- Ale zdaje pan sobie sprawę, że to musi potrwać? Pan jest przekonany o winie, ale sąd musi poznać wszystkie okoliczności sprawy. Więc to potrwa. Nawet jeżeli za rok czy dwa zapadnie wyrok, to najprawdopodobniej będzie apelacja.
- Zrobię wszystko, aby to nie trwało długo.
- Co byłoby przełomem w procesie?
- Nie wiem. Te dowody, które są, trzeba jak najszybciej ocenić, osądzić sprawców i zakończyć sprawę.
- A dopuszcza pan do siebie, że obaj oskarżeni zostaną uniewinnieni, bo sąd nie znajdzie wystarczających dowodów, aby ich skazać?
- To nie chodzi o to, że zostaniemy z niczym, bo sprawiedliwości i tak nie będzie. Dowody są dzisiaj stuprocentowe. Nie wiem, co jeszcze trzeba, aby sąd skazał. Sąd się gmatwa teraz w jakieś przesłuchania świadków, które nic nowego do sprawy nie wnoszą.
- Staram się zrozumieć państwa żal, ale są pewne procedury i sąd chce zrobić wszystko tak, aby potem nie można było łatwo zaskarżyć wyroku.
- Może trzeba zmienić prawo?
- Na razie mamy takie, jakie jest, i trzeba się do niego stosować.
- Sąd jak chce, to robi szybko. Czystym przykładem jest sprawa Tomasza Komendy. Można w godzinę uniewinnić? Można. Nie dopuszczam sytuacji, że tych dowodów można nie dopuścić albo je zanieczyścić, albo uznać za mało istotne. Te dowody są bardzo ważne, na podstawie takich dowodów wszystkie sądy na świecie skazują. Ktoś dostał nagrodę Nobla za odkrycie DNA nie dlatego, że sobie coś wymyślił. Na podstawie DNA można identyfikować konkretne osoby, skazywać je, żeby sprawiedliwość działała. Drąży pan temat, to panu coś powiem. Gdy 20 lat temu sąd wydawał wyrok skazujący Komendę na 12 lat, mi to nie pasowało. Mówię pani mecenas, że coś nie gra. Ona odpowiedziała mi prosto: "Niech się pan nie martwi. W Sądzie Apelacyjnym trzeba zrobić dobre wrażenie, a resztę załatwimy, mam tam dużo kolegów". To są nie moje słowa, tylko pani mecenas. Nie wiem, co się stało, że Sąd Apelacyjny podwyższył wyrok do 25 lat. Widocznie coś było w dowodach. Ja żądałem kary śmierci.
- Ale u nas nie ma kary śmierci.
- Karę znieśli politycy, nie ludzie. Nie było żadnego referendum w tej sprawie. Prawo ma być stworzone dla zwykłych ludzi, a jest stworzone dla władzy. Piszą prawo nie dla zwykłych ludzi, tylko pod siebie, żeby z tego prawa korzystać. Ja przychodzę do sądu i domagam się sprawiedliwości.
- Składa pan w sądzie wiele oświadczeń, których sąd często nawet nie pozwala panu odczytać. Wnioskuje pan też o wielu świadków.
- To prawda. Zawnioskowałem np. o przesłuchanie byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Dlaczego? On tyle wie o sprawie Małgosi, że powinien się w sądzie stawić i to powiedzieć. Ale najpierw odpowiedzieć na podstawowe pytanie. Gdzie był, gdy był ministrem sprawiedliwości? Dlaczego wtedy nie cofnął się do tej sprawy? Dlaczego wtedy nie zainteresował policjantów z Archiwum X, żeby to już wtedy mogło wyjść? A taki bardzo energiczny stał się teraz. Niech sąd się odważy go wezwać. Następny mój wniosek to przesłuchanie mecenas Ewy Szymeckiej. Myślę, że najwięcej wie o tej sprawie, kompletnie wszystko. Sąd powinien skorzystać z możliwości, żeby to poznać. Wszyscy korzystali z jej usług, myśmy korzystali, prokuratura korzystała. Następny wniosek jest o przesłuchanie pana Matejuka, byłego komendanta głównego Policji, który wywodzi się... z Miłoszyc. Tyle lat działał na tym terenie, na pewno coś wie o tej sprawie. I kolejny świadek, o którego wnioskowałem - pan redaktor Głuszak, który jest wybitnym dziennikarzem śledczym. Akta zna na pamięć, grzebał w nich, a co wygrzebał, to bardzo dobrze wykorzystał dla swojego interesu, do książki, do filmów. Myślę, że na pewno wniósłby coś nowego do sprawy. Chciałem też powołać na świadka premiera Morawieckiego i ministra Ziobrę. Chciałbym ich zapytać, dlaczego tydzień przed wyrokiem uniewinniającym Komendę przez Sąd Najwyższy wystąpili w telewizji i powiedzieli, że Tomasz Komenda jest niewinny. Co chcieli przez to uzyskać? Ja wiem, że siła jest po ich stronie, ale prawda jest po mojej. Tych wszystkich wniosków sąd na razie nie rozpatrzył.
*
- Zbliżają się kolejne święta bez Małgosi. Jakie są teraz u was w domu, jeśli w ogóle można mówić, że świętujecie?
JADWIGA: - Są takie jak zawsze, od kiedy jej nie ma.
- Co to znaczy?
- Inne.
KRZYSZTOF: - Tu nie chodzi o święta, tylko o życie codzienne. Święta są takim samym dniem jak każdy inny. Staramy się funkcjonować. Na czym to polega? Nikt się nie dowie, ponieważ takiej sytuacji, jak my mamy, nie ma nikt w Polsce. Nie ma takiej rodziny w Polsce jak nasza. Nie ma takiego dziecka, które poszło na sylwestra, bawiło się, było tyle ludzi, ochrona, środek wioski i to dziecko jest męczone przez dwie godziny. Nikt nie pomaga... Niczego się już w życiu nie boimy, bo już nic gorszego nas nie może spotkać. Żyjemy swoim życiem, a jakie ono jest, tego się nikt nie dowie, bo nikt w Polsce tego nie doświadczył. Rozumie pan?! Nikt tak nie stracił dziecka. Takie zdarzenie w Polsce było jedno i tym zdarzeniem zajmowali się wszyscy, od ministrów po prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
JADWIGA: - Nie ma co mówić i tak nikt nie zrozumie. Nawet to pana pytanie jest bolesne. Bo są takie pytania, na które nie ma odpowiedzi.
*
Winni. Sąd nie miał wątpliwości
- Sąd wydał wyrok z pełnym przekonaniem, co do winy obu oskarżonych nie miał wątpliwości - mówił prowadzący sprawę sędzia Marek Poteralski z Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Obu oskarżonych we wrześniu 2020 roku skazał na karę po 25 lat pozbawienia wolności.
W uzasadnieniu sędzia wskazywał przede wszystkim na te dowody, które nie budzą wątpliwości, jak np. protokół oględzin miejsca znalezienia zwłok Małgosi wraz z opisem tego, co wtedy zabezpieczono.
- Jasno wynika, że było to idealne miejsce na dokonanie przestępstwa, nieoświetlone, nieuczęszczane, oddalone - mówił sędzia. Przypomniał, że główną przyczyną śmierci było zamarznięcie, do czego dodatkowo przyczyniło się wykrwawienie dziewczyny, spowodowane bardzo brutalnym, okrutnym wręcz potraktowaniem.
- Była łatwym łupem dla potencjalnych sprawców - mówił sędzia, przypominając relacje świadków mówiących o tym, że Małgosia była pod wpływem alkoholu. Wspomniał, że po ekshumacji w jej ciele stwierdzono obecność środka działającego jak pigułka gwałtu, co w połączeniu z alkoholem mogło dać efekt całkowitej bezbronności Małgosi.
Sąd nie znalazł dowodów na to, że to akurat Ireneusz M. czy Norbert B. podali ten środek dziewczynie, ale wiadomo, że podczas tego sylwestra było coś takiego jak polowanie na młode, atrakcyjne dziewczyny. Zdaniem sądu nie budzi wątpliwości, że w wielu miejscach na ubraniach ofiary znaleziono ślady biologiczne (krew, nasienie) obu oskarżonych.
- Jednoznacznie te dowody wskazują przynajmniej na sprawstwo gwałtu - mówił sędzia. I to gwałtu zbiorowego, bo odkryte przez biegłych ślady wskazują na co najmniej czterech mężczyzn.
Zgodnie z opinią biegłych sąd uznał, że dowody ze śladów DNA są w górnej wartości, jeżeli chodzi o wiarygodność, to znaczy oceniane są jako ekstremalnie mocne (to w przypadku Norberta B.), bardzo mocne i mocne (Ireneusz M.). - Nie da się tych badań powtórzyć - przyznał sędzia, bo podczas badania próbki są niszczone. - Sąd mógł tylko zaufać biegłemu lub nie. Dlatego sprawdzaliśmy czy laboratorium, z jakiego korzystaliśmy, jest wiarygodne. Tak, ma odpowiednie certyfikaty, jeżeli chodzi o badania, jakie mu zlecano.
Sędzia odniósł się do głównej linii obrony, polegającej na tym, że w latach 90. nie znaleziono śladów nasienia, a teraz są, i to w sporej ilości. - Ale tu nie ma sprzeczności - ocenił, wyjaśniając to zmianą metod badawczych, wynikających z postępu nauki. Na przykład biegła w latach 90. nie używała światła UV, bo wtedy tego nie było w laboratorium, a wiadomo, że w nim od razu widać ślady spermy.
- Na podstawie tych dowodów ustaliliśmy, że Małgosię znaleziono po dokonanym gwałcie zbiorowym na posesji państwa R., gdzie znaleziono ślady oskarżonych - mówił sędzia i wskazał na zeznania świadków, które pozwoliły ustalić, co i gdzie się wtedy działo. Jeden z nich słyszał, jak po pierwszej w nocy damski głos wołał "Mamo, mamo...". - To jest ten moment, kiedy zaczyna się gehenna Małgosi - mówił sędzia Poteralski. 5 minut później inny świadek słyszał odgłosy co najmniej 2 mężczyzn z tej samej posesji, na której potem znaleziono ciało ofiary. Z tej posesji świadek także słyszała krzyk dziewczyny i widziała dwie męskie postacie. W tym czasie, zdaniem sądu, Małgosia była gwałcona. Około 1.45 świadek słyszała przez okno jakieś piski dochodzące z tej samej posesji. Zdaniem sądu gwałt zakończył się około godz. 2.00.
- Małgosia była w takim stanie, że mimo mrozu nie wzywała pomocy - kontynuował sędzia. - Nikt nie słyszał, a to znaczy, że była już w agonii, co zgadza się z opinią biegłego, który uznał, że zgon nastąpił między 2.00 a 3.45.
Sąd z dystansem podszedł do innych dowodów, m.in. do śladów ugryzień na ciele ofiary, przypisywanych Ireneuszowi M. Owszem, taki ślad może być dowodem, ale przy identyfikacji zwłok - uznał sąd - ale nie jako dowód w sprawie ustalenia, czy ślad da się kategorycznie przypisać konkretnej osobie. Tego dowodu nie wzięto więc pod uwagę.
Nad innymi sąd się jednak pochylił. Chodzi np. o zachowanie Norberta B. po zdarzeniu, o manipulowanie przez niego faktami, wskazywanie innych osób jako mających związek ze zdarzeniem. - Kto ma interes, aby prowadzić postępowanie na manowce? - pytał sędzia. - Jedynie sprawca. To idealnie pasuje do B.
Sędzia przypomniał, jak oskarżony zmieniał swoje wersje wydarzeń, co uczyniło je w ocenie sądu niewiarygodnymi. Najpierw mówił, że na odzieży Małgosi mogły być jego włosy, a może nawet przypadkowo krew, bo może się z kimś bił i przypadkiem zabrudził. Dopiero gdy się dowiedział, że jest tam też jego nasienie, zaczął mówić coś o "niepłciowym seksie" w szatni na dyskotece.
- Linia obrony Ireneusza M. też jest kuriozalna, ale nie aż tak - podkreślał sędzia. - Też jednoznacznie mówił, że jego śladów nie mogło tam być, ale potem, w miarę dowiadywania się, że jednak są, wymyślał różne historie. Sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom.
Ostatecznie sąd uznał, że tych czynów, czyli gwałtu zbiorowego i zbrodni zabójstwa w zamiarze ewentualnym nie da się rozerwać.
- Ofiara nie próbowała się ubierać lub uciekać, jak to zwykle jest w przypadku gwałtu - dowodził sędzia. - Oskarżeni widzieli to, jednocześnie przewidując, że może zdarzyć się najgorsze, byli na to obojętni. Nie trzeba specjalnej wiedzy, aby uznać, że pozostawienie w takim stanie dziewczyny na dużym mrozie, skończy się jej zamarznięciem. Tymczasem oni spokojnie wrócili na dyskotekę. Nie zareagowali, nie zainteresowali się losem ofiary, a mieli czas na refleksję, choćby na jakiś anonimowy telefon na pogotowie. Ktoś powie, że gwałt to nie zabójstwo. Tak, ale ta dziewczyna była skazana na śmierć.
Stąd zarzut nie tylko gwałtu - to przestępstwo już się przedawniło - ale zabójstwa. Sąd uznał, że sprawcy musieli przewidywać śmierć dziewczyny i godzili się na to. Na dodatek musieli działać wspólnie i w porozumieniu, co jednak budziło i budzi wątpliwości obrony. Sędzia wyjaśniał: - Do porozumienia między sprawcami mogło dojść choćby w trakcie popełniania czynu zabronionego. Mogło dojść także w sposób dorozumiany. Wcześniej mogli się nawet nie znać. Dla sądu to oczywiste, że doszło do porozumienia między sprawcami, z których każdemu przypisuje to samo sprawstwo, a to znaczy jakby gdyby każdy z nich dokonał całości przestępstwa.
Wyznaczając karę sąd brał pod uwagę brak zamiaru dokonania przestępstwa, a tylko zamiar ewentualny. Jednocześnie musiał wziąć pod uwagę wysoki stopień okrucieństwa.
Napisz komentarz
Komentarze