- Opowiem ci jedną historię, która będzie dobrą odpowiedzią na to pytanie. Byłem w Japonii i zacząłem przeglądać Google Maps w poszukiwaniu inspiracji kierunku dalszej wyprawy. W pewnym momencie zobaczyłem na mapie mikroskopijne państwo o nazwie: Brunei. Pewnie będzie to mała ignorancja geograficzna z mojej strony, ale nie miałem wcześniej w ogóle pojęcia, że takie państwo istnieje. Zacząłem research i dowiedziałem się, że nie ma tam tak naprawdę nic ciekawego, oprócz największego na świecie pałacu lokalnego sułtana stworzonego w całości ze.. złota. Uznałem, że jest to wystarczające i chcę to zobaczyć! Co ciekawe, mój research nie był jednak zbyt dokładny, bo gdy już wylądowałem w stolicy Brunei, okazało się, że ten pałac jest zamknięty dla zwiedzających, a z zewnątrz nawet nie można go zbytnio zobaczyć, bo od ogrodzenia posiadłości dzieli go duża przestrzeń porośnięta drzewami.
Innym razem w Malezji poznałem Amandę, z którą się umówiłem miesiąc później na spotkanie w Wietnamie, mimo że oboje już tam wcześniej byliśmy. Do tego Wietnamu też dotarłem 2 tygodnie później niż pierwotnie planowałem, bo zbyt późno zaaplikowałem o wizę, nie dostałem jej na czas, musiałem opuścić opłacony lot, a że kończyła mi się wiza na Filipinach to w międzyczasie poleciałem na Tajwan i do Chin. Jak widzisz, decyzje były więc spontaniczne, przypadkowe, czasami podjęte w ramach odpowiedzi na pytanie: „a w sumie dlaczego nie?” lub na bazie aktualnych cen biletów. Do Singapuru poleciałem tylko dlatego, że bilet lotniczy z wyspy Langkawi w Malezji kosztował mnie, uwaga... jedyne 50 zł.
- Jak podchodziłeś do sytuacji jak ta z Wietnamu? Przyjmowałeś wszystko w myśl „okazji na kolejną przygodę”, czy irytowały cię tego typu niedopatrzenia?
- Nie powiem, że się tym w ogóle nie przejmowałem, zwłaszcza że przepadł mi bilet na samolot, więc bez sensu straciłem pieniądze. Miałem też taką sytuację, że chciałem się dostać do Dubaju i mogłem tam pojechać autobusem za 80 zł, ale zobaczyłem, że jest opcja, by polecieć liniami Etihad za bodajże 120 zł. Raz że trochę szybciej, dwa że linia premium, fajnie zobaczyć, jak to wygląda. A te kilkadziesiąt złotych to przecież niewielka różnica za dodatkowe doświadczenie. Na lotnisku okazało się jednak, że mam za duży bagaż i musiałem za niego dopłacić... 500 zł. Zamiast więc zapłacić 80 zł, wyszło ok. 650... Tego typu rzeczy się zdarzają, części z nich na pewno można uniknąć, ale nie ma szans, by w trakcie tak długiej podróży nie było ich w ogóle. Na pewno z dzisiejszym doświadczeniem wiem, że mogłem przewidzieć lub zaplanować sprawniej znacznie więcej sytuacji, ale nie wiem, czy to też nie odebrałoby mi nieco radości z tej podróży. Nie chodziło o to, by wszystko rozpisać od A do Z. Wszystko było dość spontanicznie.
- Dlaczego Malezja przypomniała ci dzieciństwo?
- Ten kraj bardzo mnie zaskoczył tym, jakim zaufaniem można obdarzyć totalnie obcego człowieka. Jak usłyszałem w lokalnym sklepie, że mogę nie płacić, tylko donieść pieniądze później, to przypomniał mi się sklep pod moją klatką, gdy mieszkałem jeszcze w Jelczu-Laskowicach na Osiedlu Hirszfelda. Tam też zdarzało mi się mówić pani Wybieralskiej, która była właścicielką sklepu, że doniosę złotówkę i nigdy nie było z tym żadnego problemu, ludzka rzecz. W Malezji też spędziłem bardzo dużo czasu z lokalsami, ludźmi, których poznawałem już na miejscu. Zapraszali mnie do swoich domów, gdzie dosłownie w środku dnia rozkręcaliśmy imprezę, a ja śpiewałem karaoke z malezyjską babcią. To często były domy wielopokoleniowe, gdzie mieszkało kilka generacji lub nawet połączone rodziny, a gdzie się nie obróciłeś były jakieś dzieciaki w każdym wieku. Intensywny czas, który ciepło wspominam.
- Pisząc na Instagramie o Zambii stwierdziłeś, że tam zrozumiałeś, czym jest prawdziwa lojalność. Opowiedz o tym.
- Z wodospadów Wiktorii planowałem się dostać do stolicy. Kupiłem bilet autobusowy, następnego dnia dotarłem na przystanek, była godzina odjazdu, ale autobusu brak. Czekałem kolejną godzinę, potem kolejną - wciąż nic. Ludzie stali razem ze mną, więc uznałem, że być może są to po prostu uroki Afryki. Okazało się jednak, że w jednej z firm przewozowych zwolniono kilku kierowców, którzy spowodowali wcześniej jakieś wypadki. Pracownicy tej firmy, ale też wszystkich innych firm przewozowych uznali, że robią strajk, bo według nich nie można banować ludzi, którzy uczciwie zarabiają pieniądze, za to, że popełnili w przeszłości jakiś błąd. I tego dnia kompletnie transport zbiorowy w kraju nie funkcjonował. W Polsce to nie do pomyślenia, że kierowca Flixbusa powoduje wypadek, a cała ekipa PKS stoi i strajkuje przez sytuację związaną z tą jedną osobą. Niewątpliwie był to pokaz takiej ludzkiej solidarności. To mi też uświadomiło, że ludzie w tym kraju patrzą dalej niż tylko czubek własnego nosa.
- Czego cię nauczyła ta podróż?
- Tego, że świat nie jest taki zły, jak nam się wydaje. Ma swoje gorsze, brutalne i smutne oblicza, jednak summa summarum zwykle widzimy go w ciemniejszych kolorach niż w rzeczywistości jest. Druga kwestia to fakt, że my - Polacy, Europejczycy - wygraliśmy los na loterii, naprawdę. Wielu z nas nie docenia naszego kraju, narzekając chociażby na zarobki czy atmosferę polityczną i oczywiście w wielu aspektach pewnie będą mieli rację. Jednak w przeważającej większości miejsc na świecie ludzie mają zdecydowanie gorzej. NFZ nas irytuje, ale jest tak wiele państw, które w ogóle nie mają publicznej i darmowej ochrony zdrowia. Narzekamy na zarobki, ale dysproporcja w szansach na odniesienie sukcesu jest relatywnie niewielka. W wielu miejscach na świecie to, gdzie się urodzisz lub w jakiej rodzinie przychodzisz na świat, definiuje cię na całe życie. W Polsce to, że się urodzisz w małej miejscowości czy w mniej zamożnej rodzinie wcale nie stawia cię na przegranej pozycji. Mamy darmową edukację, a specjaliści po polskich uniwersytetach są doceniani na świecie. Jest u nas bezpiecznie, czysto, mamy silny paszport oraz wpływ na życie społeczne. Niektórzy nie mogą głosować w swoim kraju, a ja w tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego głosowałem na drugim końcu świata, w ambasadzie na Filipinach. Po powrocie ludzie pytają mnie: „Mati, zwiedziłeś już do tej pory ponad 50 krajów. To gdzie w takim razie chciałbyś zamieszkać?”. Zawsze bez wahania odpowiadam, że w Polsce. Siedzimy sobie teraz w kawiarni, przez okno widać przystanek tramwajowy, masz tablicę z odjazdami, bilet kupujesz sobie w aplikacji, która ci dokładnie pokaże, jak dojechać w każdą część miasta. W pobliżu masz dworzec kolejowy, możesz wsiąść do Intercity i za kilka godzin być na drugim końcu Polski. Jasne, że pociągi czasem miewają opóźnienia, ale większość z nich oferuje komfort, którego ludzie w wielu miejscach świata, nie mają we własnych domach przez całe życie.
- Gdzie przeżyłeś największy szok?
- Najbardziej przykry widok to Indie, a w szczególności ich miejska część. Ogromne przeludnienie, bezdomność, kalectwo, bieda, brud, smród, ludzie leżący na ulicach dosłownie jak stosy śmieci, często w towarzystwie zdechłych psów, wokół których latają muchy. Potrafiłem iść przez miasto i pięcioletnia dziewczynka przez kilometr szła za mną, prosząc o wymięte kilka rupii. Bardzo nieprzyjemny widok. Nie chcę, żeby to wybrzmiało, jakbym uważał Indie za synonim zła, bo mają też swoje dobre strony, ale zobaczyłem tam bardzo smutne obrazki i na pewno funkcjonowanie tam wymagało ode mnie „twardej skóry”.
- Wspomniałeś wcześniej o ostrożności. Czy był moment, w którym jej zabrakło i dałeś się oszukać?
- Wszędzie są ludzie, którzy próbują cię na coś naciągnąć - czasem to gość, który z kustosza zamienia się w przewodnika, a innym razem żebrak, który na ulicy prosi o pieniądze. W wielu krajach jesteśmy postrzegani jako „chodzące bankomaty”, co próbuje się na różne sposoby wykorzystywać. I ja też nie winię tych ludzi, każdy próbuje sobie radzić tak, jak potrafi najlepiej.
Zdecydowanie jednak wolę, gdy ktoś zamiast żebrać o pieniądze lub wprowadzać mnie w błąd, okazuje swoją przedsiębiorczość. W Zambii celowo regularnie przechodziłem obok dwójki dzieciaków, sprzedających na ulicy mango, które codziennie po szkole zbierali z okolicznych drzew. Ani razu na to mango nie miałem ochoty, ale zatrzymywałem się i kupowałem, płacąc nawet więcej niż chcą, a chcieli grosze. Wierzę, że to mój wkład w naukę dla nich, że przedsiębiorczość się opłaca.
- Byłeś w sytuacji realnego zagrożenia życia?
(ciąg dalszy na stronie 4)
Napisz komentarz
Komentarze