- Co było największym wyzwaniem?
- Porzucenie starego życia i rozpoczęcie nowego. Nie umiałem nigdy funkcjonować w taki sposób. Do dziś mam problem w niektórych dziedzinach. A wtedy? Musiałem zmienić się o 180 stopni. Zrobić obrót i pójść w drugą stronę. Pozbyć się znajomych, nie chodzić do miejsc, w których był alkohol i wreszcie zaakceptować to, że jestem alkoholikiem. Zacząć dbać o zdrowie, wrócić do społeczeństwa, być człowiekiem odpowiedzialnym i płacić rachunki. Takie prozaiczne czynności dorosłego człowieka były dla mnie - wtedy ponad czterdziestoletniego faceta - czymś zupełnie nowym. Gdyby nie AA, do dziś bym nie dał rady. Spotkanie z tymi ludźmi, konfrontacja z podobnymi problemami - to naprawdę wiele daje.
- Co pana najbardziej zaskoczyło w trzeźwym życiu?
- Tak naprawdę cały czas mnie coś zaskakuje. Zanim przez alkohol straciłem uprawnienia, wiele lat jeździłem samochodem. Nagle się okazało, że ponowne zdanie prawa jazdy to nie jest taka prosta rzecz. Pójście na randkę? To jakiś obłęd! Co ja mam niby tej kobiecie powiedzieć? Tańczyć? Kolana sztywne. Właściwie czułem się tak, jakbym od nowa musiał się nauczyć chodzić. We wszystkim brakowało mi praktyki. Miałem wiele motywacji, chciałem robić milowe kroki do przodu, aż w końcu zrozumiałem, że tylko drobnymi kroczkami można dojść do sukcesu.
- Trzeźwienie to długi proces. Na jakim etapie jest pan po ośmiu latach niepicia?
- Na początku nie piłem, ale miałem stare myślenie. Wszystkie informacje, jakie dostawałem, odrzucałem i robiłem po swojemu. Gdy chlałem, powtarzałem, że nie dam rady i nawet nie będę podchodził do tematu. Nagle byłem już trzeźwy, ale wciąż przekonany o swojej racji i nieomylności. A tak się nie da. Mniej więcej rok temu przestałem negować i zacząłem w pełni szanować zdanie innych ludzi. Przez te lata nauczyłem się ich słuchać oraz mądrze korzystać z rad. Dziś mogę im dziękować. Mitingi AA bardzo dużo mi dały. Pomogła terapeutka, pomogły zwykłe osoby, pomógł ksiądz. Jeszcze kilka lat temu tego nie zauważałem. Stosunkowo niedawno zacząłem doceniać, że mam gdzie spać. Mam mieszkanie, mam psa, mam przyjaciół, do których dzwonię, z którymi się spotykam. Poznaję swoją wartość. W końcu wiem, że jestem wartościowym człowiekiem!
- Ma pan też stałą pracę.
- Po kilku przygodach w różnych miejscach poszedłem do budowlanki. Spłacam mały kredyt, nauczyłem się szanować wartość pieniądza. Nagle zacząłem myśleć o budżecie. Jeśli dzień bez pracy oznacza stówę w plecy, to ja tej stówy nie chcę stracić. Dojrzewam. W końcu mam taki prawdziwy cel. Nie mówię o nim, tylko do niego dążę. Gdy piłem, tego celu tak naprawdę nie było. To znaczy był, ale krótki: strzał, pieniądze, a co potem to się zobaczy...
- Dziś tym celem jest...
- ...życie. Lubię być trzeźwym. Nie robię tego dla kogoś, robię to dla siebie. Nie odpuszczam nawet na chwilę. Gdybym dziś powiedział „dobra, ja już tyle lat nie piję, nie są mi potrzebni alkoholicy, nie muszę chodzić na spotkania AA, mogę żyć jak każdy inny człowiek”, to skończyłbym szybko i marnie.
- Boi się pan, że to wszystko może jeszcze wrócić?
- Nie mam już takich myśli, bo widzę, że wiele rzeczy w życiu udało mi się dzięki trzeźwości. Jeszcze niedawno jakąś kosmiczną i nierealną wizją było zrobienie zębów. Dziś mam to za sobą. Jeżdżę laguną, wyjeżdżam za granicę, spełniam się zawodowo. Jestem mężczyzną, mogę poderwać fajną kobietę. Wydaje mi się, że po raz pierwszy w życiu robię coś normalnie. Wkurzam się tylko trochę, bo mało ostatnio czytam. (śmiech) Paradoksalnie na kacu czytałem o wiele więcej książek. Od Asnyka zaczynając na powieściach batalistycznych kończąc. Mówić i rozumieć słowa nauczyłem się dzięki literaturze.
- Wcześniej wspomniał pan, że po części realizuje pan teraz marzenia o miłości. Jest pan w związku?
- W tych sprawach jeszcze nie wszystko się ułożyło. Coś się dzieje, próbuję się związać z kobietą po podobnych przejściach, ale niczego nie chcę robić na siłę. Najważniejsze, że nie czuję się już odrzucony. Znów wiem, że mogę być atrakcyjny, że można ze mną żyć. Nie mam już problemu, żeby umówić się na randkę, pójść do kawiarni czy potańczyć.
- Kawał życia przeleciał panu przez palce.
- W czasach, kiedy powinienem się uczyć - piłem. Kiedy powinienem stać się odpowiedzialny - piłem. Gdy powinienem ułożyć sobie życie - piłem. Ostatecznie wytrzeźwiałem i byłem wrakiem. Wszystko muszę nadrabiać krok po kroku. Oczywiście czuję żal. Zwłaszcza wtedy, gdy patrzę na kumpli ze szkolnej ławy, którzy mają szczęśliwe rodziny i są zabezpieczeni finansowo. Boli mnie, bo sam tak nie mam, ale czuję motywację, bo wiem, że jeszcze wiele przede mną.
- Jest pan szczęśliwy?
- Zdecydowanie tak, choć wiem, że będzie jeszcze lepiej. Już się nie śpieszę. Skoro udało mi się kilka rzeczy, które wcześniej wydawały się nierealne, to jeśli zrobię wszystko, co w mojej mocy, będę mógł realizować kolejne cele.
- O czym pan teraz marzy najbardziej?
- O własnym domu. Niewykluczone, że za jakiś czas wyjadę za granicę, by na ten cel zarobić. Marzy mi się mały dom do remontu, taki o wartości w granicach 100 tysięcy złotych. Jeśli popracowałbym kilka lat za granicą, to mógłbym te pieniądze odłożyć. Byłbym też oczywiście bardzo szczęśliwy, posiadając własnościowe mieszkanie. Socjal przysparza wielu problemów. Cieszę się z tego, co mam, ale chciałbym pójść na swoje.
- Mógłby pan dziś powiedzieć, że z każdej, nawet najgorszej sytuacji da się wyjść na prostą?
- Jeśli się chce, a jeszcze do tego uwierzy, to naprawdę można wszystko. Wiara to jest potęga, tylko trzeba wiedzieć, jak z niej skorzystać. Nie piję już osiem lat, ale wiem, że od tego, który dziś leży pijany pod płotem, dzieli mnie tylko jeden kieliszek.
Napisz komentarz
Komentarze