Wczoraj przed Sądem Apelacyjnym we Wrocławiu zakończył się proces odwoławczy w sprawie tzw. zbrodni miłoszyckiej, czyli zgwałcenia i zabójstwa 15-letniej Małgosi, bawiącej się w sylwestra na dyskotece w Miłoszycach. Wyrok zapadł parę tygodni przed 25-leciem śmierci dziewczyny, ale wcale nie kończy sprawy. To za tę sprawę skazywany był wcześniej Tomasz Komenda, który - jak się okazało - był niewinny.
Jak już pisaliśmy, we wtorek 30 listopada dziennikarzy nie wpuszczono na rozprawę miłoszycką. W związku ze wzrostem liczby zachorowań pracowników Sądu Apelacyjnego sędzia Bogusław Tocicki, z upoważnienia prezesa tego sądu, unieważnił wszystkie wejściówki dla publiczności na wtorek i środę, czyli dokładnie wtedy, kiedy zaplanowano sprawę miłoszycką. Dziennikarze odbijali się więc od drzwi, za którymi proces toczył się już bez dostępu mediów. Nie byli więc świadkami mów końcowych ani wydawania wyroku z jego ustnym uzasadnieniem - to wszystko mało ma wspólnego z jawnością postępowań sądowych i transparentnością działań sądów., zwłaszcza w tak głośnej i kontrowersyjnej sprawie, która trwa od 25 lat.
Jak pisaliśmy wczoraj, sąd utrzymał wyrok w zakresie Ireneusza M., czyli 25 lat pozbawienia wolności, i zmienił orzeczoną karę przez Sąd Okręgowy w stosunku do drugiego oskarżonego, to jest Norberta Basiury, obniżając ją do 15 lat pozbawienia wolności. Nie znamy uzasadnienia, a jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, sąd uznał, że postawa Norberta Basiury przez ostatnie lata spowodowała, że są przesłanki, aby mu wyrok obniżyć.
Po wyroku w przypadku Ireneusza M. niewiele się zmienia. Od wielu miesięcy przebywał w areszcie tymczasowym - teraz będzie odbywał karę 25 lat więzienia. Dla Norberta Basiury sytuacja zmieniła się diametralnie. Zgodnie z wyrokiem powinien trafić na 15 lat do więzienia. Tym razem jednak, inaczej niż było to przed Sądem Okręgowym, nie został od razu skuty i zaprowadzony do aresztu. Sąd Apelacyjny uznał, że nie ma takiej potrzeby, o czym ma świadczyć dotychczasowe zachowanie skazanego, jego postawa w czasie procesu, oraz to, że odpowiadał z wolnej stopy. Pozwolono mu więc wrócić do domu, skąd będzie musiał stawić się do odbycia kary, gdy zostanie wyznaczony termin. Dziś, już z domu, Norbert Basiura nie chciał skomentować swojej sytuacji, tłumaczył, że nie jest w stanie rozmawiać, odsyłał do obrończyni. Wczoraj innemu dziennikarzowi powiedział jednak, że jest rozczarowany wyrokiem, bo liczył na uniewinnienie. Przez cały czas procesu Basiura konsekwentnie tego się trzymał: - Jestem niewinny - powtarzał wielokrotnie.
- Oczywiście nie zgadzam się z tym wyrokiem, choć jako prawnik muszę go uszanować - mówi obrończyni Norberta Basiury adwokat Renata Kopczyk. - Czekam na uzasadnienie, a wtedy z klientem podejmę decyzję co do kasacji, którą będziemy chcieli złożyć.
Zdaniem obrończyni dowody powinny być czyste, nieskazitelne, jasne, natomiast w tej sprawie - a głównymi dowodami są tu wyniki badań DNA - tak nie jest. Nazwała je nawet "owocami z zanieczyszczonego drzewa". - W sytuacji, gdy wszystkie próbki, które badał biegły do tej sprawy, zostały zużyte, zniszczone, nie mamy nawet możliwości, aby kiedykolwiek tę sprawę sprawdzić - mówi mecenas.
Ten wyrok nie kończy definitywnie sprawy. Wcześniej prokurator Dariusz Sobieski z Dolnośląskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury we Wrocławiu mówił nam, że sprawa wciąż jest w zainteresowaniu prokuratury, bo przecież sprawców było więcej, co najmniej trzech, a może i czterech (przynajmniej tyle odrębnych śladów DNA udało się odnaleźć na ubraniach ofiary). Wyrok dla dwóch czyli Ireneusza M. i Norberta Basiury, choć już prawomocny, wcale nie jest końcem sprawy miłoszyckiej. Pozostali sprawcy wciąż bowiem są na wolności.
Napisz komentarz
Komentarze