Zmowa milczenia
Wysoką dziewczynę o nienaturalnie wielkich oczach i bujnych różowych włosach wrysowano między szare litery nazwy więzienia, z którego nikt nigdy się nie wydostał. Tego graffiti ze słowem Alcatraz od dawna już nie ma na ścianie świetlicy, gdzie tamtego sylwestra bawiły się ze dwie setki młodych. Nie ma też tej dziewczyny.
Klub „Alcatraz” w styczniu 1997, fot. Jerzy Kamiński
- Przepraszam, że dzwonię, ale dajcie już spokój z tymi Miłoszycami. My tu żyjemy, a wy ciągle o śmierci. To było 23 lata temu! Niech pan wrzuci nazwę naszej wsi w Googla. I co? Zamiast kościoła, jak mają inni, zamiast choćby skrzyżowania czy kapliczki, patrzy nam w oczy ta piętnastolatka. A przecież czas biegnie, nie możemy żyć tylko tą jedną zbrodnią...
Męski głos milknie, jakby dotarło do niego to, co właśnie usłyszałem. Po chwili dorzuca jednym tchem: - To znaczy ja wiem, że to było straszne, rozumiem, że tragedia, że rodzice Małgosi, że nie ma sprawców, współczujemy, może nawet w jakiś sposób czujemy, że dopóki Miłoszyce nie odpokutują, będą miały jej twarz...
Przerywa, jakby nie do końca przekonany, czy dobrze się dodzwonił. Kończy bez słowa.
Sprawdzam na kilku dostępnych w redakcji komputerach. Wyszukiwarka jest uparta. Po wpisaniu nazwy wsi zawsze pojawia się twarz ze starej fotografii.
To jej ostatnie zdjęcie, zrobione chwilę przed wyjściem na imprezę. Lekko uśmiechnięta dziewczyna o długich czarnych włosach, z prostą grzywką, patrzy wprost w obiektyw. W tle korytarz, obok wisi coś czarnego, ale obraz jest niewyraźny, lampa błyskowa odbija się w prostokącie obok, dominuje sepia.
Dzwonię do kolegi z Wrocławia, żeby sprawdził na innych komputerach, bo może efekt mojego wyszukiwania to redakcyjna bańka informacyjna, ale nie. Tam też z ekranu patrzy Małgosia.
Małgosia
*
Nagie ciało znaleziono nad ranem 1 stycznia 1997. Pod stodołą. Jeszcze parę godzin wcześniej bawiła się na pierwszej w życiu sylwestrowej zabawie.
Obrażenia były tak mocne, że szczegółowy opis zajął biegłemu parę kartek. Jest o penetracji narzędziem tępokrawędzistym, powodującym liczne uszkodzenia narządów wewnętrznych, o rozerwanym kroczu, o ugryzieniach. Boli od samego czytania. Zdaniem biegłego ślady mówią o działaniu ze szczególnym okrucieństwem, a obrażenia narządów płciowych świadczą o dużej brutalności. To dowód skłonności sadystycznych sprawcy. Albo zemsta za niedyspozycję seksualną.
*
- Oj, kochany, to ja wtedy nie mieszkałam w Miłoszycach, jak ta zbrodnia tu była, dopiero potem się wybudowałam - mówi starsza pani zamaszyście grabiąca liście na trawniku przed kościołem. Zaciekawiona na chwilę odrywa się od pracy. - Pewnie, że słyszałam o zmowie milczenia. Nie wiem, z czego to się wzięło. Ale słyszałam. Bo takie Miłoszyce są, wie pan. Jakie? No takie. Jak się tu wybudowałam, to nie byłam zadowolona. Dziwni ludzie są. Nie wiem dlaczego, ale dziwni ludzie są. Tyle, co mogę powiedzieć.
O tym, że po zbrodni była zmowa, media pisały od początku. Tytułami ze słowem "milczenie" można by się przerzucać. "Przeciw murowi milczenia" (Robotnicza Gazeta Wrocławska), "Grzech milczenia" (Słowo Polskie), "Dookoła mur milczenia" (Gazeta Wyborcza). Reportaż z Polskiego Radia Wrocław nosi tytuł "W Miłoszycach cisza trwa", drugi - "Grzech milczenia". Tekst na Wp.pl zatytułowano "Lepiej było nie słyszeć. Miłoszyce o zbrodni milczą". Portal Olawa.naszemiasto.pl puentuje: "Miłoszyce. Strach zamyka im usta".
- W prasie zrobiono z Miłoszyc jaskinię zbójców, bo jest jakaś zmowa milczenia - mówi Jerzy Urbaniak, pasjonat lokalnej historii, były mieszkaniec tej wsi. - Ale to nie takie proste. Ludzie tu byli nauczeni trzymać mordę na kłódkę. Tu była filia niemieckiego obozu koncentracyjnego, a potem Rosjanie mieli swój obóz jeniecki, nie do końca wiadomo dla kogo. Nie można było się o nic spytać, a gdy ktoś tam szedł, strzelali bez ostrzeżenia. To zostało w świadomości. Ludzie byli nauczeni milczenia. Próbowałem kiedyś zebrać wspomnienia. Nie chcieli mówić, bo się kogoś boją. Nie w sprawie morderstwa, tylko w ogóle na temat historii Miłoszyc. Ta mentalność jest zakodowana w tych ludziach. Zmowa milczenia ma tu zupełnie inne oblicze.
*
"Wiadomości Oławskie" z 23 stycznia 1997: "Nie jest wykluczone, że niektórzy świadkowie znają sprawcę i świadomie zmieniają zeznania, obawiając się zemsty".
Tydzień później na pierwszej stronie tytuł "Zmowa milczenia trwa", a prokurator Renata Procyk mówi: - Wśród ewentualnych świadków trwa zmowa milczenia.
Miesiąc później tekst: "Policja ma sygnały, że niektórzy mieszkańcy Miłoszyc otrzymali jakieś kartki z groźbami, aby nie zeznawać w tej sprawie. Prokuratura nie dysponuje jednak ani jedną taką kartką. Być może więc jest to kolejny ponury żart, na jaki pozwalają sobie jelczanie. Do kilku dziewczyn dzwonił jakiś dowcipniś i przedstawiał się jako Irek: - Skończysz jak Gosia! - mówił. Policja zatrzymała autora tych telefonów. Odpowie za groźby przed sądem".
*
W sylwestra 1996 piętnastoletnia Małgosia z Jelcza-Laskowic bawiła się w miłoszyckim klubie Alcatraz. Tuż po północy ostatni raz widziano ją żywą. Była wtedy w towarzystwie Krzyśka. Po północy to on wyprowadził ją z dyskoteki. Była po alkoholu, źle się czuła, wymiotowała. Podeszło do nich dwóch młodych mężczyzn. Jeden zagadał do Małgosi po imieniu, miał do niej pretensje, że piła alkohol. Wreszcie powiedział, że nazywa się Irek, jest jej bratem i odprowadzi ją do domu, ale Małgosia nie miała brata. Dziewczyna została z nim sam na sam. Razem weszli na posesję niecałe sto metrów od dyskoteki. Co się działo potem - nie wiadomo. Po pierwszej koleżanka zabrała z szatni jej kurtkę i wróciła do domu. Około czwartej zadzwonili do niej rodzice Małgosi. Gdy nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie jest ich córka, zaczęli szukać. Byli przed bramą, w której zniknęła Małgosia, prowadzona przez Irka, ale niczego podejrzanego nie zauważyli. O 13.05 złożyli zawiadomienie o zaginięciu córki. Kwadrans później mieszkaniec Miłoszyc powiadomił policję, że przy jego stodole leżą nagie zwłoki młodej kobiety. W promieniu kilku metrów leżała porozrzucana i podarta garderoba, zmieszana ze śniegiem i krwią.
Sprawa stała się głośna. Zainteresowała się nią telewizja POLSAT i zrobiła specjalny odcinek Telewizyjnego Biura Śledczego, które prowadził aktor Tadeusz Szymków, tu na miejscu, gdzie doszło do zbrodni, fot. Jerzy Kamiński
*
Przez wiele lat dziennikarze piszą, że wielu wie, ale nie powie. I cytują miejscowych:
- Przestałam mówić. Bo wie Pan, jak człowiek idzie na komisariat i chce prawdy, a tam go wyzywają od najgorszych i pomiatają, jakbym to ja była winna... Mam dość, ale niech Pan idzie do sąsiadki. Jej synowie na tej dyskotece byli, choć pewnie i tak nic Panu nie powie.
- Każdy wie, kto to zrobił. Każdy chce w spokoju żyć, a nie żeby mu szyby powybijali albo co gorszego zrobili. Różnie się mówi, ale ja nic nie wiem.
- Tu wszyscy dużo wiedzą. Tylko wolą siedzieć cicho.
- Przez to morderstwo cała wieś ma złą opinię. Powinni wreszcie wszystkich tych zbójów złapać i wsadzić do więzienia. Albo powiesić. Ale niech nie liczą, że tych bandytów wskaże ktoś od nas. Jedna kobieta coś powiedziała i zaraz miała problemy.
- Zmowa milczenia, różne plotki tylko były. Że ten to zrobił, że tamten...
*
Napisz komentarz
Komentarze