucząca niesamowitej pokory. Nasi nauczyciele często muszą uczyć się od dzieci, bo inaczej nie znajdą z nimi kontaktu. Jeden z rodziców powiedział, że w klasie integracyjnej nauczyciel jest poddany „innemu wymiarowi stresu”, bo czasem coś nie wychodzi przez pół roku, nie ma efektów i można zwątpić, a nie wolno. Na szczęście wspieramy się nawzajem.
- Zawsze się udaje?
- Nie. Czasem ciężko przekonać rodzica, aby zechciał mówić o swoim dziecku. Trudno go otworzyć. Gdzieś tam w jakiejś poradni usłyszał, żeby lepiej nie mówić, bo łatkę dziecku przykleją. Ale tu nie ma co czekać. Im szybciej się porozumiemy, im szybciej rozpoczniemy pracę, rehabilitację, tym lepsze będą efekty. Bywają też rodzice niepełnosprawni. Wtedy nauczyciel musi zająć się także nimi, bo bez rodzica dziecku nie da się pomóc.
- A co z rodzicami zdrowych dzieci? Funkcjonuje jeszcze lęk przed klasami integracyjnymi, przed „innymi”?
- Już coraz mniejszy. Świadomy rodzic po prostu pyta, czy dziecko zdrowe traci na obecności w takiej klasie. Odpowiadam, że oczywiście nie. Choćby dlatego, że ma lepszą opiekę - dwóch opiekunów w klasie. Zwykle mówię też, że zyskują wszyscy. Dzieci chore - akceptację, a zdrowe - nową wrażliwość, odpowiedzialność i większą otwartość.
- Szkoła otrzymuje pomoc od władz miejskich?
- Tak. Władze wspierają nas, np. podjazd dla wózków inwalidzkich to efekt szybkiego działania Urzędu Miejskiego. Była taka potrzeba, więc mieliśmy podjazd w dwa-trzy tygodnie.
- Słyszałem, że marzy się pani cały system edukacyjny, nakierowany na integrację…
- Tak. Marzy mi się sieć placówek z oddziałami integracyjnymi, od przedszkola, poprzez szkoły podstawowe, po gimnazja i szkoły ponadgimnazjalne. Najlepiej, gdyby to było jeszcze poprzedzone programem wczesnej interwencji, aby dziecko upośledzone jak najwcześniej, czyli tuż po urodzeniu, było zdiagnozowane i trafiło do specjalistów. Taki system znakomicie ułatwiłby nam pracę. W każdym momencie wiedzielibyśmy, ile jest takich dzieci, w jakim są wieku, kiedy trafią do poszczególnych placówek - to zdecydowanie poprawiłoby nam organizację pracy. Bo teraz dziecko z orzeczeniem o potrzebie kształcenie specjalnego pojawia się u mnie np. w środku wakacji, a wtedy już niezwykle ciężko zorganizować pracę zgodnie z wymogami, jakie ciążą na oddziałach integracyjnych. Muszę mieć przecież „pod ręką” odpowiednich pedagogów, a oni nie mogą czekać w pogotowiu przez cały czas, chcą stabilnej sytuacji. Gdyby funkcjonował cały system, moglibyśmy też lepiej pomagać rodzicom z dziećmi niepełnosprawnymi, np. poprzez wskazywanie sposobów zdobywania pieniędzy na rehabilitację, wymianę doświadczeń. Mam nadzieję, że ta pierwsza sesja, która już za nami, to dobry początek do zbudowania takiej powiatowej sieci placówek z oddziałami integracyjnymi. Ważne jest wspólne doskonalenie zawodowe nauczycieli przedszkola integracyjnego i szkoły, bo daje pewność, że dziecko, które trafia na kolejny etap edukacyjny, „jest znane”. Wspólna wymiana doświadczeń daje na wejściu połowę sukcesu. Uważam, że lepiej przystosować młodego człowieka do uspołecznienia, niż „zgubić go po drodze”, a wtedy świat dorosłych go przerazi.
Fot. Jerzy Kamiński
Napisz komentarz
Komentarze