- Jak ludzie postrzegają bezdomnych?
- Spotykałem się z bardzo różnymi przypadkami. Bywało, że jedni chcieli mnie pobić, ale w tym samym czasie inni mnie bronili. Czasem klęczałem pod kościołem, ludzie mnie mijali bez słowa, a potem doganiali, gdy już odszedłem, i dawali pieniądze. Uważali, że bycie dobrym to wychodzenie na frajera, więc woleli się z tym nie afiszować. Tak się tłumaczyli. Trafiałem też na starsze panie, które odmawiając różaniec potrafiły mnie od psów zwyzywać. Świadomość zwiększała się zimą.
- Niejedną zimę przespał pan na ulicy.
- Trzeba było dużo się ruszać, ogrzewać śpiworem i jakoś można było wytrzymać. Spałem w śniegu, pod brzózkami, ale nigdy nie zamarzłem. Może Bóg nade mną czuwał. W wielu takich skrajnie fatalnych sytuacjach zastanawiałem się, po co jeszcze żyję? Co takiego ma dla mnie Bóg, że mogę jeszcze żyć? Sam tego sensu nie widziałem.
- Myślał pan o samobójstwie?
- Byłem za słaby i nie chciałem zgrzeszyć w ten sposób. Ale oczywiście miałem próby samobójcze. Próbowałem przedawkować tabletki. Na moje szczęście byłem pijany, głupi i nieudolnie się do tego zabierałem. Dziś myślę, że to mogła być manifestacja. Taki cichy krzyk. Gdybym naprawdę pragnął śmierci, poszedłbym do lasu, wziąłbym linę i po kłopocie. Moje próby nie przez przypadek odbywały się między ludźmi. Wtedy jednak tak na to nie patrzyłem. Byłem przerażony, inni krzywo na mnie patrzyli. Nagle zacząłem się bać otoczenia. Myślałem, że ktoś chce mi zrobić krzywdę. Zmieniałem więc miejsca, uciekałem. Szukałem samotności.
- Które momenty były najgorsze?
- Mimo wszystko zawsze zima, choć już jesienią było źle. Spadała temperatura, padały deszcze, pojawiały się stany lękowe. Nie dość, że budziłem się na kacu w obcym miejscu, to jeszcze zmarznięty. Nie wiedziałem gdzie iść, co zrobić. Szedłem więc przed siebie. Zdarzało mi się z pójść z Krakowa do Zakopanego, a potem z powrotem. Ciągle uciekałem.
- Szczególnie bolesne mogły być święta. Zwłaszcza, że jest pan osobą głęboko wierzącą.
- Wtedy serducho ściskało najbardziej. Po latach sobie uzmysłowiłem, że w trakcie świąt albo nie piłem wcale, albo piłem niewiele. Zawsze pojawiałem się w kościele, chociażby na pasterce. Stałem tam i płakałem. Widziałem szczęśliwe rodziny, ale nie miałem tego co oni. Na własne życzenie. Marzyłem o szczęściu, ale byłem za słaby. Alkohol był ode mnie silniejszy. Dzisiaj mogę być mądry i powtarzać frazesy o obsesji picia. Wtedy w ogóle tego nie odczuwałem. Dopiero teraz mam okazję skonfrontować trzeźwe życie z przeszłością.
- Był pan choć raz zakochany?
- Miałem przelotne przygody w okresach, w których nie piłem. Bardzo wcześnie zrozumiałem jednak, że gdybym się z kimś związał, to bym tę osobę skrzywdził. Dziś czuję ulgę, bo wiem, że nie zraniłem kobiety i dzieci. Mam jednak marzenia o miłości, które po części realizuję. Robię wszystko to, co powinienem był zrobić prawie trzydzieści lat temu. Mam prawo jazdy, pokończyłem różne kursy. Każdy dzień w pracy jest dniem, w którym chcę się czegoś nauczyć. Czuję, że to, co wykonuję dzisiaj, jutro może mi się przydać w zupełnie innej sytuacji. Chciałbym więcej zarabiać, dlatego się uczę. Ruszyłem ze sporym falstartem, ale nie zamierzam przestać gonić.
Napisz komentarz
Komentarze