Wysoką dziewczynę o nienaturalnie wielkich oczach i bujnych różowych włosach wrysowano między litery nazwy więzienia, z którego nikt nigdy się nie wydostał. Tego graffiti ze słowem Alcatraz od dawna już nie ma na ścianie świetlicy, gdzie tamtego sylwestra bawiły się ze dwie setki młodych. Nie ma też tej dziewczyny.
- Przepraszam, że dzwonię, ale dajcie już spokój z tymi Miłoszycami. My tu żyjemy, a wy ciągle o śmierci. To było 23 lata temu! Niech pan wrzuci nazwę naszej wsi w Googla. I co? Zamiast kościoła, jak mają inni, zamiast choćby skrzyżowania czy kapliczki, patrzy nam w oczy ta piętnastolatka. A przecież czas biegnie, nie możemy żyć tylko tą jedną zbrodnią...
Męski głos milknie, jakby dotarło do niego to, co właśnie usłyszałem. Po chwili dorzuca jednym tchem: - To znaczy ja wiem, że to było straszne, rozumiem, że tragedia, że rodzice Małgosi, że nie ma sprawców, współczujemy, może nawet w jakiś sposób czujemy, że dopóki Miłoszyce nie odpokutują, będą miały jej twarz...
Przerywa, jakby nie do końca przekonany, czy dobrze się dodzwonił. Kończy bez słowa.
Sprawdzam na kilku dostępnych w redakcji komputerach. Wyszukiwarka jest uparta. Po wpisaniu nazwy wsi zawsze pojawia się twarz ze starej fotografii.
To jej ostatnie zdjęcie, zrobione chwilę przed wyjściem na imprezę. Lekko uśmiechnięta dziewczyna o długich czarnych włosach, z prostą grzywką, patrzy wprost w obiektyw. W tle korytarz, obok wisi coś czarnego, ale obraz jest niewyraźny, lampa błyskowa odbija się w prostokącie obok, dominuje sepia.
Dzwonię do kolegi z Wrocławia, żeby sprawdził na innych komputerach, bo może efekt mojego wyszukiwania to redakcyjna bańka informacyjna, ale nie. Tam też z ekranu patrzy Małgosia.
*
Nagie ciało znaleziono nad ranem 1 stycznia 1997. Pod stodołą. Jeszcze parę godzin wcześniej bawiła się na pierwszej w życiu sylwestrowej zabawie.
Obrażenia były tak mocne, że szczegółowy opis zajął biegłemu parę kartek. Jest o penetracji narzędziem tępokrawędzistym, powodującym liczne uszkodzenia narządów wewnętrznych, o rozerwanym kroczu, o ugryzieniach. Boli od samego czytania. Zdaniem biegłego ślady mówią o działaniu ze szczególnym okrucieństwem, a obrażenia narządów płciowych świadczą o dużej brutalności. To dowód skłonności sadystycznych sprawcy. Albo zemsta za niedyspozycję seksualną.
*
- Oj, kochany, to ja wtedy nie mieszkałam w Miłoszycach, jak ta zbrodnia tu była, dopiero potem się wybudowałam - mówi starsza pani zamaszyście grabiąca liście na trawniku przed kościołem. Zaciekawiona na chwilę odrywa się od pracy. - Pewnie, że słyszałam o zmowie milczenia. Nie wiem, z czego to się wzięło. Ale słyszałam. Bo takie Miłoszyce są, wie pan. Jakie? No takie. Jak się tu wybudowałam, to nie byłam zadowolona. Dziwni ludzie są. Nie wiem dlaczego, ale dziwni ludzie są. Tyle, co mogę powiedzieć.
O tym, że po zbrodni była zmowa, media pisały od początku. Tytułami ze słowem "milczenie" można by się przerzucać. "Przeciw murowi milczenia" (Robotnicza Gazeta Wrocławska), "Grzech milczenia" (Słowo Polskie), "Dookoła mur milczenia" (Gazeta Wyborcza). Reportaż z Polskiego Radia Wrocław nosi tytuł "W Miłoszycach cisza trwa", drugi - "Grzech milczenia". Tekst na wp.pl zatytułowano "Lepiej było nie słyszeć. Miłoszyce o zbrodni milczą". Portal olawa.naszemiasto.pl puentuje: "Miłoszyce. Strach zamyka im usta".
- W prasie zrobiono z Miłoszyc jaskinię zbójców, bo jest jakaś zmowa milczenia - mówi Jerzy Urbaniak, pasjonat lokalnej historii, były mieszkaniec tej wsi. - Ale to nie takie proste. Ludzie tu byli nauczeni trzymać mordę na kłódkę. Tu była filia niemieckiego obozu koncentracyjnego, a potem Rosjanie mieli swój obóz jeniecki, nie do końca wiadomo dla kogo. Nie można było się o nic spytać, a gdy ktoś tam szedł, strzelali bez ostrzeżenia. To zostało w świadomości. Ludzie byli nauczeni milczenia. Próbowałem kiedyś zebrać wspomnienia. Nie chcieli mówić, bo się kogoś boją. Nie w sprawie morderstwa, tylko w ogóle na temat historii Miłoszyc. Ta mentalność jest zakodowana w tych ludziach. Zmowa milczenia ma tu zupełnie inne oblicze.
*
Napisz komentarz
Komentarze