- Wiele razy próbował pan wyjść na prostą.
- Zawsze wiedziałem, że siedzą we mnie dwie osoby. Trzeźwy czułem, że jestem facetem, który może zrobić prawie wszystko. Do dziś, jeśli pracodawca mnie dobrze traktuje, jestem bardzo lojalny. Kiedy piłem, nie miałem żadnych wartości. Liczył się tylko alkohol.
- Dawanie pieniędzy bezdomnym to dobry pomysł?
- Nie lubię takiego gadania w stylu „nie dam mu, bo na pewno przepije”. Jeśli idę ulicą i ktoś prosi o kilka złotych, to nie zastanawiam się, czy on to weźmie na flaszkę, czy wyda na papierosy. A może właśnie kupi jedzenie, czy zapłaci za bilet? Byłem bezdomnym i wiem, że wyżebrane pieniądze nie zawsze trafiały na alkohol. Kiedyś miałem zapalenie płuc, nie mogłem pójść do lekarza, więc kupowałem leki. Szedłem na dworzec, zawijałem się w koc i się leczyłem. Czasami potrzebowałem zjeść ciepły obiad, innym razem kupić ubranie na zimę.
- Niektórzy twierdzą, że taka pomoc nie jest mądra.
- Czasami zdecydowanie mądrzejsza, niż płacenie fundacjom. Jestem świadom tego, że w wielu takich miejscach ludzie pasą się ogromnie. Na krzywdzie da się zarobić i niektórzy niestety to wykorzystują. Myślę, że jednego przepisu na pomaganie nie ma. Przede wszystkim nie wolno się jednak bać i zamykać. Co z tego, że ktoś mi otworzył klatkę schodową, w której mogłem się wyspać, skoro się tam napierdzieliłem i zrobiłem syf. Inny alkoholik zaprosiłby jeszcze kumpli, darliby mordę i nie dawali spokoju mieszkańcom. Mówię o tym, żeby się nie zamykać, ale z drugiej strony wiem, że rozmowa też nie zawsze zdaje egzamin. Pod koniec swojego picia byłem tak zamknięty w sobie, że mi się nie chciało z nikim rozmawiać. Pogodziłem się z tym, że niebawem umrę, a co za tym idzie, uwolnię siebie i świat. Śmierdziałem i wściekałem się, bo nie mogłem nic w śmietniku znaleźć czy dwóch złotych wyżebrać. W mojej głowie była tylko jedna potrzeba - napić się. A oprócz tego masa goryczy.
- Czy kupno bezdomnemu jedzenia nie byłoby więc lepszym pomysłem?
- Sam chętnie brałem jedzenie, ale paradoksalnie czasami miałem go aż za dużo. Nie można więc mówić, że ludzie nie dają. Dają! Nie tylko jedzenie, ale i pieniądze. Zdarzało mi się wyciągać po kilkaset złotych jednorazowo.
- Ile najwięcej?
- Pod Opolem dostałem od gościa 600 zł. Byłem wtedy po oparzeniu i prosiłem o pieniądze na opatrunki. Ale to nie była największa pomoc, jaką otrzymałem. W Zakopanem poznałem dwie panie, które na co dzień mieszkały w Ameryce. Załatwiły mi pracę, była też taka możliwość, że dostanę wizę i pojadę z nimi do Kanady, żeby tam pracować. Dawały mi ubrania i dolary. Miały tylko jeden warunek - kończę z piciem.
- Gdzie pan je poznał?
- Na Krupówkach. Byłem troszkę wcięty i zapytałem, czy mogą mnie poratować drobnymi na piwo. One zaprosiły mnie na obiad, postawiły piwo i zaproponowały, że mógłbym im potowarzyszyć. Poznaliśmy się lepiej, pokazywały mi zdjęcia swoich dzieci, opowiadały o Ameryce. Tak naprawdę miałem masę pięknych sytuacji, które mogłem wykorzystać. Wszystkie spieprzyłem.
- Jak wyszło wtedy z tym piciem?
- Nawet pół miesiąca nie wytrzymałem. Przed ewentualnym wyjazdem miałem pracować u górala, mogłem mieć dach nad głową. Nie zdążyłem. Byłem wtedy w ciągu. Może gdybym był już w momencie, w którym mój organizm mówiłby dość, to kto wie, czy bym nie przetrwał. Prób przerwania tej farsy miałem naprawdę wiele. Oprócz kaca fizycznego, cały czas miałem kaca moralnego. Ciągle jechałem na poczuciu winy i wstydu. Czułem się gorszy. Sam się zabijałem i - niestety - godziłem się na to. Dopiero po latach na mitingach anonimowych alkoholików nauczyłem się mówić i uwierzyłem, że moje słowa mogą coś znaczyć.
Napisz komentarz
Komentarze